Wbrew wszystkim i wszystkiemu

Drużyna gliwickiego Piasta w zakończonym sezonie ekstraklasy przeżywała wzloty i upadki. Niebiesko-czerwoni zostawili mnóstwo zdrowia i sił na boisku, wylali hektolitry potu, ale cel osiągnęli. Skazywani na spadek do niższej klasy rozgrywkowej, wbrew opinii ekspertów utrzymali się w ligowej elicie. - Ani na moment nie zwątpiliśmy - zapewniają zgodnie piłkarze gliwickiego zespołu.

Agnieszka Kiołbasa
Agnieszka Kiołbasa

Dokładnie 8. sierpnia 2008 roku rozpoczęła się przygoda Piasta z piłkarską ekstraklasą. Niebiesko-czerwoni po raz pierwszy w historii mieli okazję rywalizować z najlepszymi polskimi zespołami. Zadanie od początku mieli jednak utrudnione, bo z racji tego, że ich stadion nie spełnia wymogów licencyjnych, domowe spotkania ligowe zmuszeni byli rozgrywać w odległym Wodzisławiu Śląskim. Mimo występu na zupełnie obcym im obiekcie, gliwiczanie w najlepszy możliwy sposób przywitali się z ekstraklasą. Zwycięstwo 2:0 nad wyżej notowaną Cracovią mogło tylko cieszyć. Kiedy w następnej kolejce wówczas jeszcze podopieczni Marka Wleciałowskiego zremisowali na wyjeździe z Bełchatowem, w szeregach beniaminka zapanował umiarkowany optymizm. Zawodnicy Piasta bardzo szybko zostali jednak sprowadzeni na ziemię.

Trudna jesień

"Domowa" wpadka z Arką była pierwszym sygnałem ostrzegawczym. Po zaciętym meczu piłkarze z Gliwic musieli uznać wyższość rywala z Pomorza. W następnych tygodniach było jeszcze gorzej. Porażki z Jagiellonią Białystok, Górnikiem Zabrze, Legią Warszawa i Lechem Poznań doprowadziły do tego, że Piast znalazł się w strefie spadkowej i jego sytuacja w walce o utrzymanie stała się wręcz tragiczna. Spotkanie z ŁKS-em Łódź, do którego gliwiczanie przystępowali w roli gospodarza, było dla nich meczem o przysłowiowe sześć punktów. Każda strata oczek w tym starciu jeszcze skomplikowałaby i tak już trudną sytuację zespołu. Piłkarze Marka Wleciałowskiego nie zawiedli jednak i po pięciu ligowych porażkach z rzędu powrócili na drogę zwycięstwa. - Nawet w trudnych chwilach się nie poddawaliśmy. Chcieliśmy wygrywać. Cały czas wierzyliśmy w to, że możemy się utrzymać - zapewnia Grzegorz Kasprzik. Spokój jednak tylko na chwilę powrócił w szeregi beniaminka. Po przegranym meczu z Wisłą i remisie z chorzowskim Ruchem grunt pod nogami niebiesko-czerwonych ponownie zaczął się sypać.

Do kolejnego spotkania, z Polonią Bytom gliwiczanie przystąpili z nożem na gardle, ale podobnie jak to miało miejsce w starciu z ŁKS-em i tym razem dodatkowa presja wyszła im na dobre. Piast wygrał w Wodzisławiu z lokalnym rywalem i chociaż na chwilę mógł złapać oddech. Kiedy tydzień później piłkarze z Gliwic odnieśli pierwsze w sezonie wyjazdowe zwycięstwo, mogło się wydawać, że na dobre odbiją się od dna, ale spotkanie ze Śląskiem wcale nie było przełomowym w poczynaniach beniaminka. Pechowa porażka z warszawską Polonią zapoczątkowała kolejną czarną serię gliwiczan w ekstraklasie. Od tego momentu, do zakończenia jesiennych zmagań, czyli w pięciu kolejnych spotkaniach Piast zdobył zaledwie dwa punkty i ani razu nie umieścił piłki w siatce rywala! - Po rundzie jesiennej nasza sytuacja w tabeli była bardzo trudna. Znajdowaliśmy się w strefie spadkowej i mało kto dawał nam szanse na utrzymanie. My jednak mimo wszystko robiliśmy swoje - wspomina obrońca beniaminka - Kamil Glik.

Nowy trener, nowe nadzieje

Zimowa przerwa w sezonie była okazją do przemyśleń i przede wszystkim do dokonania zmian w źle funkcjonującym organizmie beniaminka z Gliwic. Drużyna w siedemnastu spotkaniach zdobyła piętnaście punktów i tylko ośmiokrotnie skierowała piłkę do siatki rywala. Z takim dorobkiem nie miała większych szans na pozostanie w ekstraklasie. Włodarze klubu szybko zainterweniowali. Po nieudanej jesieni z posadą trenera Piasta pożegnał się Marek Wleciałowski. Podziękowano także za współpracę kilku zawodnikom. Rafał Andraszak, Krzysztof Kukulski, Stanisław Wróbel, Marcin Nowak, Piotr Petasz i Michał Szczyrba dostali wolną rękę i mogli sobie szukać nowego pracodawcy. W Gliwicach miejsca dla nich nie było. Z zespołem rozstał się także obiecujący obrońca - Adam Banaś, ale akurat jego nazwisko nie zostało umieszczone na liście transferowej. 26-latek kuszony przez Górnika Zabrze zrobił wszystko, by zmienić otoczenie. Włodarze Piasta w tej sytuacji znaleźli się niejako pod ścianą. Umowa piłkarza wygasała po zakończeniu rozgrywek, szans na jej przedłużenie nie było. Mieli wybór: zatrzymać go w klubie na siłę i po sezonie stracić zupełnie za darmo lub sprzedać zimą za niemałe pieniądze. Po długotrwałych rozmowach zdecydowano się na to drugie.

Od stycznia obowiązki szkoleniowca Piasta przejął były trener Zagłębia Lubin - Dariusz Fornalak. Kadra beniaminka wzbogaciła się też o kilku zawodników. Zimą do drużyny dołączyli młodzi i obiecujący piłkarze: Kamil Wilczek, Jakub Smektała, Mateusz Kowalski, a także Damian Seweryn, Piotr Bronowicki i Przemysław Wysocki. Przed pierwszym wiosennym meczem w szeregach Piastunek panowała bojowa atmosfera. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jak ważne jest dla nich spotkanie z Cracovią. Gliwiczanie po nieudanej jesieni znajdowali się na czternastym miejscu w tabeli, tuż przed Pasami i absolutnie nie mogli sobie pozwolić na porażkę w tym starciu. Zamiary jedno, rzeczywistość drugie. Piast przegrał w Krakowie i sięgnął przysłowiowego dna, bo spadł na ostatnie miejsce w tabeli. - Już te dwa pierwsze spotkania rundy rewanżowej z Polonią Bytom i Polonią Warszawa, które przegraliśmy, na pewno nie napawały optymizmem. A później przyszła jeszcze ta porażka z Cracovią. To były ciężkie chwile - wspomina Glik.

Zmobilizowały ich... media

Po pierwszym wiosennym spotkaniu prasa nie zostawiła suchej nitki na drużynie Piasta. Eksperci sugerowali, że gliwiczanie nie zasługują na grę w ekstraklasie i są pewnym kandydatem do spadku. Niektórzy poszli dalej, twierdząc, że w ligowej elicie o punkty walczy tylko piętnaście zespołów. Nieprzychylne opinie mediów wyszły na dobre zespołowi z Gliwic. - Od początku nas skreślono. Wielu uważało, że Piast nie ma szans na utrzymanie. My jednak wbrew temu wszystkiemu pokazaliśmy, że potrafimy grać w piłkę i pozostaliśmy w tej ekstraklasie - mówi napastnik, Jakub Smektała. -Zdecydowana większość twierdziła, że to my spadniemy z tej ligi. Chyba zagraliśmy na nosie nie tylko tym, którzy głośno o tym mówili, ale wszystkim wokół - dodaje Mariusz Muszalik.

W kolejnym meczu, z Bełchatowem podrażniony Piast w niczym nie przypominał zagubionej drużyny z jesieni i w pełni zasłużenie sięgnął po komplet punktów. Zwycięstwo nad aspirującymi do gry w europejskich pucharach podopiecznymi Rafała Ulatowskiego tchnęło nowego ducha w niebiesko-czerwonych. Następne spotkania tylko potwierdziły, że gliwiczanie są na fali wznoszącej: zgarnęli pełną pulę w konfrontacji z Arką, zremisowali z Jagiellonią Białystok. - Zwycięstwa nad Bełchatowem i Arką dodały nam wiary w siebie. Pokazały, że potrafimy wygrywać na takich terenach jak w Gdyni i z takimi przeciwnikami jak Bełchatów. Powrócił optymizm. Każde kolejne zwycięstwo dawało nam nadzieję na pozostanie w ekstraklasie - wyjaśnia Glik.

U siebie nie znaczy łatwiej

Datą, która na stałe utkwi w pamięci sympatyków Piastunek, jest dzień 3. kwietnia 2009 roku. Wtedy to niebiesko-czerwoni rozegrali pierwsze spotkanie na własnym stadionie w ligowej elicie. Komisja Ligi przychyliła się do prośby włodarzy klubu i dopuściła obiekt przy ulicy Okrzei do rozgrywek ekstraklasy. Atut własnego boiska miał pomóc gliwiczanom w osiągnięciu celu, jakim było pozostanie w szeregach najlepszych. Ten mecz tylko potwierdził, czym dla zespołu jest możliwość występów przed własną publicznością. Piast po dobrym spotkaniu pokonał bezradnego Górnika i oddalił się od strefy spadkowej na w miarę bezpieczną odległość.

W kolejnych meczach podopiecznych Dariusza Fornalaka czekało niezwykle trudne zadanie. Do Gliwic przyjeżdżały bowiem czołowe drużyny ekstraklasy: Lech Poznań i Legia Warszawa. Niespodzianek nie było. Piast po walce musiał uznać wyższość jednych i drugich i jego sytuacja w tabeli znowu zrobiła się nieciekawa. Piłkarze z Okrzei mogą jednak mówić o sporym pechu, bo punkty w tamtych spotkaniach były jak najbardziej w ich zasięgu. - W obu tych meczach trochę nam tego szczęścia zabrakło. Szkoda, bo chociaż jeden punkt nam się należał. Taka jest jednak piłka. Raz to szczęście mieliśmy, w innych sytuacjach sprzyjało rywalom - mówi Glik. Nikt w zespole nie miał wątpliwości, że po dwóch porażkach z rzędu w wyjazdowej konfrontacji z ŁKS-em trzeba zgarnąć pełną pulę. Drużyna Piasta w Łodzi udowodniła, że kiedy musi, to… potrafi. Gliwiczanie po bramce Jakuba Smektały pokonali bardziej doświadczonego rywala i wrócili do domu z trzema niezwykle cennymi punktami. Utrzymanie wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Po remisach z mistrzem Polski - Wisłą Kraków i chorzowskim Ruchem cel jeszcze się przybliżył. Zachowanie ligowego bytu było już tylko kwestią czasu.

Gliwice nadal z ekstraklasą

Na dwie kolejki przed końcem sezonu Piast miał na nodze pierwszą piłkę meczową. Skazywany przez ekspertów na spadek zespół z Gliwic, stanął przed szansą zapewnienia sobie utrzymania. W meczu z niewalczącym już o nic Śląskiem Wrocław piłkarze ze stadionu przy ulicy Okrzei zawiedli jednak na całej linii i… zeszli z boiska pokonani. Co się odwlecze, to nie uciecze. Tydzień później, na stadionie… w Wodzisławiu Śląskim niebiesko-czerwoni cel już osiągnęli. Dwubramkowe zwycięstwo nad Odrą pozwoliło im cieszyć się z pozostania w ekstraklasie. - Z takim założeniem jechaliśmy do Wodzisławia. Chcieliśmy tam wygrać i wywieźliśmy stamtąd bardzo cenne trzy punkty. Zrealizowaliśmy cel: utrzymaliśmy się - mówi zadowolony Smektała.

Mecz ostatniej kolejki z Lechią Gdańsk był dla piłkarzy Dariusza Fornalaka już tylko spotkaniem o wyższe miejsce w tabeli. Gdyby gliwiczanie wygrali z rywalem z Pomorza, awansowaliby nawet na siódmą lokatę, co byłoby niebywałym sukcesem absolutnego beniaminka. Na zakończenie sezonu drużyna Piasta zupełnie jednak rozczarowała i nie tylko nie wygrała, ale nie zdobyła nawet punktu w konfrontacji z broniącą się przed spadkiem Lechią. Ostatecznie niebiesko-czerwoni musieli zadowolić się jedenastą lokatą.

W zakończonym sezonie ekstraklasy Piast zdobył 33 punkty, strzelił zaledwie siedemnaście bramek. O sile beniaminka stanowiła jednak solidna defensywa. 26 straconych goli dało gliwiczanom piąte miejsce w klasyfikacji na najlepszą obronę ligi. Nikt nie ma wątpliwości, że ojcem sukcesu spychanego przez ekspertów do niższej klasy rozgrywkowej zespołu z Gliwic jest szkoleniowiec Dariusz Fornalak. - Trener Fornalak obudził w nas wszystko to, co w nas drzemało już w tamtej rundzie. Bardzo dobrze nas poukładał. Dużo pracy włożył w to utrzymanie - zauważył Kamil Glik. - Stworzył z nas drużynę i zaczęliśmy wygrywać - dodał Smektała.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×