O bramce z Niemcami będzie opowiadał wnukom. Sebastian Mila zagrał w kadrze 38 razy. To jego bramka na 2:0 zapewniła nam historyczne zwycięstwo z wielką drużyną Joachima Loewa - zaledwie dwa miesiące po tym, jak Niemcy zdobyli tytuł mistrzów świata. Na rynku ukazała się właśnie autobiografia piłkarza napisana razem z dziennikarzem Leszkiem Milewskim.
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Jak to się zaczęło? Jesteś 32-letnim weteranem, powoli przepływasz na drugi brzeg rzeki, nadchodzi czas, gdy będziesz musiał zastanowić się, co robić po karierze...
Zaczęło się od sytuacji we Wrocławiu. Straciłem opaskę, zostałem odstawiony od składu, miałem problemy zdrowotne.
Przytyłeś?
Nie było takiego rygoru, wydawało mi się, że jak grasz w piłkę, lubisz to i jest ok. Wyniki drużyny i statystyki powoli się jednak nie zgadzały, miałem świadomość, że gram przeciętne mecze. Mam kilka fajnych okazji w meczu, bo nie zapomniałem jak się gra, ale mecz jest przeciętny. Stałem się zawodnikiem na skróty. Czyli jak wyciągniesz 5-6 akcji do skrótu w TV, to będę we wszystkich i pomyślisz, że byłem najlepszy. Ale jak obejrzysz cały mecz, nie zapamiętasz mnie z gry. Nie zdawałem sobie sprawy, że mogę dołożyć jeszcze od siebie. Uświadomił mi to trener Pawłowski.
ZOBACZ WIDEO: Losowanie Euro 2020. Wyjście z grupy obowiązkiem Polaków. "Większość mówi, że awansujemy"
Dość brutalnie.
Tak. Wiedziałem, że do trenera dochodzą głosy, że jestem winien złych wyników, że wprowadzam złą atmosferę. Zawołał mnie do gabinetu i przekazał informację, że zabiera mi opaskę i na razie nie będę grał. Poszedłem na trening, ale nie pamiętałem, że się odbył. Byłem zły i rozczarowany. Wróciłem do domu i powiedziałem do żony: "Słuchaj Ula, chyba musimy się pakować". Wyjaśniłem jej, a kobiety inaczej na wszystko patrzą. Ona nie interesuje się piłką, więc ma specyficzne podejście. Ja byłem smutny, wtedy pomyślałem, że to koniec. Ona na to: "Ale z tą opaską nic się nie dzieje, musimy tylko doprowadzić do tego, żebyś wrócił do gry". Miałem wtedy 6 kg nadwagi, czasem się napiłem piwa albo coli, nie miałem rygorystycznej diety.
Byłeś, jak to się mówi, "sytym kotem"?
Może to za dużo powiedziane, ale faktycznie byłem najedzony, w przenośni i dosłownie. W końcu powiedziałem: "Chcę jeszcze mieć jakiś sukces, jakiś medal". To uzależnia. Ula zadzwoniła do pani dietetyk, żeby ułożyła jadłospis.
Mądra żona.
Zawsze mówiłem, że za każdym dobrym piłkarzem stoi mądra żona. Moja Ula chodziła do szkoły katolickiej niedaleko Legii i to był jedyny związek z piłką nożną. Teraz dopiero doceniam co robiła. Całe dnie siedziała w garach, dla mnie oddzielnie, dla córki oddzielnie. Ona chyba bardziej wierzyła w to, że się uda.
A jakby się nie udało…
Nie chcę nawet o tym myśleć! Ale wiedziałem, że musi się udać. Europejskie puchary, wybór do jedenastki kolejki, takich rzeczy mi najbardziej brakowało.
A więc wyrzeczenia.
Na początku wychodziłem z kontuzji, więc samym jedzeniem, prowadzeniem się, w 2,5 tygodnia straciłem 9 kilo. Po jakimś czasie podszedł do mnie trener Pawłowski: "Widziałem ostatnie badania, świetnie to idzie". Powiedziałem, że słabo, ale z czasem wszystko się ułożyło. Zaczęliśmy się poznawać z trenerem.
Postawiłeś sobie cele?
Tak, powrót do składu i mistrzostwo.
A kadra narodowa?
Jak jesteś piłkarzem, to sprawdzasz powołania. Moje pierwsze powołanie było na mecz z Danią i dowiedziałem się z telegazety. Mama włączyła. A teraz... w grudniu zadzwonił trener Nawałka, pogadaliśmy. I na koniec on mówi: "Jak będziesz w dobrej formie, to ja nie patrzę ani na wiek, ani na klub". Byłem jeszcze kontuzjowany. Żona się pytała, kto dzwonił, a ja powiedziałem, że Nawałka, ale nie chciałem powiedzieć, co on powiedział. W końcu powiedziałem a ona była zachwycona: "Wow, ale masz bodziec do pracy". Ale chłopakom w szatni nie powiedziałem. Wstydziłem się, przecież by mnie wyśmiali. Wiedziałem, że to nierealne, choć jednocześnie w to wierzyłem. Rozum swoje, serce swoje. Byłem w super formie. Pamiętam, że zaraz po powołaniach zagrałem super mecz z Górnikiem, miałem dwie asysty. Dzień później zadzwonił Nawałka.
- Słuchaj Sebastian, gratuluję, świetny mecz.
- Dziękuję trenerze i życzę powodzenia na kadrze.
- Słuchaj, właśnie dzwonię w tej sprawie. Tak się złożyło, że Kucharczyk doznał kontuzji i pojedziesz za niego. Masz czas?
Zacząłem się śmiać. Czekałem na ten telefon. Minęły 3 lata od ostatniego powołania, tamto było u Franza Smudy, wtedy byłem w świetnej formie, Śląsk był mistrzem, inne czasy. A teraz miałem jechać tylko na zastępstwo, ale dostałem też powołanie na Niemcy.
Jak wszedłeś do szatni?
Dziwne uczucie. Zawsze wchodziłem jako jeden z młodszych, a teraz tylko Artur Boruc był starszy ode mnie.
Miałeś o tyle łatwo, że kadra była w trudnym momencie.
Tak, nikt nie wierzył w kadrę. Ale jak zobaczyłem mecz z Gibraltarem uwierzyłem, że może się udać.
ZOBACZ. Artur Boruc: Głowa była chora
Gibraltar to żadne wyzwanie.
Ale nie chodzi o to. Wszystkie przesądy mogły wydawać się dziwne, ale sprawiały, że wierzyłeś. Do tego dyscyplina, chodzenie razem na posiłki, każdy musi mieć swój numer, nawet na treningu. Wszystko musiało być na tip top, poddaliśmy się temu.
Przedstawiliśmy więc moment dojścia do jednego z najważniejszych momentów najnowszej historii polskiej piłki. Wygranej z Niemcami.
Mistrzowie świata, dwa miesiące wcześniej zlali Brazylijczyków 7:1, chyba 9 z tego składu grało z nami. Prowadzimy 1:0, oni cisną, stwarzają sytuacje, a Szczęsny broni.
Strzelali w niego.
Ale jeden był taki trudny. No i wiesz jak jest z Niemcami. Mecz kończy się jak ich autobus opuści obiekt. A więc prowadzimy, trybuny są z nami, czujesz to. Trener wpuszczając mnie na boisko powiedział, żebym przytrzymał piłkę, trochę opóźnił, nie szukał od razu otwierającej piłki, raczej zwolnił. Żebyśmy poczuli piłkę. To było niesamowite, prowadzimy 1:0, szaleństwo na trybunach, Niemcy cisną, a on mi tłumaczy na pełnym spokoju, jakby absolutnie nic się nie działo, jakbyśmy stali we dwóch w pustym pomieszczeniu.
To dzieje się w 77. minucie. 11 minut później strzeliłeś bramkę na 2:0.
Lewy podał piłkę i potem jest moment, w którym piłka wpada do bramki. Wszyscy już to widzieli.
Przyznaję się, chyba 30 razy.
No ja też, cały czas to u mnie leci, wszyscy muszą oglądać (śmiech). A na stadionie to było coś takiego, jakby nagle ktoś podkręcił głośnik w wieży. Nie miałem żadnej "cieszynki", bo w ogóle nie myślałem, że strzelę bramkę. Myślałem trochę o tym wcześniej, ale bardziej dlatego, że jestem takim marzycielem. Poza tym ja sobie robiłem takie wizualizacje, wyobrażałem sobie sytuacje meczowe. Nigdy nikomu tego nie mówiłem, bo bałem się, że będą się śmiali.
Michael Jordan tak robił, więc chyba nie ma z czego.
No ale ja o tym nie wiedziałem. W każdym razie potem bardzo mi to ułatwiało grę, byłem gotowy na wiele różnych sytuacji na meczu.
Zdawałeś sobie sprawę z wagi tej bramki?
Nie myślałem o tym, że będą o mnie pisali w książkach. Ale dziś jak mogę o tym opowiadać, to po prostu sprawia mi to frajdę, dziękuję losowi, że mi dał tę bramkę. Życz mi tego, żebym do starości mógł o tym opowiadać. Taka jedna bramka... może i czekałem na nią całą karierę.
A pamiętasz kto strzelił pierwszą bramkę?
Wiem! Arek Milik po podaniu Piszczka. Ostatnio się widzieliśmy z Arkiem. Może to nie fair, że mnie kojarzą z tym meczem. Ale Arek strzelił tyle bramek. Albo taki Lewy, ma ich pełno. A ja mam tą. To moja bramka.
Skoro mówimy o Lewandowskim. Kilku chłopaków poszło w górę i trafił się nam ten jeden.
On nas wszystkich podciągnął. Rozmawiałem niedawno z Jarkiem Fojutem. On powiedział: "Zazdroszczę ci, że miałeś okazję być z nim w jednej drużynie, zobaczyć z bliska jak on funkcjonuje". To nie to samo co w telewizji. Oczywiście, to nie był tylko Lewandowski, bo Groszek, Krycha, Gliku, Arek Milik, Michał Pazdan, był Piszczu na światowym poziomie. Ale Robertowi trzeba trochę czasu poświęcić. Wiele się przy nim nauczyłem, choć byłem od niego 6 lat starszy. Myślę, że nic odkrywczego nie powiem. Mentalność, świadomość. Jego wizualizacje, a moje, to dwie różne sprawy. On ma szersze horyzonty. W książce opisuję taką sytuację, gdy spotkałem go o 8 rano w hotelu na schodach. Schodziłem na śniadanie i patrzę, idzie w górę Robert.
- Cześć.
- Cześć.
- Byłeś na treningu?
- Tak, na siłowni, górę robiłem.
Chciałem spalić się ze wstydu albo uciec. A z drugiej strony zobaczyłem, że można zawsze zrobić coś więcej.
ZOBACZ Wahan Geworgjan - reprezentant z bazaru
Czasem myśląc o twojej karierze zastanawiałem się, co się stało z tą waszą młodzieżówką, mistrzami Europy do lat 18 z 2001 roku. Świetna drużyna, świetni piłkarze. A największą karierę zrobił rezerwowy bramkarz, Tomek Kuszczak.
Przewrotnie powiem: "Czy gdyby tamta kadra odniosła sukces dziś, skończyłoby się tak samo?" Moim zdaniem nie. Szybko byśmy wyjechali. A wtedy Rafał Grzelak pojechał do Feyenoordu, ale kluby się nie dogadały...
Cóż to był za piłkarz, trudno pogodzić się z tym, że przepadł.
Jak mieliśmy po 16 lat i patrzyliśmy na Grzelaka, to był dla nas kosmos. Nie wiem dlaczego tak się potoczyło. On piłkarsko autentycznie był wybitny. Nikt nie miał do niego "podjazdu".
Kto miał największy potencjał?
Łukasz Nawotczyński, Rafał Grzelak, Łukasz Madej, Tomek Kuszczak. On był wybitny. Jak byłem z nim na konsultacji w Słupsku, on przyjechał pierwszy raz i od razu wiedziałeś, że zrobi karierę, był szokująco dobry. Nie jest łatwo przewidzieć przyszłość młodego piłkarza, a ja wtedy powiedziałem od razu: "On zrobi karierę". Piątym zawodnikiem był Darek Zawadzki, perełka, niesamowicie mądry zawodnik. Nie wiem co się stało, dlaczego nie zrobił kariery…
Zmarnowana drużyna?
Karier na światowy poziomie większość z nas zrobiła, ale też większość zagrała w kadrze narodowej. Oczywiście jeśli zdobywasz mistrzostwo Europy, liczysz na więcej.
Jeśli chodzi o ciebie, miałeś prawo liczyć na więcej. Jest taki powtarzający się motyw zawodnika, który jako młody piłkarz znika i wraca mając lat 30.
Mając 30 lat masz inną świadomość, umiesz wykorzystać szansę, którą dostajesz. Jeśli w Grodzisku zagrałem słabszy mecz, na następny i tak wychodziłem. W Austrii tego nie było. Prawda jest taka, że jak człowiek straci najlepsze lata, od 22 do 26, to potem trudno to nadrobić. Na pewno popełniłem wiele błędów nieodwracalnych.
Jakich?
Choćby transfer do Valerengi. To nie była gra dla mnie. Fizyczność, walka, długa piłka.
ZOBACZ: Andrzej rudy - ostatnia ofiara PRL
Nie mogłeś iść gdzie indziej?
Okna transferowe były pozamykane, a do Polski nie chciałem wracać, bo ludzie by gadali, że mi się nie udało. Nie chciałem tego. A w Norwegii mieli świetne warunki. I co ważne, bardzo mnie chcieli. Szkoda... ale jestem zadowolony z tego co osiągnąłem.
Ojciec powiedział ci, że jest z ciebie dumny?
Nie. Ale chyba tak myśli.
Zostałeś zaprogramowany przez ojca?
Wyszło samoistnie. Jak byłem mały, godzinami waliłem piłką w blok, dzień w dzień godzinami. Albo blok, albo boisko. Nie chciałem robić nic innego. Grałem codziennie po 4-5 godzin. Jak w sobotę mieliśmy mecz w juniorach, ojciec zakazywał mi w piątek wychodzić z domu na trening, żebym się nie przemęczał.
Był twoim trenerem, niezbyt komfortowa sytuacja.
Jak już poszedłem do klubu, ojciec pilnował mnie. Był ostry. Szukał zawsze czegoś, co mogłem poprawić. Raz graliśmy na Gwardii i ojciec - trener, cały mecz do mnie krzyczał. Miałem już łzy w oczach i podszedł do mnie sędzia: "Nie patrz na niego, nie patrz". Grałem fatalnie, zaraz po przerwie mnie ściągnął. Wiesz, po każdym treningu odstawialiśmy samochód i szliśmy do domu. Osobno. On pierwszy, a ja za nim z płaczem. Jak miałem spięcie na treningu, byłem zawsze winny. Żeby było jasne, tato też bardzo mnie doceniał, nie grał na negatywnych emocjach. Był po prostu bardzo wymagający. Tata był bardzo rodzinny. Jak był młody, pojechał do Zabrza. To były lata 70., mnie jeszcze nie było na świecie. Był tam na testach, miał zostać, a spakował się i wrócił do Koszalina. Mama powiedziała, żeby sobie ułożył wszystko i dojedzie. On wrócił do domu i...
Wiele lat później postanowił przelać na ciebie swoje ambicje?
Czy ja wiem... on po prostu zawsze chciał wycisnąć maksa z tego co miał. I tego też wymagał ode mnie. On miał analityczny umysł, jako były ligowiec znał się na tym. Przyjeżdżał do mnie do Grodziska, oglądaliśmy mecze, patrzyliśmy co można zrobić lepiej, szliśmy na boisko, trenowaliśmy.
Brakuje w twojej karierze udziału na EURO 2016. Byłeś ważna częścią drużyny i wypadłeś z kadry na ostatniej prostej. Żal?
Nie. Szkoda, ale żalu nie mam. Filip Starzyński był w fenomenalnej formie. A ja jestem sportowcem i uważam, że gra lepszy. On był lepszy i zasłużył na to, by pojechać na turniej. Inne rozwiązanie by było niesprawiedliwe.