Kibice The Reds dobrze pamiętają mecz z Borussią Dortmund w ćwierćfinale Ligi Europy w kwietniu 2016 roku. Po remisie w Niemczech (1:1) Liverpool przegrywał w rewanżowym spotkaniu przed własną widownią już 1:3. Ale z każdą minutą atakował jeszcze mocniej i zacieklej. Gospodarze odrobili straty w dwanaście minut, a w doliczonym czasie gry gol Dejana Lovrena dał Liverpoolowi wygraną 4:3. To był jeden z najbardziej spektakularnych meczów drużyny za rządów Kloppa. The Reds dotarli w tamtym sezonie do finału Ligi Europy.
Ten duch walki za wszelką cenę i do końca meczu, wszedł piłkarzom The Reds w krew. W tym samym roku drużyna rozegrała też niesamowity mecz w lidze angielskiej. W spotkaniu z Norwich City działo się wszystko. Liverpool prowadził 1:0, by przegrywać w 54. minucie 1:3. Tyle że dwadzieścia minut później zespół Kloppa znowu był przed rywalem, prowadził 4:3. W doliczonym czasie gry stracił jednak czwartą bramkę, ale na tym nie skończył. Adam Lallana pięć minut po regulaminowym czasie dał Liverpoolowi zwycięstwo 5:4.
Jednym z pierwszych takich szalonych meczów Kloppa był derbowy z Schalke. Dla fanów Borussii to najważniejszy pojedynek w sezonie, nie ma znaczenia jak prezentuje się drużyna - z Schalke ma wygrać. O tym przekonał się na przykład Ebi Smolarek, którego gol pozbawił rywala mistrzostwa Niemiec w 2007 roku. Tę bramkę kibice wspominają do dziś, Dortmund świętował wtedy tak, jakby sam sięgnął po tytuł.
ZOBACZ WIDEO Piłkarskie podsumowanie tygodnia: kto będzie mistrzem Polski, a kto wygra Ligę Mistrzów?
Jeden ze swoich pierwszych meczów z Schalke Klopp zapamięta szczególnie. Borussia zaczęła go fatalnie, po godzinie przegrywała 0:3. Ale nie przegrała! Gole Suboticia i Freia w końcówce dały drużynie remis 3:3. Takim zaangażowaniem i nieustępliwością Klopp ze stadionu Borussii zrobił twierdzę. Przegrywał tam w Lidze Mistrzów Real Madryt (1:4) po czterech golach Roberta Lewandowskiego, czy inny hiszpański zespół - Malaga.
Liga Mistrzów 2019: Liverpool - Barcelona. Anglicy liczą na cud i sięgają do historii
W 2013 roku Borussia grała z Malagą w ćwierćfinale tych rozgrywek. Drużyna Manuela Pellegriniego prowadziła 2:1 do 90. minuty. Po bezbramkowym remisie w pierwszym meczu u siebie rezerwowi tylko wyczekiwali ostatniego gwizdka, by wbiec na boisko i świętować awans. Sędzia doliczył kilka minut, które niczego miały nie zmienić, ale wtedy gospodarze zaczęli show. Strzelili dwa gole, ograli Malagę 3:2, a później doszli do finału LM.
Rok później Klopp był w podobnej sytuacji, jak teraz - przegrał pierwszy wyjazdowy mecz z Realem Madryt 0:3. Jako że bilans niemieckiego trenera z Realem był bardzo dobry, kibice pamiętali wyczyny Lewandowskiego i świetną grę Borussii z rywalem, nikt nie przekreślił drużyny. W rewanżu było bardzo blisko odrobienia strat, Real już leżał na deskach, był liczony, po pierwszej połowie przegrywał 0:2. Dortmund wygrał, ale nie zdołał doprowadzić do dogrywki.
Te wszystkie szalone mecze Kloppa dawały nadzieję kibicom Liverpoolu przed drugim meczem z Barceloną. W pierwszym The Reds prezentowali się bardzo dobrze, ale przegrali 0:3. - Chcemy wydłużyć ten sezon, jeszcze nie odpadliśmy - przypominał Niemiec przed spotkaniem. Lothar Matthaeus typował nawet wynik 4:1 dla gospodarzy i niewiele się pomylił. Ta wygrana 4:0 z Barceloną i awans do finału Champions League przebiły wszystkie poprzednie powroty Kloppa!
To przecież nie miało prawa się wydarzyć. Anglicy grali w osłabieniu, bez dwóch kluczowych zawodników (Salah i Firmino)! A Barcelona, jak w poprzedniej edycji, jechała na rewanżowy mecz z zaliczką trzech goli. I znowu odpadła.