"Lewy, Stop! Jeszcze raz" - krzyczy Jerzy Brzęczek, gdy najlepszy polski piłkarz źle rozgrywa piłkę. Za chwilę lekcję od selekcjonera dostaje Grzegorz Krychowiak. On też nie przyłożył się do zagrania.
3 września 2018 roku. Boisko klubu Zwar w warszawskim Międzylesiu. Tłum dziennikarzy obserwuje pierwszy trening kadry Jerzego Brzęczka. Przed selekcjonerem ćwierćfinaliści mistrzostw Europy w 2016 roku, uczestnicy mundialu, wyjadacze z wielkich europejskich klubów, jak Juventus Turyn, Napoli, AS Monaco. Jest Jakub Błaszczykowski - legenda reprezentacji Polski. A wśród nich ta największa gwiazda - supersnajper Bayernu Monachium, Robert Lewandowski. Zobacz wszystkie jego rekordy.
Poprzednicy nowego selekcjonera nie mieli takiego komfortu, nie dysponowali tak świetnymi piłkarzami. Za czasów Adama Nawałki większość z nich dopiero pięła się na szczyt, to u poprzedniego selekcjonera "Lewy" rozwiązał worek z golami w biało-czerwonej koszulce. Jeśli czegoś im teraz brakuje, to pewności którą utracili jako drużyna, po nieudanym mundialu w Rosji.
ZOBACZ WIDEO: El. ME 2020. Łotwa - Polska. Kamil Glik: Jestem "zagrzany". Każdy grał pod siebie. Powiedziałem to w szatni
Brzęczek od pierwszego ćwiczenia, na luźnym pokazowym treningu, daje gwiazdorom do zrozumienia: Hej, panowie, jestem wicemistrzem olimpijskim, pokażę wam, jak to się robi.
Co chwilę przerywa zajęcia, pokazuje im, jak się gra. Trener przypomina nauczyciela wf-u, który na pierwszym treningu tłumaczy juniorom podstawy piłki nożnej.
Święty strażnik diabłów
"Papież" Jerzy Brzęczek narodził się w czasach kadry olimpijskiej Janusza Wójcika. Tę ksywkę koledzy nadali Brzęczkowi z powodu tego, że był nieco inny od nich - spokojny, zrównoważony, pracowity, nieprzepadający za imprezami.
Równocześnie, jako kapitan, jak lew walczył o interesy kolegów z drużyny. Gdy wierzył, że ma rację - a przeważnie w to wierzy - "Papież" przed nikim nie klękał. Nigdy.
Arkadiusz Onyszko, który grał z Jerzym Brzęczkiem w reprezentacji olimpijskiej, przypomniał nam walkę o samochody po medalu w Barcelonie: - Mieliśmy dostać polonezy. Ale postanowiono, że czterej piłkarze, którzy na igrzyskach nie zagrali ani minuty, aut nie dostaną. Byłem jednym z nich, mieliśmy - uwaga - jakoś podzielić się jednym. Jurek wstawił się za nami. Mówił, że to przecież niedopuszczalne. I selekcjoner Janusz Wójcik mu uległ.
Wtedy w Barcelonie, w 1992 roku, trzy lata po zmianie ustroju, gdy szalało bezrobocie i rodzący się kapitalizm, reprezentacja niespodziewanie została wicemistrzem olimpijskim.
Wójcik kierował nimi na boisku, "Papież" pilnował, żeby koledzy, te diabły wcielone z wielkim ego - nie zrobili przed meczami czegoś głupiego. A przynajmniej nie w nadmiarze.
W niedzielę 13 października 2019 roku, już jego Biało-Czerwoni, również nie mogą się wygłupić. Wystarczy, że na Stadionie Narodowym wygrają z Macedonią Północną (początek o godzinie 20.45), a awansują do przyszłorocznych mistrzostw Europy.
Nie będzie to wcale oznaczać, że Brzęczek stworzył już drużynę, która cieszyć nas będzie swoją grą na Euro.
"Papież" nie przyjechał z Włoch
Kilka tygodni wcześniej, zanim Brzęczek poprowadził pierwszy trening, ten na boisku klubu Zwar, piłkarska Polska oniemiała. W czwartek, 12 lipca 2018 roku, PZPN w oświadczeniu poinformował, że to Jerzy Brzęczek zastąpi Adama Nawałkę na stanowisku głównego trenera kadry.
W szoku byli eksperci, kibice, ale najbardziej zaskoczony był zapewne Gianni De Biasi, kolega Zbigniewa Bońka. Włoski trener już prawie szukał mieszkania w Warszawie. - W czwartek praktycznie byłem selekcjonerem reprezentacji Polski i wtedy Zbigniew wybrał polskiego trenera. Poczułem się, jakbym został zwolniony. Byłem rozczarowany. Wolałbym, aby osobiście dał mi znać, a nie przez gazety - opowiadał rozgoryczony de Biasi.
Prawdziwy kłopot mieli również w Wiśle Płock. O pomyśle Bońka dowiedzieli się w ostatniej chwili. Klub nie miał nawet przygotowanego następcy Jerzego Brzęczka, który osiągnął właśnie z drużyną wielki sukces - 5. miejsce na koniec sezonu ligowego w ekstraklasie. Wyglądało to tak, jakby prezes PZPN nagle doznał olśnienia i zmienił całą koncepcję.
Dla niektórych komentatorów piłkarskich, wybór Jerzego Brzęczka był jak wypadnięcie kuli z maszyny losującej. I wcale nie musi to być szczęśliwy numer.
Zbigniew Boniek tłumaczył: - Ma wszystkie cechy selekcjonera. Jest doświadczonym zawodnikiem, reprezentantem Polski, srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Barcelonie. Do tego ma charakter i - co dla mnie bardzo ważne - ma ogień w oczach i ogromne chęci do ciężkiej pracy. Potrzebowaliśmy solidnej, uczciwej, porządnej osoby na tym stanowisku i taką też wybrałem (…).
- To najlepszy wybór, jakiego mogliśmy dokonać. Niedowiarkom chciałbym powiedzieć, żeby przypomnieli sobie, jakie CV w momencie obejmowania kadry mieli panowie Kazimierz Górski czy Antoni Piechniczek. Nie mieli wówczas takiego, jakie ma Brzęczek - argumentował "Zibi".
Bohater i ofiara ukrzyżowana za "kundla"
Janusz Wójcik, nieżyjący już były selekcjoner reprezentacji, w swojej książce wspominał: "Przegraliśmy 0:1 po golu tego małego śmierdziela Fredrika Ljungberga. Ewidentny błąd Jurka Brzęczka, który zamiast urżnąć kundla w środku pola, biegł za nim jak głupek 40 metrów i kompletnie nic z tego nie wynikało".
Mecz Polski ze Szwecją (0:1) na Stadionie Śląskim w 1999 roku, de facto zakończył reprezentacyjną karierę Jerzego Brzęczka, środkowego pomocnika. "Papież" zagrał po nim jeszcze dwa epizody i rozstał się z kadrą. W tych samych eliminacjach Euro 2000 Brzęczek strzelił też Anglikom gola na Wembley (porażka 1:3).
Wspominał niedawno w rozmowie z "Piłką Nożną": - Wiem, jak to funkcjonuje, doświadczyłem tego. Zdobyłem bramkę na Wembley w meczu z Anglią i mimo porażki byłem bohaterem. Kilka dni później uciekł mi Fredrik Ljungberg i przegraliśmy ze Szwecją. Zostałem ukrzyżowany.
Brzęczek w reprezentacji Polski rozegrał 42 mecze. Było to w ciemnych czasach polskiej piłki, gdy nie byliśmy w stanie zakwalifikować się do żadnej wielkiej imprezy.
W piłce klubowej był mistrzem Polski z Lechem Poznań, dwukrotnym mistrzem Austrii z Tirolem Innsbruck, grał też w Górniku Zabrze, klubach izraelskich. I tak, jak chłopakami ze srebrnej drużyny z Barcelony, rządził również tymi drużynami. Bo inteligentny, spokojny, z własnym zdaniem, z którym dodatkowo... sam się zgadzał.
W Olimpii Poznań dostał opaskę od trenera Huberta Kostki, gdy miał zaledwie 20 lat. W Tirolu Innsbruck opaskę dał mu obecny selekcjoner Niemców Joachim Loew.
Arkadiusz Onyszko: - To był prawdziwy kapitan. Miał swoje zdanie. Nie wpadał w emocje, działał politycznie, na spokojnie, na chłodno. Był takim urodzonym, poważnym kapitanem, który łagodził wszelkie konflikty. Wszyscy go więc lubili.
Kończąc jedną karierę, Jerzy Brzęczek rozpoczynał drugą, bo w Polonii Bytom - swoim ostatnim klubie - już był asystentem trenera. Pierwszą samodzielną robotę dostał w lutym 2010 roku w klubie, którego był wychowankiem - Rakowie Częstochowa. W 2018 roku, obejmując kadrę Polski, miał już w CV pracę w Lechii Gdańsk, GKS Katowice i właśnie Wiśle Płock.
Gdy wchodził do szatni z polskimi gwiazdami, miał gorszy procent ligowych zwycięstw niż Adam Nawałka, który też dostawał Biało-Czerwonych jako trener ligowy. Drużyny Brzęczka wygrały 38 procent meczów, Nawałki - 44 procent.
Masz myśleć, jak ci mówię
Przez pierwsze pół roku pracy drużyna narodowa selekcjonera Brzęczka nie wygrała żadnego meczu.
Wtedy można było od biedy powiedzieć: "Polacy, nic się nie stało", bo Brzęczek miał poukładać w tym czasie kadrę po swojemu. Temu służyły mecze w Lidze Narodów, traktowane jako jeden wielki - choć oficjalny - trening.
Grafika Sofascore.com
Na drugi dzień po nominacji na stanowisko trenera kadry, "Papież" spotkał się z Kamilem Glikiem. Nasz kluczowy obrońca bardzo poważnie, po nieudanym mundialu, rozważał odejście z reprezentacji. Glik przyznał potem, że Brzęczek przekonał go do pozostania w kadrze.
- Byłem akurat w Polsce, szczerze porozmawialiśmy. Wyjaśniliśmy kilka spraw - lakonicznie tłumaczył zawodnik.
A selekcjoner od razu też musiał wyjaśniać, że względy rodzinne i tragiczna przeszłość nie będą miały wpływu na powołania jego siostrzeńca - Jakuba Błaszczykowskiego.
Annę, siostrę trenera, zabił mąż. Matka umarła 11-letniemu Kubie niemal na rękach. Wujek Jurek do spółki z babcią chłopca opiekowali się potem Kubą. Brzęczek przemawiał mu do rozumu, gdy krnąbrny i młody Błaszczykowski nie chciał dalej grać w piłkę, albo gdy robił kolejne głupstwa. Gdy Kuba był już w Borussii Dortmund, wuj też go opieprzał.
Po jednym z meczów nasz reprezentant żalił się, że Juergen Klopp go zmienił. A on nie wiedział dlaczego. Brzęczek wyjaśnił mu, że Klopp i tak długo czekał, bo grał fatalnie. Kuba nie zgadzał się z tą opinią. Wtedy usłyszał stanowcze: - No to musisz myśleć, jak ja ci mówię, bo grałeś słaby mecz.
Koniec dyskusji.
Późniejsze decyzje selekcjonera - jakkolwiek je oceniać - pokazują, że Brzęczek, 48-latek z Truskolasów koło Częstochowy, słucha przede wszystkim siebie. W pewnym momencie selekcji Jakub Błaszczykowski nie grał w klubie, a powołania dostawał.
- Nie może być tak, że powołujemy tych, którzy w ogóle nie grają w piłkę. I żeby nikt nie myślał, że mam cokolwiek przeciw Błaszczykowskiemu. Lubię go i szanuję, więc muszę chronić i jego, i drużynę. Jeśli Kuba nie będzie grał, nie ma prawa przyjeżdżać na reprezentację. Zasady muszą być - pieklił się Boniek.
Kadra na własnych zasadach
Brzęczek ustalił jednak własne zasady. Jesienią ubiegłego roku o miejscu w pierwszym składzie Southampton Jan Bednarek mógł tylko marzyć. Tymczasem Brzęczek powoływał go konsekwentnie i wystawiał w pierwszym składzie. Piłkarz - dziś już podstawowy obrońca angielskiego klubu - nie ma wątpliwości, że tylko selekcjoner już chyba w niego wierzył. I on dzięki kadrze oddychał.
Osobliwy jest też przypadek Arkadiusza Recy - piłkarza, którego dla polskiej piłki wymyślił właśnie Brzęczek (tak jak Nawałka stworzył Krzysztofa Mączyńskiego).
Najpierw w Wiśle Płock przerobił go z lewego pomocnika na obrońcę, a potem wziął do kadry, bo uznał, że to będzie zawodnik, który wypełni nam lukę na tej pozycji.
Reca wyjechał z Płocka do Włoch i tam przepadł. W Atalancie Bergamo miał problem, żeby znaleźć miejsce na ławce rezerwowych. W drużynie narodowej miejsce na niego czekało zawsze, gdy był tylko zdrowy. Teraz 24-latek, już w innym włoskim klubie - SPAL, wrócił do regularnej gry.
Od pierwszego zgrupowania Brzęczek tworzył nowy, autorski zespół. Był jak Nawałka, który początkowo powoływał prowadzonych przez siebie piłkarzy Górnika Zabrze. Na inaugurujący mecz z Włochami w Lidze Narodów w kadrze Brzęczka znalazło się aż trzech zawodników z przeciętnej Wisły Płock, nie było za to żadnego gracza mistrza kraju Legii Warszawa.
Zaskoczeniem był też brak Kamila Grosickiego. Przyjechał za to na zgrupowanie Rafał Pietrzak, obrońca Wisły Kraków, którego trener znał ze wspólnej pracy w GKS Katowice.
Gdy z Włochami w Bolonii zremisowaliśmy 1:1 po naprawdę niezłej grze, wydawało się, że transformacja przebiegnie szybko i płynnie. Brzęczek ustawił wtedy zespół tak, jak ustawiał go Nawałka.
W kolejnych spotkaniach selekcjoner sprawdzał już inne pomysły:
- rewolucyjną jak na nas taktykę z trzema defensywnymi pomocnikami, bez skrzydłowych, choć przecież przez lata utarło się u nas, że "Polska skrzydłowymi stoi", że to jest nasz styl gry;
- grę na dwóch środkowych napastników, dwie "dziewiątki", w meczu z Portugalią Lewandowski i Piątek zagrali obok siebie, przegraliśmy 2:3 (Piątek zdobył bramkę).
Po porażce u siebie z Włochami 0:1, gdy w pierwszej połowie zagraliśmy bez skrzydłowych, selekcjoner ponownie pokazał, kto rządzi.
To wtedy Lewandowski wypalił do dziennikarzy, że doskonale widać, iż to nie jest nasz system. A Brzęczek kilka minut później postawił go do pionu, mówiąc, że piłkarze są od realizowania poleceń trenera.
- I wczoraj po treningu Robert mówił, że wszystko wyglądało bardzo dobrze... - dodał.
"Efektowna gra zawsze się obroni". No to czekamy
"Papież" Brzęczek potem kilka razy pokazał, że w dyplomacji kariery nie zrobi.
O Piotrze Zielińskim powiedział, że czeka, aż mu się któregoś ranka coś przestawi się w głowie. A gdy to się stanie, Zieliński będzie wielkim piłkarzem.
Po rewanżowym spotkaniu z Austrią (0:0) w eliminacjach Euro 2020 przeanalizował, że przecież rywale mają cały skład z Bundesligi, a my musimy grać trzema piłkarzami z Championship, czyli II ligi angielskiej.
W końcu kilka dni temu wypalił, że kadrowicze świetnie grają w swoich klubach, bo dobrze pracują na zgrupowaniach kadry.
Brzęczek jest dziś bardzo łatwym celem ataków. Mówi, co myśli. Czasem najwidoczniej najpierw powie, a potem pomyśli. Nie ma nic wspólnego z Nawałką - robotem zaprogramowanym na kilka szablonowych odpowiedzi.
Słaby, siermiężny styl gry reprezentacji Polski oczywiście selekcjonerowi w tym nie pomaga. Przez kilka lat panowania Nawałki kadra rozpieściła nas rozmachem, gradem strzelanych goli. Młoda jeszcze era Brzęczka przypomina czasy, w których grał on sam. Z jedną zasadniczą różnicą - w eliminacjach do poważnej imprezy jest liderem.
Jesienią ubiegłego roku Polska jednak nie wygrała żadnego meczu. Zrobiła to dopiero w marcu 2019 roku, w pierwszym spotkaniu eliminacji Euro 2020 (1:0 na wyjeździe z Austrią). W rewanżowym meczu z tą drużyną, we wrześniu tego roku na Stadionie Narodowym, zremisowała już bezbramkowo. Bolało jak diabli - Austriacy stłamsili nas grą w naszej "twierdzy".
Poza jednym meczem z Izraelem (4:0), Polacy mieli ogromne problemy ze stwarzaniem sytuacji bramkowych. Do rewanżowego meczu z Łotwą (czwartek 10 października 2019 roku) supersnajper Robert Lewandowski w 13 spotkaniach u Brzęczka, strzelił ledwie 2 gole (w tym jednego z rzutu karnego) - Czytaj więcej tutaj.
Piłkarze sami przyznawali, że styl ich gry im samym nie pasuje. Maciej Rybus mówił nam: - Do tego już można mieć zastrzeżenia. Wydaje mi się, że powinniśmy być bardziej kreatywni, grać piłką, na 1-2 kontakty, nie nastawiać się tylko na kontrataki. Oczywiście kontry od zawsze były naszą mocną stroną, ale wszystkie drużyny zrobiły postęp, starają się rozgrywać, nawet te słabsze reprezentacje próbują robić to przez bramkarza.
I dodawał: - Powinniśmy grać odważniej, wychodzić na pozycje, a tego brakuje. Pod względem jakości mamy najlepszych piłkarzy w grupie, rywale nie są też jakimiś tuzami, dlatego musimy dominować, mieć większe posiadanie piłki. Powinniśmy popracować nad stylem, mam nadzieję, że stanie się tak na najbliższym zgrupowaniu. Dobra, efektowna gra zawsze się obroni.
Niech mu ziemia lekką będzie
Na razie, to Boniek publicznie bronił selekcjonera i zarzekał się, że go nie zwolni. Pojawiły się bowiem nieoficjalne informacje, że prezes PZPN mocno rozważa rozstanie z selekcjonerem. Jak nie teraz, to od razu po zakończeniu eliminacji, aby nowy trener miał czas na przygotowania do Euro.
Kadrowicze uważają oficjalnie, że krytyka ich gry i wyborów selekcjonera, jest jednak przesadzona.
Kamil Glik: - Mamy świadomość, że nasz styl nie był najlepszy. Za to należała się krytyka, ale niektóre opinie były krzywdzące, przesadzone. Tego hejtu było w pewnym momencie za dużo.
Kamil Grosicki: - Teraz jest taki czas, że cokolwiek trener by nie powiedział, to jest z nim jazda. Nie może być na niego takiej nagonki. To bardzo dobry trener, który codziennie wykonuje ciężką pracę, by kadra grała lepiej.
"Papież" jest tylko jeden, tak jak jeden jest w tym momencie polski "bóg" piłki - Robert Lewandowski. Nasza mega gwiazda nie gryzie się w język i jak zespół męczy się na boisku sam ze sobą, on o tym mówi. Tak zrobił po wrześniowym meczu z Austrią.
Nasz snajper - choć miał rację - był krytykowany za swoje słowa przez Zbigniewa Bońka, który sugerował, aby "Lewy" zostawił takie opinie dla siebie. - I już wolę, żeby zamiast tego, Lewandowski rozwalił w szatni szafkę - obrazowo wyjaśniał prezes.
Dziś z reprezentacji płynie więc niespójny przekaz, a to oznacza jedno - nie ma w niej chemii.
Mamy bowiem Kamila Glika, który po czwartkowym, wygranym 3:0 meczu z Łotwą otwarcie przyznał, że wkurzył się na kolegów i zarzucił, że grali pod siebie.
Z drugiej strony, po tym samym meczu, Grzegorz Krychowiak robi z kibiców wariatów, mówiąc, że wszyscy byli zadowoleni.
Gorąco w polskiej szatni. Robert Lewandowski wolał nie rozmawiać - Czytaj
Selekcjoner krytykę komentuje tak: - Zawsze lepiej, gdy nas krytykują. Wtedy jesteśmy bardziej czujni.
I jest przekonany, że zaraz, już za moment, dzięki ciężkiej pracy, uporowi, konsekwencji i znakomitym piłkarzom, jego drużyna będzie grała ładniej. A awans do Euro 2020, a potem sama impreza, będą radosnym świętem polskiej piłki, a nie pogrzebem.
Tomasz Hajto, który świetnie zna selekcjonera, bo byli piłkarzami w tej samej kadrze, w zeszłym roku, miesiąc po nominacji kolegi na jego urodziny, złożył mu na antenie "Cafe Futbol" osobliwe życzenia: "Trzymam za niego kciuki. Powodzenia, byłem z nim w Zabrzu i w reprezentacji. Wiele razy razem w pokoju. Niech mu - jak to się mówi - ziemia lekką będzie".