Sebastian Staszewski: Od rekonstrukcji zerwanego więzadła minęły już cztery miesiące. Ciężko było przyzwyczaić się do myśli, że możesz zapomnieć o graniu w piłkę przez kilka najbliższych miesięcy?
Łukasz Garguła: Bardzo ciężko, ale mam to za sobą. Teraz po prostu to zaakceptowałem. Nie ma sensu się zamartwiać, bo nic to nie da. Od czterech miesięcy codziennie współpracujemy z Filipem Piętą i pracujemy nad tym kolanem. Kiedy siedzisz w sali bądź na siłowni i harujesz kilka godzin dziennie nie ma czasu na rozpaczanie. Dlatego nie odliczam dni do powrotu na boisko. Po prostu ćwiczę.
Odbyłeś już pierwsze treningi z piłką, więc może uda się zdążyć przed meczami trzeciej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów, oczywiście o ile Wisła pokona Levadię Tallin?
- Nie chcę prorokować. Więzadło to taka kontuzja, że nie ma szans dokładnie wyznaczyć daty powrotu. U jednego wszystko adoptuje się szybciej, u drugiego znacznie wolniej. Ja nie narzekam na postępy, ale nie powiem: wrócę za miesiąc albo trzy. Zacznę grać wtedy, kiedy będę czuł, że na 100 proc. jestem gotowy.
Kilka tygodni temu mówiłeś, że ćwiczysz po dziesięć godzin dziennie. Taka rehabilitacja jest chyba cięższa niż normalne treningi?
- Zwala z nóg, kiedy słyszy się, że siedzę w siłowni po dziesięć godzin dziennie, prawda? Teraz natężenie jest mniejsze. Na zgrupowaniu pracujemy trzy godziny rano, trzy po południu. Reszta drużyny trenuje średnio przez cztery godziny, więc ćwiczę trochę więcej. Ale chcę jak najszybciej wrócić na boisko i mam nadzieję, że ten wysiłek się opłaci.
Serce krwawi, kiedy oglądasz mecze Wisły z trybuny?
- Taki jest urok bycia piłkarzem. Każdy wolałby grać aniżeli siedzieć na ławce czy na trybunach. Jest pewna monotonia, ale nie zawracam sobie tym głowy, bo chyba bym zwariował. Mam cierpliwość i wytrwałość. Przyjdzie taki dzień, że wrócę i znów będę mógł się cieszyć z wygranych spotkań i bramek. Idę do przodu jak czołg.
Nie masz pretensji, że mimo poważnej kontuzji i wygasającego kontraktu musiałeś pół roku przesiedzieć w Bełchatowie.
- Nie chcę do tego wracać. Zamknijmy ten rozdział i żyjmy dniem dzisiejszym. W Bełchatowie zagrałem kilka fajnych spotkań, zadebiutowałem w kadrze i to chcę zapamiętać. Jestem już zawodnikiem Wisły i tego się trzymajmy.
Wygląda na to, że z Pawłem Brożkiem raczej nie stworzycie super duetu. Coraz głośniej o wyjeździe Pawła do Anglii.
- Więcej się pisze i nakręca temat niż jest w tym prawdy. Do podpisania kontraktu z Fulham droga jest długa, więc poczekajmy. Jest wielka szansa awansować do Ligi Mistrzów, więc nie sądzę, że Paweł chciałby z tej szansy zrezygnować. A jeżeli odejdzie to życzę mu powodzenia. Grał długo w Wiśle, był królem strzelców, zdobył mistrza. Zasłużył na transfer. Najwyżej będziemy grać razem w reprezentacji.
Z Wisła podpisałeś pięcioletnią umowę. Tak długi kontrakt nie zamyka ci drogi do zagranicznego wyjazdu?
- Nie wydaje mi się. Przy zdrowiu jest jak najbardziej możliwe, abym jeszcze spróbował wyjechać za granicę. Ale to jest bardzo daleka przyszłość. Dopiero podpisałem kontrakt i jeszcze nie zdążyłem zadebiutować w barwach "Białej Gwiazdy". Chociaż nie wykluczam, że kiedyś skuszę się na jakąś ciekawą ofertę.
Już wkrótce zmierzycie się z Levadią Tallin w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Rywala z Estonii raczej nie powinniśmy się obawiać.
- Na pewno nie, ale pewne przypadki pokazują, że w futbolu nie ma żadnych pewnych. Barcelona kiedyś przegrała z Matadorem Puchov 0:1. Jedna pechowo stracona bramka i może być po sprawie. Czujemy respekt, ale nie bierzemy pod uwagę innej opcji niż awans. W tym roku mamy niepowtarzalną szansę, żeby wreszcie zagrać w Champions League.
Masz jeden z najwyższych kontraktów w lidze, więc oczekiwania wobec Ciebie będą w Wiśle wielkie. Nie boisz się presji?
- O pieniądzach nie chcę rozmawiać. Jesteś wart tyle ile za ciebie zapłacili, a w tym wypadku ile ci płacą. A co do presji to niczego się nie boję. Grałem już w reprezentacji i wiem, co to przedmeczowe ciśnienie.
Nasza reprezentacja ma jeszcze szansę awansować do Mistrzostw Świata? Ostatnie sparingi z RPA i Iranem raczej dają powody do niepokoju niż do wiary.
- Moim zdaniem mamy ciągle duże szanse na awans. Rywale wcale nie powalają na kolana. Czesi przeżywają kryzys, Słowacy i Słoweńcy nie są europejską czołówką. Ale to może być czcze gadanie, jeżeli my nie zaprezentujemy naszego normalnego poziomu. Trzeba się skupić, wyciszyć i po prostu wygrać to, co jest do wygrania.
W perspektywie tego, że nie potrafimy wygrać z RPA i Iranem mówienie o dużych szansach na awans to albo ślepa wiara albo wariactwo.
- Spokojnie. Porozmawiamy po zakończonych eliminacjach. Ja naprawdę jestem optymista.
W listopadzie wygasa kontrakt Leo Beenhakkera. Będziesz żałował, że Holender wyjedzie z Polski.
- Kontrakt ważny jest do listopada i tyle. Nie jest powiedziane, że jeszcze nie nastąpi jakiś zwrot akcji. Ja jestem zwolennikiem Beenhakkera, więc nie namówisz mnie na krytykę.
Konflikty z PZPN czy nieoficjalne rozmowy prowadzone z Feyenoordem z Rotterdam nie zmieniły twojego zdania o Beenhakkerze.
- Tak to wygląda z boku, a nie wiemy czy nie ma jakiegoś drugiego dna. Leo zawsze był fair wobec nas, reprezentantów i naprawdę nie widzę powodów żeby patrzeć na niego przez pryzmat innych spraw. Mnie nigdy nie okłamał i nie oszukał. I tyle.
Utrzymujesz wciąż kontakt z Radosławem Matusiakiem? Niedawno Radek znalazł się na poważnym życiowym zakręcie.
- Kontakt ciągle utrzymujemy i często gadamy przez telefon. Wolałbym nie wypowiadać się na jego tematy. Jego życie to jego życie. Problemy zdrowotne przeszkodziły mu w pokazaniu w Widzewie tego co potrafi. Jeżeli zdrowie mu dopisze myślę, że ponownie stanie się gwiazdą ligi. Ma do tego wszystko czego potrzeba.
Powrót Matusiaka do kadry jest realny?
- Tak. Musi tylko odbudować się w lidze. Problemy osobiste ma za sobą i teraz czas na powrót do wielkiej piłki. Trzymam za niego kciuki.
Korespondencja z Heiligenkreuz, Austria.