Klub z Aten w czwartek oficjalnie poinformował, że nie przedłuży kontraktu z Jakubem Wawrzyniakiem, który został przyłapany na stosowaniu dopingu. Polski obrońca zażył niedozwolony środek tzw. fatburner, który wspomaga spalanie tkanki tłuszczowej. Wawrzyniak dwukrotnie poddał się kontroli i dwukrotnie wykazano obecność tego specyfiku w jego organizmie. Pierwszy raz po spotkaniu ze Skodą Xanthi, a o drugiej próbie właściwie niewiele wiadomo. To właśnie druga wpadka rozwścieczyła działaczy Panathinaikosu.
Wcześniej zapowiadano, że reprezentant Polski po pół roku gry w Atenach podpisze czteroletni kontrakt opiewający na pół miliona euro za sezon. Najpierw Koniczynki zapłacili Legii Warszawa za Wawrzyniaka pół miliona euro, a teraz mieli dopłacić jeszcze 1,5 mln. Zamiast korzystania z uroków słonecznej Grecji obrońca będzie musiał jednak wrócić do Polski i o miejsce w składzie warszawskiej drużyny rywalizować z Marcinem Komorowskim i Tomaszem Kiełbowiczem.
- Może pana zaskoczę, ale uważam, że na swój sposób Jakub jest w... komfortowej sytuacji. Przecież ma kontrakt z Legią, nie będzie więc bezrobotny. Z drugiej strony – łatka dopingowicza to nic miłego. Chłopak musi zacisnąć zęby, pokazać się w polskiej ekstraklasie i jak najszybciej odbudować nadszarpnięta mocno opinię. Może potem jakiś klub w Europie znów się nim zainteresuje. Na razie jednak o transferze za granicę Wawrzyniak może zapomnieć - ocenił były reprezentant Polski Radosław Gilewicz na łamach Faktu.