Jacek Stańczyk z Mediolanu
Takiego wsparcia napastnik Milanu nie miał dawno. Na trybunach San Siro pojawił się ojciec, przyjechali z nim przyjaciele rodziny, był Andrzej Bolisęga - były trener. Władysław nałożył na syna dodatkową "presję": - Jak nie strzelisz gola Interowi, to więcej nie przyjadę, a ty wrócisz do ligi regionalnej - powiedział synowi z uśmiechem na ustach.
Napastnik pochodzi z Niemczy, 3-tysięcznego miasteczka położonego niedaleko Dzierżoniowa i granicy z Czechami. Miasto może i małe, ale za to dumne. Uczące innych historii, choćby takiej, że za panowania Bolesława Chrobrego w słynnej bitwie wojska polskie przegnały stąd cesarza niemieckiego. Dało też Polsce dwóch reprezentantów, bo urodził się tam też były kadrowicz, uczestnik mistrzostw świata Paweł Sibik. - To Niemcza wychowała Krzyśka - powtarza Władysław.
Urodzony, żeby strzelać
Krzysiek zaczął grać w piłkę w tamtejszej Niemczance (klub niestety upadł, ale jest duża nadzieja, że zostanie reaktywowany), stamtąd ojciec przeniósł go do Lechii Dzierżoniów. A potem już poszło: Zagłębie Lubin, Cracovia, Genoa. Ilu by nie miał trenerów, z ojcem też wracał potrenować, tato wyznaczał mu np. kolejne granice w żonglowaniu piłką: 100 podbić, 300… Albo było tak, że Władysław dośrodkowywał piłkę, a Krzysiek kończył akcję. Ileż to razy młody słyszał, że musi być ciągle w ruchu, gdy chce w polu karnym dojść do piłki.
ZOBACZ WIDEO "Krzysztof Piątek w gazie i ława w reprezentacji?!". Jak to wytłumaczyć kibicom?
Dziś Władysław nadal szkoli syna, ale już mentalnie. I powtarza mu, że najważniejsza w piłce jest głowa, a nie nogi. Że do tego sportu trzeba mieć charakter, nie można się poddawać. To słabi odpadają, nie mocni.
Krzysztof Piątek: Byliśmy słabsi i to boli najbardziej - CZYTAJ WIĘCEJ
On sam jest mocny. Był sportowcem, skończył grę w piłkę w wieku… 52 lat. Wtedy po raz ostatni zagrał w miejscowej, B-klasowej Niemczance. Był też ratownikiem na basenie, do dziś regularnie pływa nawet 5 kilometrów tygodniowo, dźwigał ciężary. Jest w formie i pewnie niejednego młodego położyłby w siłowaniu się na rękę.
O Krzyśku mówi, że po prostu urodził się, żeby strzelać. Młody Piątek był krnąbrnym chłopakiem, nieraz ojciec - jak to ojciec - musiał mu po męsku wytłumaczyć, na czym polega życie. I że na przykład palenie papierosów na szczyt go nie zaprowadzi. Sam Krzysiek opowiadał nam, że choć ojciec ma już 70 lat, to nadal pracuje, ciągle coś robi i trzeba go hamować. - Charakter mam po nim, też lubię ciężko pracować, zmęczyć się - przyznawał piłkarz.
Nawet ojciec nie przewidział
Z drugiej strony tato sam wie, że snajper musi być przecież trochę bezczelny, bezkompromisowy i przede wszystkim pewny siebie. Dziś Krzysztof Piątek, który w wielkim Milanie jest dopiero od trzech miesięcy, bez kompleksów wchodzi do szatni, słucha głośno własnej muzyki i nie przeprasza, że żyje.
Jego ojciec - choć już na dużą odległość - czuwa jednak nad tym, aby 23-latek za bardzo nie odfrunął. A o to w Mediolanie, mieście zakochanym w futbolu, nie jest trudno. O skali szaleństwa można się dopiero przekonać będąc na miejscu: widząc, jak kibic za kibicem podchodzi w klubowym muzeum do koszulki Piątka i robi sobie zdjęcie układając dłonie w pistolety - gest, jaki Polak wykonuje po strzeleniu gola. Albo rozmawiając z miejscowymi dziennikarzami, którzy nie potrafią zrozumieć, jak to możliwe, że Piątek pewnie nie zagra w pierwszym składzie reprezentacji Polski.
Senior przyznaje uczciwie, że aż takiego wejścia syna do Włoch nie spodziewał się. Nikt w Polsce tego nie przewidział. Piątek strzelił już teraz w Serie A 19 goli, przejście ze średniej Genoi do mocnego Milanu wrażenia na nim nie zrobiło i skuteczności nie stracił. O koronę króla strzelców ściga się m.in. z Cristiano Ronaldo.
Władysław ma jednak zasadę, że syna nie chwali. Owszem, rozmawiają regularnie, ale ojciec woli po każdym meczu porozmawiać o konkretnych akcjach, przeanalizować je, niż słodzić wartemu 35 milionów euro synowi. Bo jak będzie skupiony, to może kiedyś pójdzie z Milanu, kto wie - do Realu Madryt albo Barcelony. I będzie nawet lepszy niż Ronaldo. Zawsze może być jeszcze lepszy mecz, zawsze na treningu można zrobić więcej niż na poprzednim.
Serce mocno wali
Gdzie by jednak nie trafił, to mama z ojcem i tak będą się martwić. Martwią się i teraz. On tu podbija Włochy, żyje w wielkim świecie, Milan płaci za niego krocie, kibice szaleją, strzela kolejne gole. Rodzice, których zostawił w Niemczy, mocno przeżywają każdy kolejny występ, każde kolejne doniesienie. Władysław nie ukrywa, że serce wali mu non stop, nie daj Boże Krzyśkowi coś się stanie, dozna kontuzji.
Krzysztof Piątek odpowiedział na pytania dzieci. Zdradził, komu kibicował w młodości - CZYTAJ.
Tych jego pistoletów może i do końca nie rozumie, ale skoro już młody wybrał sobie taką cieszynkę, to przecież nie zabroni. A Krzysztof opowiadał kiedyś, że to wyszło spontanicznie, ułożył tak ręce, przyjęło się i jest. Władysław przy golach syna pistoletów jednak nie robi, to już nie jest jego świat. To świat młodych.
Prosi natomiast, żeby pamiętać o jednym - nie wymagać od Krzyśka rzeczy, których syn nie będzie w stanie dać. Nie da się strzelać w każdym meczu, nie da się samemu dźwigać na barkach wielkich klubów. Piłkarz mówił nam, że do dziś pamięta słowa mamy, żeby bez względu na to, co osiągnie i ile zarobi, został tym samym człowiekiem. Władysław też powtarza, że jego chłopak to tylko i aż człowiek. Nie maszyna.
AC Milan przegrał z Interem 2:3. Krzysztof Piątek gola nie strzelił.