Josep Guardiola: - Grałem z wielkimi piłkarzami, ale najlepszy był on.
Arrigo Sacchi: - Nie zamieniłbym go na Maradonę.
Zinedine Zidane: - Trzymanie go na ławce? Tego nigdy nie zrozumiem.
Ronaldo: - Najlepszy piłkarz z jakim grałem.
Pele: - Jeden z najlepszych w historii.
Zawsze był numerem jeden. Niezależnie od tego, czy ktoś inny strzelał więcej bramek, bronił rzuty karne czy miał więcej asyst, to jego kochano najbardziej. Roberto Baggio był wielbiony nie tylko przez fanów reprezentacji Włoch, ale także ultrasów klubów, w których grał. Fanów Juventusu, Milanu czy Interu łączy być może tylko jedno - sentyment do Baggio.
Słynny "il codino" był największą gwiazdą calcio w latach 90-tych ubiegłego wieku. Mało kto jednak wiedział, jak wiele poświęcił, aby dotrzeć na szczyt. - Po swoim ostatnim meczu nie poczułem smutku czy pustki, ale wielką ulgę. Nie byłem w stanie dać z siebie więcej, ani minuty - przyznał po latach i wyznał, jak wiele bólu kosztowała go wieloletnia gra na najwyższym poziomie.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Neymar powinien trafić do Barcelony? "Nie zatrudniłbym go w żadnej drużynie"
Bo oprócz tego, że Roberto Baggio był uznawany swego czasu za najlepszego piłkarza świata i dziś jest legendą włoskiej piłki, zostawił na boiskach mnóstwo zdrowia, którego nigdy już nie odzyskał. Kto wie, gdzie by dotarł, gdyby nie ogromne problemy z kontuzjami.
Roberto Baggio i tak osiągnął mnóstwo, choć zawsze miał przeciwko sobie o jednego rywala więcej niż inni. Przez całą karierę musiał walczyć z bólem, który doprowadzał go do załamań i myśli o samobójstwie.
Trauma i cierpienie
Miała się skończyć, zanim na dobre się rozpoczęła. Kariera 18-letniego włoskiego napastnika nawet nie stanęła pod znakiem zapytania, ale trafiła na ścianę. Według lekarzy taką, której nie da się przebić, obejść czy przeskoczyć.
Był 5 maja 1985 roku. Zaledwie dwa dni wcześniej napastnik Vicenzy Roberto Baggio, podpisał kontrakt z Fiorentiną. Czekał go już tylko pożegnalny mecz z drużyną Rimini, który jednak okazał się początkiem traumy. W swoim ostatnim spotkaniu w barwach Vicenzy nastolatek zerwał więzadła krzyżowe w prawym kolanie.
Duża podwyżka dla Roberta Lewandowskiego. Czytaj więcej--->>>
- Lekarze spojrzeli na kolano, pokręcili głowami i oświadczyli, że nie będę w stanie już grać w piłkę - wspominał Baggio. Urodzony w Caldogno chłopak nie po raz ostatni poszedł z losem na wymianę ciosów i postanowił pójść mu na przekór. Co ważne, z zawodnika nie zrezygnowała też Fiorentina, która również wierzyła w jego powrót do zdrowia.
W barwach Violi zadebiutował jednak dopiero po 1,5 roku. Radość trwała krótko, bo wkrótce Baggio doznał kontuzji drugiej nogi. Uraz i leczenie doprowadziło go wówczas do kresu wytrzymałości.
- Podczas operacji lekarze założyli mi 220 szwów, a z powodu alergii nie mogłem brać środków przeciwzapalnych. Byłem w agonii. Powiedziałem wtedy mojej mamie, że jeśli mnie kocha, to niech mnie zabije - zdradził po latach. W ciągu pierwszych dwóch tygodni po operacji schudł 12 kilogramów. - Nie chciałem jeść, ciągle płakałem z bólu. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie chciałem rzucić ręcznika.
Nie rzucił, a po ośmiu miesiącach wrócił na boisko. Od tej pory jednak musiał walczyć z bólem. Obydwa kolana dawały o sobie znać i wymagały kolejnych interwencji chirurgicznych. Łącznie przeszedł sześć operacji, a pod koniec kariery każdy mecz był dla niego wielkim wyzwaniem.
- Po każdym meczu przez dwa dni miałem problemy z chodzeniem. Po powrocie do domu, nigdy normalnie nie wysiadłem z samochodu. Do drzwi włóczyłem się o jednej nodze. Za tydzień znów jednak grałem, a mój organizm był pełen tabletek - wspominał.
To były te traumatyczne chwile z kariery Roberto Baggio. Prawda o gehennie Włocha wyszła jednak na jaw dopiero po zakończeniu kariery. Wcześniej obraz piłkarza był jeden - to geniusz i być może najlepszy piłkarz, jaki kiedykolwiek urodził się na Półwyspie Apenińskim.
Numero uno
Mistrzostwa świata w 1990 roku rozpoczął na ławce, a Italia długo miała innego bohatera. Swój najlepszy czas w karierze przeżywał przecież Salvatore Schilacci, który ostatecznie sięgnął po tytuł króla strzelców. W trzecim meczu fazy grupowej swoje wejście smoka miał jednak Baggio, który zastąpił w składzie zawodzącego Gianlukę Vialliego.
W spotkaniu z Czechosłowacją przeprowadził znakomitą indywidualną akcję, która dała mu przepustkę do podstawowej "11" do końca turnieju. Baggio strzelił dwa gole i stał się idolem w kraju gospodarza mistrzostw. Wcześniej taki status miał tylko we Florencji.
Gdy przed mistrzostwami wyszło na jaw, że Juventus jest bliski pozyskania piłkarza, w mieście wybuchły ogromne zamieszki kibiców. Interweniować musiała policja, a rannych zostało około 50 osób. Fani Fiorentiny nie chcieli zgodzić się na odejście swojej gwiazdy i doprowadzili nawet do ustąpienia prezydenta klubu Flavio Pontello.
Starania tifosi zdały się na nic i Baggio trafił do Turynu za 10 milionów dolarów, stając się najdroższym piłkarzem świata. Klub nigdy nie pożałował tej kwoty, podobnie jak decyzji o przekazaniu mu koszulki z numerem "10", zarezerwowanej tylko dla wyjątkowych postaci Starej Damy.
Zmiana klimatu nie spowodowała wprawdzie, że Baggio zapomniał o problemach ze zdrowiem, ale doprowadził Juve do wygrania Pucharu UEFA, mistrzostwa Włoch i krajowego pucharu. W 1993 roku otrzymał Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza świata, za najlepszego uznała go też FIFA. To był gwiezdny czas, a włoskim dziennikarzom brakowało już określeń na jego grę.
Juventus goni Real Madryt i Barcelonę. Czytaj więcej--->>>
Tym bardziej, że już kilka miesięcy później Baggio zachwycił wszystkich na kolejnych mistrzostwach świata. W USA to on ciągnął za uszy reprezentację Włoch, w pojedynkę wygrywając jej mecze. Początek turnieju wcale jednak tego nie zwiastował, bo gdy w spotkaniu z Irlandią czerwoną kartkę zobaczył Gianluca Pagliuca, trener Arrigo Sacchi postanowił wprowadzić rezerwowego bramkarza właśnie w miejsce Baggio.
- To było największe upokorzenie w mojej karierze - przyznał później. To był początek konfliktu na linii Baggio - Sacchi, choć publicznie szkoleniowiec wychwalał swojego asa pod niebiosa. - Jest wyjątkowy - mówił selekcjoner Azzurrich, a Baggio wprowadził jego drużynę do finału z Brazylią. W nim przeżył jednak być może największe niepowodzenie w karierze.
Najlepszy obok Romario piłkarz turnieju nie strzelił decydującej "11" w serii rzutów karnych, a zdjęcia Baggio ze spuszczoną głową na zawsze trafiły do kolekcji z najważniejszymi momentami w historii mundiali.
- Jeden rzut karny zniweczył lata pracy i rozwiał nadzieje o mistrzostwie świata. Marzyłem o tym tytule, a przyszło największe rozczarowanie w całej karierze - mówił o swoich odczuciach po przegranym finale z Canarinhos. Był to początek gorszego okresu w jego całej karierze.
Nie dość, że skonfliktował się z Sacchim i wkrótce przestał w ogóle otrzymywać powołania do reprezentacji, to nie potrafił też znaleźć wspólnego języka z Marcelo Lippim w Juventusie. Ten nie ukrywał swojej antypatii do Baggio, a na dodatek w klubie pojawił się nowy wielki talent i grający na podobnej pozycji, Alessandro Del Piero. Lippi w nim widział największą gwiazdę drużyny i powoli odstawiał bardziej doświadczonego zawodnika od składu.
Baggio nie zamierzał na siłę zostawać w Turynie, nie chciał się też godzić na obniżkę pensji. Przyjął więc propozycję Milanu, gdzie spotkał się z Fabio Capello. I wkrótce Baggio miał na swojej liście trzeciego wielkiego trenera, z którym popadł w konflikt. Na osłodę zdobył jednak kolejne w swojej karierze mistrzostwo Włoch, choć jego wkład w sukces był ograniczony.
Na dodatek z powodu sporów z Sacchim Baggio nie znalazł się w kadrze na EURO 1996, co po szybkim odpadnięciu Włochów z turnieju wskazano jako ogromy błąd selekcjonera. O doświadczonym napastniku przypomniał sobie za to kolejny trener włoskiej kadry, Cesare Maldini.
W kwietniu 1997 roku, gdy innych napastników dopadły problemy ze zdrowiem, Maldini powołał do drużyny Baggio na mecz z Polską w eliminacjach do MŚ 1998. Wystarczyło zaledwie kilka minut, by 30-latek dobił Biało-Czerwonych, strzelając pierwszego gola dla Italii po prawie trzech latach.
Maldini powołał też Baggio na jego trzecie mistrzostwa świata do Francji, gdzie reprezentujący już wówczas Bolognę napastnik był czołowym zawodnikiem Italii. W ćwierćfinale przeciwko gospodarzom przegonił również złe duchy i pewnie wykonał "11" w serii rzutów karnych, co nie uchroniło jednak drużyny przed porażką.
Po imprezie doszło do zmiany na stanowisku selekcjonera, a nowy trener Dino Zoff postanowił odmłodzić drużynę. W efekcie Baggio przestał otrzymywać powołania. Baggio mógł jednak grać nadal o najwyższe cele w rozgrywkach klubowych, bo sięgnął po niego Inter Mediolan - jego ulubiony klub z dzieciństwa. Minął jednak rok, a na San Siro pojawił się... Marcelo Lippi. Ponownie wyszło na jaw, że szkoleniowiec po prostu ma z nim problem.
- Nie chciałem żadnego specjalnego traktowania. Chciałem być po prostu traktowany tak jak inni, liczyłem na regularną grę - wspominał Baggio przedsezonową rozmowę z Lippim. Ten zapowiedział, że na niego liczy. Włocha czekała jednak ławka rezerwowych, a na dodatek znów odezwały się kłopoty z kolanem.
Momentem, w którym ich relacje zakończyły się raz na zawsze, była odmowa Baggio na prośbę szkoleniowca o donoszenie o wszystkim, co dzieje się w szatni. Piłkarz nie chciał być szpiegiem i od tej pory nie miał już szans na grę, nawet gdy dopisywało mu zdrowie.
Według jego relacji Lippi miał wyrzucić z treningu Christiana Vieriego i Cristiana Panucciego, gdy ci zaczęli bić brawo po jednej z asyst Baggio. - To była wojna - przekonywał potem piłkarz. Wkrótce 33-latek zdecydował się opuścić San Siro i dokonał zaskakującego wyboru, podpisując kontrakt z Brescią.
- Ostatnia minuta meczu, rzut wolny dla nas. Baggio stoi przy piłce i wykłóca się z sędzią, że mur jest za blisko, że rywale zablokują jego strzał. Było to dla nas niezrozumiałe, bo przecież byli ustawieni prawidłowo. Przepychanki trwały kilka minut. Za dyskusję z sędzią Robby dostał żółtą kartkę, ale nadal upierał się, że z murem nadal jest coś nie tak. Arbiter, chyba dla świętego spokoju, przesunął piłkarzy. Tamci źle się ustawili i zrobili lukę. Baggio to wykorzystał i strzelił gola - opowiadał wiele lat później Marek Koźmiński.
Były reprezentant Polski spotkał się w jednej szatni z Włochem, który w mniejszym klubie znów zaczął błyszczeć. Mimo narastającego bólu w lewym kolanie Baggio grał znakomicie. - Gdyby nie urazy, byłby najlepszym piłkarzem w historii futbolu - przekonywał wtedy trener Bresci, Carlo Mazzone, który był w nim zakochany.
Gdy w pierwszych dziewięciu kolejkach sezonu 2001/2002 strzelił osiem goli, kibice i dziennikarze zaczęli domagać się od Giovanniego Trapattoniego powołania Baggio do kadry. Słynny szkoleniowiec nie reagował, ale "Il Codino" się nie zatrzymywał. W lutym doznał kolejnej poważnej kontuzji - zerwał więzadła w lewym kolanie. Ciągle jednak wierzył w udział w mistrzostwach świata w Korei i Japonii. Wykonał gigantyczną pracę i po zaledwie trzech miesiącach rehabilitacji wrócił do gry. Trapattoni wolał jednak postawić na Francesco Tottiego i Del Piero i mimo protestów fanów nie włączył go do kadry na turniej.
Mimo niepowodzenia nie zakończył kariery. Jeszcze przez dwa lata zachwycał kibiców Serie A swoimi magicznymi zagraniami. W 2004 ostatecznie ogłosił, że to koniec. Tak jak wspominaliśmy na początku, z powodu trwającego bólu była to dla niego wielka ulga.
- Zawsze patrzyłem przed siebie, nie lubiłem wspominać. Cieszyłem się z tego, że mogę robić to, co kocham. Futbol zawsze był i będzie moją pasją, niezależnie od tego, ile bólu mi dostarczył. Lubię myśleć, że jestem jednym z tych szczęśliwców, który przeżył życie, które było moim marzeniem - wyznał.
Mimo że mija 15 lat od zakończenia kariery, a włoskie kluby (AC Milan, Inter, Juventus) i reprezentacja (mistrzostwo świata w 2006 roku) osiągały później bez niego wielkie sukcesy, on wciąż jest idolem dla coraz to nowych generacji młodych włoskich piłkarzy.
Bo mistrzostwo świata mogło zdobyć 23 piłkarzy, ale dla Włochów Roberto Baggio jest tylko jeden.