Nie chcę marudzić - rozmowa z Piotrem Rzepką, byłym trenerem Odry Opole

Piotr Rzepka objął Odrę Opole w najtrudniejszym momencie w jej historii i wraz z zespołem na własnej skórze odczuł jej upadek. - Nigdy człowiek nie wiedział, co jeszcze może go spotkać - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. Do klubu z Oleskiej już nie wróci, bowiem ten na dniach przestanie istnieć, a na jego miejsce powstanie nowy. - Trzeba to oprzeć na właściwych osobach, oprzeć na zasadach przejrzystości, żeby wszyscy wiedzieli, co było zrobione i co mają robić - radzi, bo jak sam przyznaje: - Z punktu widzenia organizacji klubu i możliwości finansowych to był to jeden wielki koszmar.

Mateusz Dębowicz
Mateusz Dębowicz

Mateusz Dębowicz: Raczej nie będzie miał pan najlepszych wspomnień z Opola, bo trudno będzie kiedykolwiek przebić warunki, jakie panowały tu na wiosnę.

Piotr Rzepka: Z punktu widzenia organizacji klubu i możliwości finansowych to był to jeden wielki koszmar. Nigdy człowiek nie wiedział, co jeszcze może go spotkać. Były ciężkie chwile, wydawało się, że gorzej być nie może, a los jednak płatał dodatkowe figle. Ale z drugiej strony poznałem w Opolu wielu dobrych i porządnych ludzi, poznałem miasto, także ten czas nie jest do końca stracony. Nauczyłem się dużo, bo to przychodzi jeszcze szybciej w tak trudnych warunkach. Będą starał się unikać tego podejścia "na nie" i starał się szukać pozytywów.

Chyba największym była wola walki i ambicja zespołu.

- Kilkakrotnie chyliłem czoła przed tym jak zaangażowany był zespół. Jednak piłkarsko decydowały różne szczegóły i wiele meczów nam uciekało, szczególnie tych przegranych jedną bramką, gdzie wyniki mogły być zupełnie inne. Przeanalizujmy jednak zimę i to ilu zawodników odeszło, gdy ja nie chciałem stracić już nikogo. Popatrzymy na brak obozów czy nawet podwójnych treningów. Mimo to serce do gry było tak duże, że gdybyśmy mieli więcej czasu, albo kilku piłkarzy więcej to mogło być inaczej. Już wielokrotnie powtarzałem, że najbardziej żałowałem jak odchodziła trójka Surowiak, Tracz i Filipowicz. Zespół stracił sporo na jakości. W meczach kontrolnych wyglądało to inaczej, bo gra była podobna, ale oni dodawali ten element cwaniactwa boiskowego, sprawiający, że wygrywaliśmy.

Ciągle mówiło się, że ci piłkarze grają o swoją przyszłość i własną markę. Kto pana zdaniem najbardziej się wypromował?

- Uważam, że wszyscy, którzy rozegrali dużo minut sporo zyskali. Dla niektórych to były wyjątkowo długie okresy grania na poziomie I ligi. Dzisiaj trudno jest jeszcze ocenić, kto się wypromował, ale efekty tego, co tutaj pograli będą widoczne. Jeżeli znajdą się w innych miejscach na pewno będą bazować na tym, co zrobiliśmy tutaj. Nie będą mówił, kto konkretnie, ale piłkarsko sporo zyskali.

Krystian Kowalczyk to największe odkrycie tej rundy?

- Krystian na pewno pokazał, że na młodzież warto stawiać. W obwodzie byli kolejni młodzi zawodnicy, ale czasami tylu ich było na boisku, że niektóre spotkania przegrywaliśmy przez brak doświadczenia. Dzięki temu, że odeszli starsi piłkarze mogła wystąpić nasza młodzież, która na początku zawsze może popełniać błędy. W Polsce za mało ryzykuje się z takimi graczami, nie dając im wskoczyć do składu. Trzeba przejść taki okres, żeby stać się pełnowartościowym zawodnikiem.

Oni też chyba byli największą ofiarą odebrania licencji i czasowego połączenia tego przez OZPN z rozgrywkami juniorskimi

- To jest nieporozumienie, żeby łączyć te dwie sprawy. Myślę, że ktoś tam za szybko i nadgorliwie postępował, bo można było je rozegrać i ewentualnie unieważnić. Czasami trzeba się zastanowić, a nie postępować na gorąco.

Ale czy to też nie są jakieś podwójne standardy PZPN-u? Odra straciła licencję bezapelacyjnie, a ŁKS jeszcze długo różnymi nieformalnymi drogami się o nią starał, mając szanse na sukces.

- Na pewno łatwiej organizuje się rozgrywki przy jasnych przepisach. Tutaj może zostaje zbyt duże pole do improwizacji. Wiem, że w Odrze przez wiele lat były różne niedociągnięcia, ale żeby w takim momencie robić taki ruch? Po tygodniu można było podjąć takie - w sumie logiczne - decyzje, ale nam dać dokończyć sezon, bo to jednak I liga, kraj w środku Europy, a każdy walkower świadczy nie tylko o klubie, ale i o całej organizacji. PZPN strzelił sobie trochę samobója, bo tyle tych walkowerów już było.

A jak pan oceni wasz dorobek punktowy? Można było ugrać więcej?

- Nigdy nie można powiedzieć, że nie mogło być lepiej, ani że nie mogło być gorzej. Najważniejsze jest, żeby podejmować odpowiednie decyzje przed i w czasie, bo analizy wychodzą różnie. W momencie, gdy straciliśmy cztery punkty z jesieni to nasza taktyka się zmieniła. Pierwsze mecze - Jastrzębie, Katowice - za wszelką cenę chcieliśmy wygrać, a gdybyśmy mieli te odebrana oczka to nie musielibyśmy być tacy nerwowi i może wyniki byłyby inne. Ale to jest takie gdybanie po czasie. Ja nie jestem jego zwolennikiem, bo można wtedy uciec od rzeczywistości. Kilka razy na pewno za bardzo chcieliśmy wygrać. Było to widać po mnie przy ustawianiu drużyny, ale znowu można powiedzieć, że kto nie ryzykuje w tym sporcie za dużo nie osiągnie. Są takie momenty, że trzeba mieć trochę szczęścia i podjąć ryzyko, a my wtedy zawsze byliśmy karceni.

Wierzy pan w odrodzenie Odry?

- Jest bardzo dużo ludzi, którym zależy na odrodzeniu się klubu. Chodzi jednak o to, żeby zrobić taki plan nie na tydzień czy miesiąc, ale żeby ludzie, którzy się tego podejmą, mieli cierpliwość, bo trudne momenty będą. Żeby wtedy nie zrezygnowali. Trzeba to oprzeć na właściwych osobach, na zasadach przejrzystości, żeby wszyscy wiedzieli, co było zrobione i co mają robić. A tutaj od pewnego czasu nikt nic nie wiedział. Dowodem niech będzie to, że na dzisiaj nie można ustalić dokładnie długów. Gdy zarząd przejmował stery po poprzednikach nie zrobiono audytu i nie wiadomo, z czego się startowało. W dzisiejszych czasach nie można tak prowadzić firmy, a taką jest klub, do którego w dodatku dochodzą sportowe emocje. Dlatego tutaj trzeba być jeszcze mocniejszym, bo w normalnej firmie nie chodzi o tysiące ludzi i dziesiątki lat tradycji. Dlatego trzeba postępować ostrożnie, bo będą ciężkie chwile i z tego muszą sobie zdawać sprawę ludzie, którzy będą budować nową Odrę, żeby komuś przypadkiem nie zabrakło cierpliwości.

Na sam koniec proszę o szczerą odpowiedź - żałuje pan, że podjął się pracy w Odrze?

- Nie, nigdy. Nawet nie będę próbował, jakby były jakieś przesłanki do tego, żeby marudzić. Ja nie chcę marudzić. Wiele rzeczy się działo, na które nie miałem wpływu. Mógłbym, gdyby coś było zawalone czy zaczęło się psuć z powodu moich błędów. Zawsze wszystko robię sto procent i też zawsze powtarzam, że piłka dała mi tyle radości, spełnienia się i radości, że zdaję sobie sprawę z tego, że są różne okresy. Teraz, ponieważ nie mogłem zrealizować swoich założeń, jest ten gorszy moment, ale było też - jak już obaj podkreśliliśmy - zaangażowanie i chęci tej drużyny oraz to jak ich odbierali kibice. Powtarzam ciągle tą moją zasadę, żeby każdy mógł spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć: "zrobiłem, co mogłem". Pod tym względem nie mogłem nigdy narzekać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×