Ariel Brończyk: Idzie, idzie... nie dochodzi

Techniką żabich skoków, czy może antylopich kroków? Nie! To już przecież było. W następnym sezonie wykorzystają nową technikę - czarnej klaczy partyzanta. Górale z Bielska-Białej sukcesywnie od kilku lat szturmują bramy ekstraklasy, lecz skutku w tym nie ma żadnego. Ile to jeszcze może trwać? Jak długo Podbeskidzie będzie skazane na I ligę i czy do malowniczego miasta w końcu zawita ekstraklasa?

Ariel Brończyk
Ariel Brończyk

Legia Warszawa, Wisła Kraków, Lech Poznań. Chyba każdy bielszczanin, bez znaczenia jaki klub w mieście preferuje, pragnąłby widowisk z wyżej wymienionymi drużynami. Aż wstyd się przyznać, że blisko 200-tysięczne miasto nie miało w swojej historii ani jednego reprezentanta w ekstraklasie. Sztuki tej nie dokonała bielska Stal, która przegrała baraże o elitę w końcówce lat 80-tych. Wyczyn ten zaczyna przerastać także drużynę Podbeskidzia. I-ligowy rutyniarz nie po raz pierwszy przegrał walkę o ekstraklasę, której progi są nasmarowane śliskim mazidłem, a nie - jak przypuszczali specjaliści - stopień jest zbyt wysoki, by go przekroczyć.

Udało się Szczakowiance Jaworzno, Polonii Bytom, Piastowi Gliwice. Czemu wymieniam te zespoły? Każdy kibic w Bielsku-Białej pewnie wie dlaczego. Dla osób postronnych - właśnie z tymi ekipami Górale walczyli o awans do wyższych klas rozgrywkowych na niższych szczeblach. Im się udało przekroczyć próg. Ba! Mało tego! Piast i Polonia zadomowiły się w ekstraklasie chyba na dobre. Tylko Szczakowiance mariaż z piłkarską elitą wyszedł bokiem, ale to z wiadomej winy jaworznian. A w Bielsku-Białej ile to już minęło czasu spędzonego na I-ligowej banicji? Siedem bitych lat, siedem bitych sezonów. Na chwilę obecną Podbeskidzie jest największym rutyniarzem zaplecza ekstraklasy, a mogło być inaczej...

Szturmów było kilka, ale już w Bielsku-Białej normą zrobiło się, że o najwyższych celach nie mówi się głośno. Wszystko za sprawą feralnego sezonu 2004/2005, gdzie pod stoki Beskidów spędzono stado czarnych owiec. Bielskie "galacticos" - tak brzmiał przydomek mega paki gwiazd prowadzonych przez Jana Żurka - miało wywalczyć awans w cuglach. Wielkie nazwiska, gwiazdy polskiej piłki. Był nawet jeden pan grający na mundialu w Korei i Japonii. Awans miał być kwestią czasu. Rzeczywistość okazała się inna, zabrakło punktu do barażu, a po Żurku odbijało się jeszcze przez długie lata.

W sezonie 2007/08 powiało dużym optymizmem. Bielszczanie z ujemnym bagażem punktów do końca bili się o ekstraklasę, a gdyby nie odjętych sześć oczek, to awans byłby pewny. Bez większych przetasowań w składzie Podbeskidzie przystąpiło do rozgrywek 2008/09, dodajmy feralnych dla Górali. Zapowiadało się jednak obiecująco. Przez kilka kolejek bielszczanie przewodzili stawce, długo nie opuszczając fotela lidera. O ile jesień była udana, to wiosną nie było już tak kolorowo. Ekipa prowadzona przez Marcina Brosza frajersko przegrała batalię o baraże, które były już na trzy kolejki przed końcem sezonu w zasięgu ręki.

Mleko się rozlało, ale czy warto płakać? Chyba nie, przecież 4. miejsce na zapleczu ekstraklasy to największy sukces w historii klubu... A może jeszcze PZPN zlituje się nad bielskim klubem i posmarowany mazidłem próg posypie piaskiem. Tylko czy jest sens? Przecież w Bielsku-Białej przyzwyczajono kibiców do szturmu na ekstraklasę. Ile tylko można tkwić w tym samym miejscu... Jako dziennikarz, obserwator pierwszej klasy rozgrywkowej, ale nade wszystko kibic Górali, wierzę, że doczekam tego historycznego momentu przy Rychlińskiego.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×