Nie ma cienia wątpliwości. Poziom reprezentowany aktualnie przez Manchester United nie jest już nawet rozczarowaniem. To totalna klęska i powód do ogromnej frustracji dla każdego kibica "Czerwonych Diabłów". W lidze po 6 kolejkach zespół ma zaledwie 8 punktów. Jeszcze gorzej prezentuje się w pucharach. W Europie zwyciężył po okropnych mękach z beznadziejną kazachską Astaną. W Carabao Cup po jeszcze większych męczarniach i rzutach karnych pokonał 3-ligowca z Rochdale. W obliczu tego, słabnąca pozycja Ole Gunnara Solskjaera nie powinna dziwić. Tylko czy to wszystko to wyłącznie jego wina?
Regres trwający od odejścia Fergusona
David Moyes, Louis van Gaal, Jose Mourinho, Ole Gunnar Solskjaer. Każdy z tych szkoleniowców w mniejszym lub większym stopniu zawiódł. Nikt z nich nie zdołał wejść w olbrzymie buty Sir Aleksa Fergusona. Tak więc, czy wina na pewno leży w takim razie w szkoleniowcu? Skoro rady nie dał ograny w Premier League wyrobnik, namaszczony przez samego SAFa - Moyes, nie dali rady utytułowani van Gaal i Mourinho, którzy wymagają bezkrytycznego podporządkowania się swoim metodom, nie daje rady ktoś świeży w tym fachu, kto pod kątem charakteru jest idealnym przeciwieństwem Mourinho, to kto ma dać radę?
Czytaj także: Trener o Kamilu Grosickim: Jest bardzo pewny siebie
Oczywiście, każdy z wyżej wymienionych panów ma swoje za uszami. Do ich pracy można mieć sporo zastrzeżeń. Jednak jeżeli tak różni szkoleniowcy, w tak długim okresie nie są w stanie wzniecić iskry w tym zespole, a ten boryka się nieustannie z tymi samymi bolączkami, to może jednak clue problemu leży gdzie indziej? Choćby w środku pola, który kreatywny był ostatnio chyba jeszcze za czasów Fergusona i to niekoniecznie tego schyłkowego, bo już wówczas były z tym problemy.
ZOBACZ WIDEO: Serie A. Juventus wygrał, ale nie zachwycił. SPAL bez szans w Turynie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Magia, która szybko prysła
Z dzisiejszej perspektywy, perspektywy Manchesteru do bólu nijakiego, wspomnienie drużyny, która rozjeżdżała kolejnych rywali krótko po objęciu steru przez Solskjaera zdaje się coraz bardziej nierealne. Wówczas w 10 spotkaniach, zespół 9 razy zwyciężał i raz zremisował. Dodatkowo chwilę później udało się w świetnym stylu wyeliminować faworyzowane PSG z Ligi Mistrzów i stało się jasne, że Norweg zostanie menadżerem na stałe. I w tym momencie czar prysł. Jako szkoleniowiec tymczasowy, w 19 meczach OGS notował średnio 2,32 punktu na mecz. Jako już pełnoprawny menadżer - 1,22. Różnica jest kolosalna.
Tylko czy możliwym jest, że Solskjaer aż tak bardzo zapomniał swojego warsztatu? Nagle z genialnego stratega stał się taktycznym ignorantem? Czy może jednak to Paul Pogba, po początkowej euforii związanej z odejściem jego wroga numer 1 w klubie, w postaci Jose Mourinho, powrócił do swojej bylejakości, a za Francuzem kilku innych piłkarzy, dla których gra w Manchesterze wcale nie jest, delikatnie mówiąc, spełnieniem marzeń?
Ciężko bowiem uwierzyć, że ten skład z dnia na dzień po odejściu Mourinho nauczył się grać w piłkę i niemal z dnia na dzień, po podpisaniu przez Solskjaera kontraktu na stałe, te umiejętności stracił. Można odnieść wrażenie, że w Manchesterze jest zbyt wielu piłkarzy, którym się po prostu nie chce.
Czytaj także: Jerzy Dudek pod wrażeniem Roberta Lewandowskiego. "Jest w życiowej formie"
Transfery
Nazwiska jakie do klubu ściągnął Solskjaer, to zdecydowanie największy plus jego kadencji. Dawno już kibice Manchesteru nie przeżyli tak udanego okienka. Nie skupowano już zblazowanych gwiazd, które do United przychodzą z łaską, którym grę w tak przeciętnym, w ich mniemaniu, klubie wynagrodzić musi bajoński kontrakt. Ściągnięto za to wyróżniających się chłopaków, dla których gra w barwach "Czerwonych Diabłów" to było marzenie. Aaron Wan-Bissaka, Daniel James czy Harry Maguire to najczęściej najjaśniejsze punkty drużyny. Co najważniejsze, wszyscy o sile zespołu stanowić mogą jeszcze przez długie lata.
Jest to miła odmiana po takich klapach jak choćby Sanchez, którego kosmiczna pensja (najwyższa w zespole) niesamowicie raziła w oczy, patrząc na jego nieprzydatność na boisku. Ale również po takich zakupach, jak choćby Pogba czy Matić, którzy choć momentami przydatni, częściej irytują swoją nonszalancją i brakiem zaangażowania.
Kamyczków do ogródka też nie brakuje
Jak mawia przysłowie, każdy kij ma dwa końce. Tak też jest w przypadku Solskjaera, któremu wad nie brakuje. Największą oczywiście jest styl drużyny. Manchester gra dokładnie to samo od lat, czyli przede wszystkim setki dośrodkowań oraz długich piłek. Problem w tym, że o ile wcześniej to raziło w oczy, to byli jeszcze do tego wykonawcy. Teraz natomiast nie ma już w klubie ani kolosa w osobie Lukaku, ani Fellainiego, który często w kluczowych momentach potrafił znaleźć drogę do bramki swoim bujnym afro. Mając w ataku takich piłkarzy, jak Rashford czy Martial, nie można grać tak, jakby wciąż się miało niemal 100-kilogramowego Belga.
Kolejna rzecz, to zbytnia wiara w wychowanków. Oczywiście, zawsze miłym dla kibiców jest, gdy na boisku grają "wyroby" klubowej szkółki. Jednak można odnieść wrażenie, że momentami OGS za bardzo chce nawiązać do słynnego Class of 92 Fergusona, kiedy to United na wyżyny wznieśli młodzi Giggs, Beckham, Scholes, Butt oraz bracia Neville'owie.
Widać to zwłaszcza na pozycji napastnika, gdzie po sprzedaży Lukaku i wypożyczeniu Sancheza, nie sprowadzono nikogo innego. Solskjaer wierzył, że starczy mu Rashford, Martial i 17-letni Greenwood. Teraz natomiast, w obliczu kontuzji, jego jedyną opcją pozostał właśnie nieopierzony nastolatek.
Bardzo razi również Jesse Lingard, który pomimo 26 lat wciąż wydaje się nie dorósł do gry w takim klubie i dla którego pojęcia takie jak asysta czy gol niemalże nie istnieją (więcej TUTAJ).
Jeżeli władze Manchesteru zdecydowałyby się zwolnić Solskjaera, to nie będzie to informacja katastrofalna. Ot przyjdzie ktoś nowy, kto może magicznie odmieni zespół. Problem pojawi się jednak, gdy to właśnie w zmianie szkoleniowca upatrywać się będzie remedium na wszystkie bolączki klubu.
W Manchesterze bowiem potrzeba przede wszystkim konkretnego wietrzenia szatni, poprzedzonego najlepiej zmianami na stanowiskach dyrektorskich. Taka rewolucja w składzie wiąże się bowiem ze sporymi wydatkami. A szkoda by było, gdyby pieniądze w błoto znowu wyrzucał Ed Woodward.