The Boys: Arek Hersh: Widziałem wszystko. Piekło i raj

Getty Images /  Owen Humphreys/PA Image / Na zdjęciu: Arek Hersh
Getty Images / Owen Humphreys/PA Image / Na zdjęciu: Arek Hersh

- Widziałem, jak wieszali więźniów. Widziałem, jak ludzie jedli ludzi. Widziałem piekło i raj. A do tego najlepszych piłkarzy Manchesteru United - opowiada Arek Hersh, który cudem przeżył Holokaust.

W tym artykule dowiesz się o:

Jacek Stańczyk, WP SportoweFakty: Lubi pan rozmawiać po polsku?

Arek Hersh, wyjechał z Polski w 1945 roku: W Anglii nie mam do tego wiele okazji. Umiem jednak mówić, możemy rozmawiać. Wszystko pamiętam.

Znienawidził pan Niemców?

A jak pan myśli?

Myślę, że trudno nie nienawidzić kogoś, kto zabił ci rodzinę.

Któregoś dnia stałem w Auschwitz, chodził tam strażnik z psem. To była niedziela. Zatrzymał się i zapytał, czy jestem głodny. Bałem się powiedzieć "tak", więc potrząsnąłem głową. Podszedł do mnie, miał pojemnik z zupą. I wylał tę zupę na ziemię, dla swojego psa, żeby ją zlizał. Taka to była mentalność.

Jak więc można nie nienawidzić takich ludzi?

Nie mam w sobie nienawiści do ludzi. Nie mam nic do Niemców, którzy urodzili się po wojnie. Ale tym wszystkim, którzy zrobili mi straszne rzeczy, nie wybaczę i nie zapomnę. Nigdy.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Brzęczek o problemie strzeleckim Krzysztofa Piątka. "Trudno zdobyć bramkę, jak nie otrzymuje się podań"

Dopóki nie przyszli, wszystko było w porządku?

Byliśmy Żydami, w Polsce nie mieliśmy żadnych problemów. Urodziłem się w Sieradzu, tam poszedłem do szkoły. Przez 2,5 roku mieszkałem w Koninie, gdzie urodziła się mamusia Bluma. Tatuś Samuel był szewcem, robił buty dla oficerów, miał trzech pracowników.

Kiedy Niemcy złapali pana pierwszy raz?

Gdy przyszli, mieliśmy jeszcze wakacje. Ale już wiadomo było, że dla nas szkoła się skończyła. Łapali mnie trzy razy, zabierali do ładowania węgla na wagony. Tatusia też raz wzięli. Pewnego dnia ktoś zastrzelił niemieckiego żołnierza, od razu zrzucono winę na Żydów. Niemcy zabrali wszystkich mężczyzn do koszarów, ale po dwóch dniach wypuścili. Jakaś kobieta zeznała, że widziała, jak Polak zabił tego żołnierza. Gdy miałem 11 lat, byłem już w obozie w Otocznie.

Jak się pan tam znalazł?

Którejś nocy zabierali kilku Żydów do obozu. Wzięli ojca, ale pół godziny później policjant znowu zapukał do drzwi, zaczął krzyczeć do mamy: "Gdzie mąż?". Odpowiedziała, że przecież go zabrali. "Tak, ale uciekł" - krzyczał policjant. Spojrzał na mojego 14-letniego brata Tovię i zabrał jego. Po kolejnej pół godzinie wrócił i zaczął krzyczeć, że on też uciekł. Więc mnie zabrali. Miałem 11 lat.

Pan nie próbował uciec?

Wzięli mnie do lekarza, który ze względu na wiek, kazał mnie odesłać do domu. Ale ważniejsi od niego powiedzieli, że muszę iść, bo ktoś z rodziny iść musi. Zabrali mnie do więzienia, potem poszliśmy na stację kolejową. I tam pojawił się mój brat, miał walizkę, kazał mi iść do domu, chciał się zamienić. Powiedziałem mu, że nie ma mowy. Że ja jadę i koniec.

Dlaczego?

Bo myślałem, że to będzie jakiś zwykły obóz. Tovia się rozpłakał. Jak dojechaliśmy na miejsce, esesman kazał nam zostawić walizki. Powiedział, że przyniosą je do obozu. Doszliśmy do bramy, tam zaczęli nas bić.

Co to był za obóz?

Otoczno koło Poznania. Zwieźli tam 2,5 tysiąca osób. Pracowali przy budowie szyn kolejowych, których Niemcy potrzebowali do ataku na Rosję. Byłem za mały, żeby przy tym pracować, więc trafiłem najpierw do kuchni, a potem komandor obozu kazał mi sprzątać jego dom. Miał jakieś 50 lat.

Jak pana traktował?

Po trzecim dniu zostawił mi na stole trochę chleba. Bałem się go wziąć. Na drugi dzień znowu zostawił kawałek chleb, ja znowu nie wziąłem. Za czwartym razem w końcu go zjadłem.

Taki nazista z ludzką twarzą?

Był barbarzyńcą. Lubił wieszać ludzi. Lubił patrzeć, jak żołnierze biją ludzi podczas pracy. Byłem tam dwa lata. Z 2,5 tysiąca mężczyzn i chłopców przeżyło 11! Niech pan to sobie wyobrazi! I ja byłem jednym z nich. Dziewięć osób poszło do innych obozów. Mnie komandor odesłał do domu.

Cud.

Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

Na zdjęciu: Arek Hersh w swoim domu pod Leeds.
Na zdjęciu: Arek Hersh w swoim domu pod Leeds.

Dlaczego odesłał pana do domu?

Może dlatego, że pracowałem u niego? A może dlatego, że mogłem wszystkim opowiedzieć, co się stało? Opowiedzieć kobietom, że ich mężowie już nie żyją.

Co pan czuł do barbarzyńcy, który z jednej strony wieszał ludzi, z drugiej panu dawał jedzenie i odesłał do domu?

A co mogłem czuć? Zabijał ludzi.

Ale pana nie zabił. I pana uwolnił. 

Tak jest...

Powiedział pan w mieście, co zdarzyło się w obozie?

Mówiłem, że wszystko jest w porządku. Wszyscy pracują.

Bał się pan powiedzieć prawdę?

Tak. Nawet matce nie pisnąłem ani słowa.

A ojcu?

Tamtej nocy, gdy uciekł, widziałem go po raz ostatni.

Uwierzyli panu?

Tak. Przekonywałem, że to prawda. Mówiłem, że nie mogą pisać listów, bo to zabronione. I dlatego nie ma kontaktu.

Poczuł się pan spokojniej po powrocie?

Dwa tygodnie byłem w domu, potem Niemcy zlikwidowali sieradzkie getto. Wzięli nas wszystkich do kościoła prowadzonego przez zakonnice. Trzymali nas tam dwa dni. Nie mieliśmy jedzenia, toalety. To nie był duży kościół, a Niemcy zgromadzili tam jakieś 4 tysiące osób. Potem wywlekali nas na zewnątrz i pytali o zawód. Byłem tam z matką, bratem i siostrą Itką, ciotkami i wujkami. Powiedziałem Niemcom, że jestem krawcem, chociaż nigdy wcześniej nie trzymałem w ręku igły. Nie wybrali mnie, więc wróciłem do kościoła. Potem wymknąłem się na chwilę po wodę. Jakiś inny esesman mnie zobaczył i zapytał o zawód. Powiedziałem: krawiec. Usłyszałem "raus", kazał dołączyć do wybranych wcześniej 150 osób. Wymaszerowaliśmy, poszliśmy do łódzkiego getta.

Co stało się z ludźmi z kościoła, z pana rodziną?

Naziści wszystkich ludzi z kościoła zabrali do obozu w Chełmnie i zagazowali. Spoczęli w masowych grobach. Po wojnie kilka razy tam pojechałem.

W wieku 13 lat nie miał pan już rodziców. Musiał pan szybko dorosnąć.

Gdy trafiłem do Łodzi, Niemcy wyłapywali akurat dzieci poniżej 14. roku życia. Nikogo tam nie znałem, nie wiedziałem, co robić. Pamiętam, że poszedłem na cmentarz, ukryłem się za nagrobkiem. Po kilku godzinach usiadłem na nim i zacząłem płakać. Pewna kobieta, Żydówka z getta, zainteresowała się mną, opowiedziałem jej, co się stało. Zabrała mnie do siebie, zostałem u niej kilka tygodni. Niemcy zebrali 4 tysiące dzieci. Wzięli ich do Chełmna i zagazowali. Dowiedziałem się o tym później.

W końcu jednak Niemcy zlikwidowali getto w Łodzi.

Któregoś dnia ta pani wysłała mnie po węgiel. Po drodze spotkałem chłopaka z sierocińca. Opowiedział mi, że są tam dzieciaki w moim wieku, postanowiłem tam pójść. Pracowałem też w fabryce tekstylnej. Gdy w 1944 roku likwidowali getto, zabrali nas do Oświęcimia. Podróż trwała dwa dni, była koszmarna. W wagonie było tyle ludzi, że nie można było usiąść. Na rampie Niemcy zrobili selekcję. Była kolejka mężczyzn, chłopców i dzieci. Znowu skłamałem, powiedziałem, że mam 17 lat i jestem ślusarzem. Kazali mi iść na prawo, kolejka lewa poszła na śmierć.

Kolejny cud.

Tak, bo skłamałem. Pierwszy obóz dał mi kilka lekcji. Na przykład taką, żeby kłamać i zmyślać. To działało. Zabrali nas do baraku, rozebrali, ogolili. W ubraniach zostawiłem sześć ostatnich zdjęć rodziny. Nigdy więcej już ich nie widziałem, mam je tylko w głowie, w pamięci. Dostałem numer B7609. Mam go wytatuowanego na ręku.

Próbował go pan po wojnie usunąć?

Nie. Dwie osoby próbowały po wojnie, ale rana zaczęła się babrać, odpuściłem.

Ale miał pan w ogóle chęć? Za każdym razem, gdy patrzył pan na rękę, pewnie wracają wspomnienia.

Tak, chciałem to zrobić. W ogóle, w 1980 roku wróciłem do Auschwitz. Poszedłem do biura, chciałem się dowiedzieć, czy był tu mój ojciec. Kobieta zapytała o jego numer, ale nie miałem pojęcia. Podałem imię, ale to nie wystarczyło. Wtedy pokazałem jej mój numer, zapytałem, czy mają moją historię, bo tu byłem. Po 5 minutach wróciła z archiwum i mówi: "Miał pan 17 lat i był ślusarzem". Czyli to wszystko, co nakłamałem wtedy, bo przecież miałem 14 lat i nie miałem zawodu, naziści skrupulatnie zapisali.

B7609 - Ten numer Arek Hersh ma na ręku do dziś
B7609 - Ten numer Arek Hersh ma na ręku do dziś

Jak pan przeżył w Auschwitz?

Byłem tam siedem miesięcy. Pracowałem w kamieniołomie, potem w polu, miałem dwa konie, zasiewałem to pole. Jako nawóz przywozili popiół ze spalonych ciał w krematorium. Czułem spalone kości pod palcami. To było okropne.

Co na nich rosło?

Wszystko. Zboże, ziemniaki…

Tak się zastanawiam, w obliczu tego upodlenia, tego horroru, zmęczenia i desperacji, czy myślał pan o samobójstwie? Choćby po to, żeby skończyć już te męki.

Kilka osób to zrobiło, każdego dnia zabierali ciała tych, którzy mieli dosyć. Byłem w grupie pięciu chłopaków w moim wieku, trzymaliśmy się razem.

To wam pomagało nie myśleć o samobójstwie?

Pewnie tak. Nie byliśmy pozostawieni sami.

Auschwitz był tylko kolejnym przystankiem?

Nadeszła zima, był styczeń 1945 r. Z oddali słyszeliśmy radziecką artylerię. Był potężny mróz, minus 25 stopni. Zabrali nas na marsz śmierci. Kto nie mógł iść, strzelali w tył głowy. Wszędzie leżały zwłoki. Maszerowaliśmy dwa dni, a po kolejnych dwóch w pociągu dojechaliśmy do Weimaru. Osiem kilometrów dalej był obóz Buchenwald. Spędziłem tam trzy miesiące. I tam akurat nie pracowałem. Tam dzieci nie pracowały.

Dramat się kończył?

Nie, choć w kwietniu 1945 słyszeliśmy już amerykańskie czołgi. Ale wywieźli nas otwartymi wagonami do Czechosłowacji. Byliśmy głodni, padał na nas deszcz, śnieg. Raz nam zrobili jakąś słoną zupę, której nie dało się jeść. Gdy zatrzymywaliśmy się, aby pochować zmarłych, rwaliśmy i gotowaliśmy trawę.

Jak smakuje trawa?

Okropnie, ale musieliśmy coś jeść. Ale co tam trawa, ja widziałem kanibalizm…

Gdzie?

To akurat byli Ukraińcy. Odkroili kawałek mięsa ze zmarłego i je ugotowali. Tutaj, z dołu (Arek pokazuje na bok).

Panu znowu udało się przeżyć.

Dojechaliśmy do Terezina (obóz Theresienstadt). Cztery dni później rosyjska armia nas wyzwoliła.

Poczuł pan, że odzyskał życie?

Trzy miesiące po wyzwoleniu pojechaliśmy do Pragi. Na lotnisku stały bombowce. Do każdego weszło 30 dzieciaków. Po 7-8 godzinach dolecieliśmy na północ Anglii, do miejscowości Windermere, nad jeziorem o tej samej nazwie. Było tam osiedle, mieszkali w nim robotnicy, którzy budowali samoloty. Wojna się skończyła, wyjechali, dostaliśmy ich mieszkania. W końcu spałem w czystej pościeli. Dla nas to był raj.

Sieroty, które właśnie przyleciały do Anglii. Arek Hersh na pierwszym planie
Sieroty, które właśnie przyleciały do Anglii. Arek Hersh na pierwszym planie

To wtedy przestał pan się bać?

Ze mną szybko poszło. Po tym, jak wyzwolili nas Rosjanie, minęły może trzy miesiące i przestałem się bać. Życie toczyło się dalej.

Szybko stał się pan Anglikiem?

Dobrze się nami opiekowali, w końcu regularnie jedliśmy, pływaliśmy w jeziorze, chodziliśmy do kina. Mieliśmy jednak tylko 7 godzin języka angielskiego. Nie tygodniowo, w ogóle. Po pół roku 20 chłopców pojechało do Liverpoolu, 30 do Manchesteru, 120 do Londynu, kilku do Glasgow. Pojechałem do Liverpoolu, potem Manchesteru. Nauczyłem się języka, zostałem elektrykiem.

Sam się pan nauczył angielskiego?

Składałem literę do litery, słowo do słowa. Jak dziecko.

A po co pojechał pan w 1948 roku (Izrael ogłosił wówczas niepodległość) na wojnę do Izraela? Przecież dopiero co jedna się skończyła, pan cudem przeżył. Mało było panu przeżyć?

Myślałem, że powinniśmy mieć własny kraj. Pojechałem początkowo do pracy w polu, ale mi się nie podobało. Wstąpiłem do armii, ale nie strzelałem, to była zwykła, stacjonarna służba w bazie. Szybko wróciłem do Anglii, ożeniłem się, dziś wiodę spokojne, szczęśliwe życie.

Co u pana na ścianie robią zdjęcia z Lizą Minelli, czy też z królową Anglii?

Jednym z pierwszych filmów, jakie widziałem w kinie w Windermere, był z aktorką Judy Garland. A potem, lata później jej córka Liza Minelli na przyjęciu charytatywnym w Londynie zaśpiewała mi piosenkę. A ja podarowałem jej bukiet kwiatów. Byłem też z wizytą u królowej, spotkałem się z księciem Karolem.

Arek Hersh i Liza Minnelli, która zaśpiewała tylko dla niego
Arek Hersh i Liza Minnelli, która zaśpiewała tylko dla niego

Miał pan możliwość spotkać, rozmawiać po wojnie z nazistowskim żołnierzem?

Często wracałem do Buchenwaldu na wykłady, spotkania z młodzieżą. Po jednym z nich podszedł do mnie mężczyzna, uścisnął mi dłoń i powiedział, że był podczas wojny w Łodzi, a jego ojciec był majorem. Miał 15 lat, wzięli go do obrony przeciwlotniczej. Był ranny w nogę. Potem za każdym razem, gdy przyjeżdżałem do Buchenwaldu, spotykaliśmy się, poznałem jego żonę, byłem w ich domu. Miły człowiek.

Nie czuł pan do niego odrazy?

Zastanawiałem się, czy jego ojciec miał coś do czynienia z gettem w Łodzi, czy był w nie zaangażowany. Nigdy go nie pytałem.

Opowiada pan swoją historię, napisał pan książkę, spotyka się z dziećmi. To pana misja?

Tak, opowiadam przez co przeszedłem. Robię to od lat, wyjaśniam, jak działały obozy, jak to wtedy było. Wróciłem do Sieradza kilka razy. Mój dom jest już zburzony.

Czy po tych wszystkich latach traktuje pan Polskę jak dom?

Urodziłem się w Sieradzu, ale teraz moim domem jest Anglia. Polskę opuściłem w wieku 15 lat, większość życia spędziłem na Wyspach Brytyjskich.

Jak dziś pan się czuje, gdy słyszy na przykład na stadionie piłkarskim antysemickie okrzyki?

Nigdy tego nie doświadczyłem. Sam kibicowałem Manchesterowi United, w moich czasach tego nie było.

Z Manchesterem United to była piłkarska miłość? 

Kolega mnie zabrał na mecz. Zresztą, sam grałem w amatorskim klubie, byłem prawoskrzydłowym, czasami występowałem na prawej obronie. Nazywaliśmy się Splinfield. Raz nawet Manchester United wziął dwóch z nas do siebie, jakiś skaut wypatrzył chłopaków. Grali tam dziewięć miesięcy.

I co, chodził pan na każdy mecz?

Raczej na co drugi, co trzeci. Nie miałem możliwości być na każdym. Zawsze im kibicowałem.

Najlepsi piłkarze?

Denis Law (napastnik, 171 goli) i George Best (pomocnik, 137 goli).

I miał pan okazję oglądać ich na żywo.

Tak, najlepszych piłkarzy w historii. Pamiętam ich wszystkich.

Bywał pan na angielskich stadionach, czyta gazety, wie o wielu przypadkach obrażania Żydów.

Gdy ja chodziłem na mecze, tego nie było. Smutne. Mogę tylko uczyć o tym, co było.

A co by pan powiedział takiemu chuliganowi, który wykrzykuje antysemickie hasła?

Zapytałbym, dlaczego to robi. I co społeczność żydowska mu zrobiła, co ja mu złego zrobiłem.

Nie boi się pan, że obecne pokolenie zapomina o tamtych strasznych czasach. Że taki kolejny holokaust, może się powtórzyć?

Bardzo w to wątpię. Anglia jest demokratyczna, żyjemy w innym świecie. Nie wyobrażam sobie narodu, który nienawidzi ludzi ze względu na wiarę, albo z jakiekolwiek innego powodu.

Ale mamy Bliski Wschód, wojny religijne, konfliktów nie brakuje.

Musiałaby wybuchnąć znowu wielka, światowa wojna. Nie, o to się nie boję.

---
Arek Hersh (tak naprawdę Herszlikowicz), urodzony w 1928 roku w Sieradzu. W trakcie II wojny światowej stracił rodziców, brata i dwie siostry. Trzecia siostra przeżyła, po wojnie odnalazła się w Rosji. Hersh przeżył obozy pracy i zagłady: w Otocznie, Auschwitz, Buchenwaldzie i Theresienstadt. Został wyzwolony przez armię radziecką. Kilka tygodni po odzyskaniu wolności wraz z grupą 300 innych sierot trafił na północ Anglii, do miejscowości Windermere. Anglicy nazwali tę grupę "The Boys"(ang. "Chłopcy"). Dziś mieszka pod Leeds, ma żonę, trzy córki i wnuki. Napisał książkę "Detail of History", w której przedstawia swoje losy. Powstał o nim również film dokumentalny pt. Arek. Został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego za działanie na rzecz edukacji o Holokauście.

Poznaj losy innych The Boys:

Ben Helfgott. Ciężary jego życia - historia Bena, który został angielskim mistrzem w podnoszeniu ciężarów

Harry Spiro. Niech jedno z nas przeżyje - historia Harry'ego, który o swoim życiu opowiadał Chelsea Londyn.

Źródło artykułu: