Trudno oprzeć się wrażeniu, że Robert Lewandowski padł ofiarą własnej jakości i poziomu, na który przez lata mozolnie się wdrapywał. Poziomu dla innych zawodników z Polski wciąż nieosiągalnego. To, że strzela regularnie w Bundeslidze, stało się dla nas normalnością. Przyzwyczailiśmy się, że gdy przychodzi weekend, w serwisach informacyjnych pojawia się wieść: napastnik Bayernu znów trafił. Znów pogrążył rywala. Codzienność, oczywistość, nuda.
Poprzeczkę, przez którą "Lewy" musi regularnie skakać, zawiesiliśmy mu o wiele wyżej, niż pozostałym zawodnikom z Polski. Gdy wiosną 2018 roku nie pomógł Bayernowi w wyeliminowaniu Realu Madryt w półfinale Ligi Mistrzów, z komentarzy wylewała się nasza narodowa specjalność: jad. "Skończył się", "przereklamowany", "Lewandowski do Realu? Żart" - można by wymieniać długo. Czy jednak jakikolwiek inny zawodnik z Polski miał w ogóle możliwość bicia się w półfinale Champions League? No właśnie.
Czytaj także: Liga Mistrzów: Robert Lewandowski superbohaterem. Polak w wyjątkowym rankingu
Fakty są następujące: w pierwszej połowie 2018 roku Lewandowski przyklepał z Bayernem tytuł mistrza Niemiec, sam z gigantyczną przewagą został królem strzelców niemieckiej ekstraklasy. Wiosną w Bundeslidze strzelił 14 goli. Jesienią znów trafiał jak szalony, zarówno w Bundeslidze, jak i Lidze Mistrzów. We wszystkich rozgrywkach - 22 razy. W całym 2018 roku był jednym z najskuteczniejszych zawodników w Europie. Gorszy okazał się pod tym względem tylko od Messiego i Ronaldo. Dziś można oczywiście wracać do tego, że zawiódł wiosną w Lidze Mistrzów. Że przegrał w finale Pucharu Niemiec (strzelił w nim jednego gola). No i przede wszystkim, że nie poprowadził kadry Adama Nawałki do sukcesu (czytaj: wyjścia z grupy) na mundialu. Ale czy którykolwiek polski kadrowicz zasługuje na pochwały za występy w Rosji? Na przestrzeni całego roku żaden zawodnik znad Wisły do poziomu Lewandowskiego nawet się nie zbliżył. "Lewy" był królem wśród kilku książąt i całej rzeszy paziów.
ZOBACZ WIDEO Bayern rozbity w Leverkusen. Doskonała druga połowa gospodarzy! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Łukasz Fabiański jest właśnie jednym ze wspomnianych książąt. Indywidualnie na pewno ma za sobą bardzo dobre miesiące. W pierwszej połowie 2018 roku przez nieporadność własnych kolegów z ekipy Swansea ostrzeliwany był w lidze okrutnie. W wielu meczach stawał na głowie, popisywał się znakomitymi interwencjami, przechodził sam siebie. Bez dwóch zdań należał do najlepszych bramkarzy całej Premier League. Jego popisy zdały się jednak na nic, ekipa Swansea zleciała z ligi. "Fabian" świetnymi występami zapracował sobie jednak na transfer do West Hamu United, gdzie jesienią podtrzymał wysoką formę. Przed weekendem jego klub zajmował 12. miejsce w ligowej tabeli. W europejskich pucharach rzecz jasna nie miał okazji się zaprezentować. W pucharach krajowych, zarówno w Swansea, jak i w West Hamie, bronili inni. Bramkarska czołówka Premier League, solidny ligowiec.
Kadra? Nie zaliczył spektakularnego występu na mundialu, w dwóch kluczowych meczach z Senegalem i Kolumbią siedział na ławce rezerwowych. Wystąpił dopiero w potyczce z Japonią, gdy jasne było, że mamy się z mundialu wynosić, bo zupełnie do niego nie pasujemy. Jesienią zaliczył tylko dwa mecze. We Włoszech spisał się solidnie, z kolei po starciu z Portugalią u siebie sam przyznał, że przy golach numer dwa i trzy dla rywali mógł się zachować lepiej. I to by było na tyle.
Skąd więc wybór Fabiańskiego? Może stąd, że nadszedł moment krytyczny, rok 2018 - dla polskiej piłki koszmarny, po którym można sobie pozwolić na przestawienie zwrotnicy. Lewandowski wygrywał przez siedem ostatnich lat i redakcja "Piłki Nożnej" uznała najwyraźniej, że to dobry moment na nagrodzenie innego piłkarza zasługującego na uhonorowanie. Być może chodziło także o to, by po latach ożywić plebiscyt. Poprzez wzbudzenie kontrowersji dodać mu pikanterii. Jeśli tak - na pewno się udało.