Dariusz Tuzimek: Koniec arogancji na najwyższym światowym poziomie (felieton)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto
zdjęcie autora artykułu

W poniedziałkowe popołudnie w Warszawie dało się słyszeć gigantyczny łomot. Burza? Nie, wręcz przeciwnie - wyszło słoneczko. A ten hałas? Kibicom Legii masowo spadały kamienie z serca - trener Ricardo Sa Pinto wreszcie zwolniony.

A w klubie, zaraz po zwolnieniu Portugalczyka, było burzliwie i gorąco. Serwis legia.net donosił: "46-letni trener wściekły opuszczał stadion przy ul. Łazienkowskiej, a jego asystenci mają teraz zająć się pakowaniem wszystkich pozostałych rzeczy”. Mam nadzieję, że spakują też Salvadora Agrę, Luisa Rochę i Iuri Medeirosa - chłopaki się tu raczej nie przydadzą. Sa Pinto to psuj wielkiego kalibru. Rozregulował cały klub na dobre, nie tylko pierwszą drużynę. Jego toksyczny charakter truł wszystko dookoła, zostawiając spaloną ziemię. Pozbycie się tego szaleńca to była konieczność. Pomijam fakt, że to - jak dla mnie - żaden trener. Ważniejsze, jaki to człowiek. Wypowiedział wojny wszystkim dookoła, rozklekotał drużynę, posprowadzał piłkarską "mizerię". Nie miał szacunku do nikogo. Arogancja na najwyższym światowym poziomie. Wygnał z drużyny Mączyńskiego, Pazdana, Malarza, Radovicia, Jose Kante, Philippsa i kilku innych. Nawet legendę klubu - trener bramkarzy Krzysztof Dowhań uciekł w operację kolana, żeby tylko być dalej od tego epicentrum toksyny.

CZYTAJ TAKŻE: Dramat Bartosza Kapustki! 

Gdy zobaczyłem Sa Pinto, jak po swoim pierwszym w Legii meczu, tym z Dudelange, biegnie na pełnym gazie na środek boiska, wiedziałem, że Legia jest w ciemnej… otchłani. Że tak się nie zachowuje poważny trener, tak się nie zachowuje nikt, komu do wykonywania obowiązków jest potrzebny autorytet. Ale to był dopiero początek szlaku konfliktów, incydentów i awantur Sa Pinto, szlaku naznaczonego ludzkim szaleństwem, którego nikt i nic nie był w stanie powstrzymać.

ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Milika! Napoli rozbiło Romę [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Aż do poniedziałku, 1 kwietnia. Legia dzień wcześniej dostała ciężkie baty od Wisły Kraków (0:4) i wiadro pomyj wylało się na głowę Dariusza Mioduskiego. Prezes i właściciel Legii już nie wytrzymał. I całe szczęście, bo to pierwsza od dawna dobra decyzja pana Dariusza, który - jak na biznesmena z sukcesami - podejmuje decyzje w Legii bardzo emocjonalnie. Pod ciśnieniem, gdy sam czuje presję, gdy lud się domaga ofiar. A emocje to zły doradca. Głos ludu to rzadko jest głos rozsądku. Dlatego wybór trenera nie może być robiony w gorączce, na ostatnią chwilę. Nie może być dziełem przypadku i intuicji. Musi być poparty wiedzą i rozeznaniem, gdzie w ogóle trenera szukać. Niekoniecznie za granicą.

CZYTAJ TAKŻE: Mocne słowa o Lechu po zwolnieniu Nawałki.  Gdy Legia rozstała się ze Stanisławem Czerczesowem i zatrudniała Besnika Hasiego napisałem tekst pod tytułem: "Droga Legio, psie Sabo! Nie idźcie tą drogą!", w którym namawiałem, żeby nie wyciągać kolejnych zagranicznych trenerów jak królików z kapelusza, bo z reguły zbyt mało się o nich wie. "Bo kto zna warsztat, charakter, osobowość, odporność na stres i sto innych ważnych parametrów np. Albańczyka wylanego z Anderlechtu? Toż to loteria i gra w ciemno! Zanim się facet zorientuje, o co w polskim klubie chodzi, może być zbyt późno. Czego brakuje takiemu Piotrowi Stokowcowi, żeby dostał szansę na Łazienkowskiej?" - pisałem niemal trzy lata temu.

Ale Stokowiec, choć na stałe mieszka w Warszawie, nigdy z Łazienkowskiej propozycji nie dostał. Co? Był za słaby dla Legii? I może jeszcze zbyt normalny? Nie jest długowłosym szaleńcem jak Sa Pinto, nie strzela fochów jak Besnik Hasi, nie ma kłopotów w komunikacji z otoczeniem jak Henning Berg. Ot polski normals. I uczciwy człowiek. Tak jak Jan Urban (zwolniony, gdy Legia zdobyła dublet, była na pierwszym miejscu w tabeli i miała 5 punktów przewagi nad wiceliderem!) czy Jacek Magiera, który powinien prowadzić Legię nie rok, ale całą dekadę. Też zbyt uczciwy, zbyt prostolinijny. Też normals, bez jakichś ekstrawagancji. Urban, Magiera, Stokowiec nie wycierają sobie gęby słowem "szacunek". Oni szacunek i jasne zasady mają w DNA. I prezes Legii też musi sięgnąć do klubowego DNA. Do ponadstuletniej historii, do tradycji, do szacunku. Dariusz Mioduski musiał w Krakowie oglądać cztery gole wbite jego Legii. Po każdej bramce z ławki rezerwowych wyskakiwali członkowie sztabu Wisły, którzy dawniej tworzyli legendę i historię tego klubu: Kazimierz Kmiecik, Maciej Stolarczyk, Radosław Sobolewski, Mariusz Jop. Gdy w tym sezonie gole strzelała Legia, to w objęcia padała sobie wyłącznie objazdowa trupa portugalskich trenerów. Dowhań był schowany, Vuković odsunięty, reszta nieobecna albo przestraszona. Lata spędzone na Łazienkowskiej nie miały żadnego znaczenia. To był skandal i kryminał. Na to nikomu nie wolno pozwolić. Ricardo Sa Pinto to było nieporozumienie, pomyłka i katastrofa w jednym. Sklecona zimą naprędce drużyna Wisły była poza zasięgiem przepłaconej armii najemników, którzy nie wiedzą, w jakim klubie grają i po co. To, że taki Portugalczyk prowadzi Legię, było obrazą dla historii i prestiżu tego klubu. Największym sukcesem prezesa Legii w tym sezonie jest to, że miał odwagę zwolnić Sa Pinto. Choć niepojęte jest, jak w ogóle miał odwagę go zatrudnić. Temu facetowi ego wylewało się uszami, trudno było tego nie zauważyć.

Drużynę Legię drążył swoisty "grzech pierworodny". Była zbudowana na złym i błędnym założeniu. Na zgniłym fundamencie. Na zamordyzmie nie da się zbudować niczego pozytywnego. Nie tylko w futbolu zresztą.

Dariusz Tuzimek Futbolfejs.pl

Źródło artykułu: