Wahan Geworgian. Reprezentant z bazaru
Powinnam mu dać po mordzie za to, co ze sobą zrobił - mówi Alicja Prosowska, "druga" matka Wahana Geworgiana. Po latach gry w ekstraklasie, debiucie w reprezentacji Polski, Geworgian handluje na bazarze papierosami.
Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
- Cześć Wan.
- Kto?
- Wan, znamy się.
- Nie, nie jestem żaden Wan. To pomyłka.
Po chwili milczenia niezręczną sytuację przerywa piskliwy krzyk kobiety z jednego z tutejszych straganów. „Grzesieeeeek!!”.
- No widzisz? - podchwytuje. - To do mnie. Jestem Grzesiek, nie żaden Wan.
Mężczyzna o ciemnej karnacji, charakterystycznej dla ludzi pochodzących z Kaukazu, odwraca się na pięcie i kieruje się do szarej, nieotynkowanej kamienicy. Kilka minut później wychodzi, zatrzymuje się przy małym ogrodowym stoliku. Spod pachy wyciąga karton papierosów, kładzie na stoliku i wycofuje się. Poprawia kaptur, chowa do kieszeni ręce i rozgląda podejrzliwie. Nie jest sam, wokół niego kręci się grupa mężczyzn, wszyscy podobni, jakby pochodzili od tego samego ojca. Każdy z nich ma ciemną karnację, a czarne okulary i skórzane kurtki to znak rozpoznawczy. Łatwo ich jednak rozróżnić przez funkcje, które wykonują. Sprzedawca siedzi wygodnie na plastikowym biurowym krzesełku. Strażnik, albo może i szef, nie rozstaje się z telefonem. "Nasz człowiek" pełni rolę łącznika, może strażnika. Jest blisko, spaceruje przy stoliku, ale nie uczestniczy w handlu. Obserwuje otoczenie, jest na czatach. To Wahan Geworgian, były reprezentant Polski.
Uratował go policjant
Do Płocka przyjechał z mamą, bratem, jego żoną i dwójką dzieci. Ojciec Jurik zginął w wypadku w Armenii, a brat Albert dostał powołanie do wojska i miał walczyć za kraj w wojnie o Górski Karabach z Azerbejdżanem. Dlatego matka długo się nie zastanawiała - spakowała rodzinę i razem uciekli z Erywania do Polski, do cioci. To był 1994 rok, Wahan miał 12 lat. Dziewięć lat starszy Albert i pani Anahit mieli poważne plany, chcieli osiedlić się w Polsce na stałe. Szybko odnaleźli się w nowych realiach - na płockim rynku sprzedawali ubrania: kurtki, polary, jakieś koszulki. Głównie ciuchy.
Wyróżniali się spośród innych handlarzy, bo nie interesowała ich lewizna, Albert wręcz brzydził się szemranymi interesami. Wysoki, dobrze zbudowany i zawsze elegancki, w błękitnej koszuli i marynarce, wyglądał jak polityk na tle sprzedających obok niego niechlujnie ubranych osób. To była lubiana rodzina, po prawie pięciu latach czuła się w Płocku jak u siebie. Wahan wszystko popsuł.
Gdy był nastolatkiem, już mocno wyróżniał się w juniorskich zespołach Wisły Płock. Kto interesował się piłką i chodził na młodzieżowe mecze "Nafciarzy" wiedział, że kiedyś to będzie porządny zawodnik. Szybki, z dobrym zwodem, przebojowy i zadziorny. Poza boiskiem wybrał jednak drużynę, która grała nieczysto. Z grupą kilku chłopaków okradli starszą kobietę - jeden z nich wyrwał jej torebkę, wszyscy uciekli, Wahan też. O sprawie zrobiło się głośno, płocka policja namierzyła sprawców i wyciągnęła poważne konsekwencje. Mama Anahit, brat Albert i jego rodzina zostali za wybryk młodego zawodnika deportowani z Polski do Niemiec. Wahana udało się wybronić dzięki znajomościom - pomógł Krzysztof Błaszczyk, policjant i wielki fan piłki nożnej, mocno wspierający chłopaka w zrobieniu kariery. Geworgian został w Płocku, trafił do ośrodka opiekuńczego, a po miesiącu do klubowego internatu. Trener zawodnika z Wisły, Tadeusz Prosowski z żoną Alicją zaoferowali pomoc, zostali opiekunami prawnymi chłopaka.
Ulubieniec rodziny
Anahit Geworgian to była piłkarka ręczna, później uczyła w szkole. Albert skończył w Erewaniu konserwatorium muzyczne, to byli inteligentni i wykształceni ludzie. Zależało im na przyszłości Wahana, dlatego padło właśnie na rodzinę Prosowskich. Pan Tadeusz był dla chłopaka autorytetem, kimś więcej niż instruktorem kopania piłki, młody szukał w trenerze ojca. Pani Alicja, matka trójki dzieci, traktowała Wahana jak kolejnego syna: nakarmiła i pilnowała, żeby nie robił głupot.
Rodzina piłkarza odwdzięczała się jak mogła. Mama Wahana wysłała Prosowskim z Hamburga prezenty na święta, Tadeusz dostał koszulę od "Armaniego", z kompletu sztućców korzystają do dziś, a i niebieski wazon ciągle ozdabia parapet za kanapą. Albert dzwonił minimum raz w miesiącu, pytał, czy brat niczego nie zmajstrował, a może raczej - co znowu nawywijał.
Od kilku lat nie mają kontaktu, i z rodziną, i piłkarzem. Alicja pokazuje w małym czarnym notesie różne numery telefonu, jakie miała do Wahana. Żaden nie jest aktualny. Dopytuje, co się z nim dzieje, czy wiadomo, gdzie jest. Gdy widzi zdjęcia i nagranie z bazaru w Łodzi, od razu go poznaje. - Przytył - mówi. I łapie się za głowę.
Stringi za trzy złote
Geworgian przybrał na wadze, na twarzy sypnął mu się lekki zarost, na głowie włosy trochę dłuższe niż wcześniej. Ubrany w obcisłe spodnie dresowe, sportowe buty, bluzę z długim rękawem, na to zarzucony bezrękawnik. Wygląda, jakby było mu obojętne, w czym chodzi, ale nie chce być rozpoznanym, stąd ciemne kolory ubrań i ciemne okulary.
Przez dziewięć lat pobytu w Polsce miał status "bezpaństwowca". 20 maja 2003 roku w końcu się doczekał. Ówczesna szefowa kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Jolanta Szymanek-Deresz podpisała zaświadczenie o nadaniu Wahanowi obywatelstwa polskiego. Wojewoda Mazowiecki przekazał piłkarzowi list: "Staropolska jest to cnota - nikomu nie zamknąć wrota. Tym polskim przysłowiem chciałbym powitać pana wśród obywateli naszego kraju. Chciałbym podkreślić, iż oznacza to zarówno prawa, jak i obowiązki wobec państwa, życząc sukcesów na polskiej ziemi" - czytamy w dokumencie.
Piłkarzowi bardzo na tym zależało, długo starał się o nasz paszport, interesował się sprawą, bo marzył o grze w reprezentacji. Alicja i Tadeusz Prosowscy byli dumni, tego dnia do niewielkiego mieszkania trenera i jego żony zjechała się cała rodzina. W salonie, gdzie jest raczej swobodnie w kameralnym gronie, rozłożony stół na trzynaście osób. Wahan w białej koszuli i czarnej marynarce, uśmiechnięty od ucha do ucha, pokazuje papiery zaproszonym gościom, jakby skończył uczelnię z wyróżnieniem, oczy mu błyszczą.
Te dokumenty, pismo od wojewody i zaświadczenie o nadaniu obywatelstwa, do dziś leżą w mieszkaniu Prosowskich, w bloku pod tym tym samym adresem, w teczce. Razem z dziewiętnastoletnim już upoważnieniem do opieki nad Wahanem spisanym na kartce od zeszytu w kratkę i kilkoma pamiątkowymi zdjęciami byłego piłkarza z rodzinnych uroczystości.
Geworgian zostawił dokumenty celowo. - Bał się, że zgubi, albo przegra - zawiesza głos Alicja. Ile razy Prosowskim świecą się oczy na wspomnienia wychowanka Wisły Płock, tyle samo razy opuszczają głowę, mówiąc o jego ciemnej stronie. A było tego. Ktoś na rynku zaczepił Alicję, że Wahan pieniądze winien, albo w tej samej sprawie zapukał do domu, bo urwał się z nim kontakt. Kiedy piłkarz grał już w pierwszej drużynie Wisły i dostał z klubu mieszkanie, żył po swojemu.- Nie miał problemów z nałogami: nie palił, nie pił, nie brał narkotyków, był czysty, pachnący. Tylko ten hazard. Nie chciał się przyznać, że gra, zbywał temat - wzdycha. Siada głębiej w fotelu, łapie się za oparcia i wymienia kolejne przykłady. - Mąż miał imieniny, czekaliśmy na Wahana, na stole ciasto, wszystko przygotowane. Nagle ktoś zdecydowanie dobija się do naszych drzwi. Otwieramy, a w nich zapłakana Paulina, spotykali się wtedy. Pokazuje smsa, czytam: "porwali mnie, jestem zamknięty, trzeba mnie wykupić" - napisał, a my zbledliśmy. O sprawie poinformowałam znajomego policjanta, który szybko namierzył Wahana. Okazało się, że był w Warszawie, w kasynie - wylicza Alicja Prosowska.
Łatwo było go również zmanipulować, opowiada Tadeusz: - Przyszedł podekscytowany i mówi: "trenerze, mam niespodziankę, pokażę panu, kupiłem samochód, na kolegę!". A ja mu na to: "To już go nie masz!" Albo zaprowadził mnie do mieszkania i oznajmia: "Kupuję!" A to była ruina i to za ogromną kwotę, ktoś mu chciał niezły kit wcisnąć. Niestety, pojawiły się pieniądze to i koledzy, ja się trochę bałem tego towarzystwa - komentuje.
Alicja rozwija: - To byli ludzie, którzy nic nie robili, a wszystko mieli. Niby skąd? - unosi brwi. - Już w Płocku poznał takich, którzy handlowali. Niestety Wahana zawsze ciągnęło do łatwego zarobku - dodaje.
Zmarnowana szansa
Na Soldier Field w Chicago zmieniał Piotra Włodarczyka. Na boisku gwiazdy: Tim Howard, Landon Donovan, Carlos Bocanegra. W składzie polskiej drużyny też nie byle kto: Artur Boruc, Sebastian Mila, Ireneusz Jeleń. Reprezentacja Pawła Janasa w 2004 roku mierzyła się z kadrą Stanów Zjednoczonych. To był ważny dzień dla Geworgiana, rok po otrzymaniu obywatelstwa spełnił marzenie i zagrał w drużynie narodowej. To miała być tylko rozgrzewka przed dużą reprezentacyjną karierą, Janas zabrał za ocean zawodników z polskiej ligi, ale piłkarz Wisły Płock nie błysnął. Wszedł w 89. minucie, prawdopodobnie nawet nie zdążył dotknąć piłki. Już więcej w kadrze nie wystąpił.
Mirosław Jabłoński, który prowadził Geworgiana w Wiśle, żałuje po latach, że piłkarz nie rozwinął się na miarę potencjału. Był wyróżniającym się ligowcem, w pewnym momencie nawet kimś więcej, wydawało się, że kwestią czasu jest kontrakt w dobrym zagranicznym zespole. Zwłaszcza że to z nim w roli głównej Wisła Płock miała najlepszy okres w historii: zajęła najwyższe czwarte miejsce w ekstraklasie, wywalczyła Pucharu i Superpuchar Polski. Trzy razy wystąpiła również w eliminacjach Pucharu UEFA. Geworgian, przebojowy skrzydłowy, był silnikiem tego zespołu.
- Zmarnowany talent, tyle mogę powiedzieć - zaczyna Jabłoński. - Miał wszystko, ale nie przykładał się w treningu. Mówiłem mu: "Pracuj". Kiwał głową, robił swoje. To była drużyna z Irkiem Jeleniem, Adrianem Mierzejewskim, Sławkiem Peszką, Marcinem Wasilewskim. Przecież "Wasyl" miał ogromne braki, z bardzo przeciętnego zawodnika stał się reprezentantem kraju. A Wahan mógł zajść najdalej z nich wszystkich. Był świetnym człowiekiem, wesołym, pogodnym chłopakiem, ale nie miał charakteru do pracy - diagnozuje problem szkoleniowiec.
Geworgian dopiero po latach zmienił podejście. W Zawiszy Bydgoszcz reaktywował swoją karierę. Po odejściu z Wisły już mu tak nie szło. Próbował w Jagiellonii, ŁKS-ie i w pierwszej lidze w KSZO Ostrowiec. Zaskoczyło w Bydgoszczy, znowu, jak w Płocku, wygrał Puchar i Superpuchar Polski. Jako kapitan zespołu, jeszcze pięć lat temu, biegał po Stadionie Narodowym z trofeum w rękach i medalem na szyi cały w konfetti.
- Na treningu pracował za dwóch, w szatni scalał drużynę. Pamiętam go jako super gościa, wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Nie był u mnie podstawowym zawodnikiem, ale to akceptował i dawał pozytywne sygnały. Ceniłem go za szczerość, wyrozumiałość i zrozumienie tematu - opowiada Ryszard Tarasiewicz.- Ja go stawiałem za wzór dla młodych zawodników. Rzetelnie podchodził do obowiązków, trzymał wagę, bo wiedział, że w każdym momencie może być potrzebny - mówi Tarasiewicz.
- Nawet nie potrafię skojarzyć, kiedy i dlaczego odszedł - dodaje Mariusz Rumak, ostatni trener Geworgiana. Karierę zakończył, a w zasadzie urwał, po rundzie jesiennej sezonu 2014-15. Na początku lutego 2015 r. rozwiązał umowę z Zawiszą za porozumieniem stron.
Radosław Osuch, wtedy prezes Zawiszy, namawiał jeszcze piłkarza na zmianę decyzji. - Ale się nie dało, widziałem zmęczenie materiału. Wahan wcześnie zaczynał karierę, dlatego w wieku 32 lat miał znaczącą obniżkę formy, nie chciał już grać zawodowo w piłkę - opowiada Osuch. Sporadycznie utrzymują jeszcze kontakt. - Mówił, że ma swoje biznesy, że czymś handluje na bazarku, ale nie chwalił się czym. Kończąc karierę przebąkiwał, że planuje zająć się menadżerką. Nie wyszło, a musi z czegoś żyć. Wahan jest typem człowieka, który nie narzeka na swój los. Zawsze sam dźwigał problemy, nie zadręczał nimi innych. Nie odniosłem wrażenia, że jest mu teraz źle - opowiada Osuch.
Synuś, wracaj
Alicja słucha relacji z bazaru i uśmiecha się, a jej mina wysyła jasny komunikat: dobrze znam te sztuczki. - Wstydzi się, na pewno. Do Płocka też wstydził się przyjechać, zawalił kilka spraw i głupio mu było przed nami - komentuje. Kilku kolegom był winien pieniądze, musiał też zapłacić podatek, bo przecież PIT-y rozliczała mu Alicja, wyszło prawie tysiąc złotych do oddania skarbówce. Na koniec to Prosowscy prostowali te sprawy - tak wyglądało pożegnanie Geworgiana z jego drugą rodziną. Zniknął, nawet nie zadzwonił.
- Liczyłam, że jeszcze gra w piłkę, gdzieś w Łodzi - zawiedziona Alicja Prosowska kiwa głową. - Jest rozczarowanie, może w tarapaty wpadł i musi tak funkcjonować? To był zawsze ciepły i pokorny chłopak, ale strasznie łatwowierny - Tadeusz stara się nie skreślać swojego wychowanka. Jego żona jakby wierzyła, że jeszcze się spotkają. - Powiedziałabym mu wtedy: "Synuś, musisz stanąć na nogi. Wracaj do Płocka. Nie uważam, że jesteś stracony" - dodaje.Mateusz Skwierawski
Czytaj pozostałe teksty autora:
Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy
Igor Sypniewski. Legenda spod trzepaka
Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem