Dariusz Tuzimek: Legia w stylu tsunami (felieton)

PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: radość piłkarzy Legii Warszawa
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: radość piłkarzy Legii Warszawa

Po meczu z Wisłą Płock Legia wróciła na pozycję lidera Ekstraklasy, ale dla jej kibiców wcale nie to jest najlepszą wiadomością, że zwyciężyła 3:1.

Bo jeszcze ważniejsze jest, że pojawił się styl gry, który można by nazwać stylem... tsunami. Czyli taki, którego oczekuje się na Łazienkowskiej od lat. Polega on na zmiataniu przeciwników z powierzchni ziemi, czyli nawiązaniu do najlepszej tradycji tych zespołów w historii Legii, które dominowały rywali absolutnie. Wychodził na plac np. Jerzy Podbrożny z kolegami i kibice nie zastanawiali się, czy Legia wygra, ale ile goli wbije przeciwnikowi.

Drużyna Aleksandara Vukovicia jeszcze na takim poziomie nie jest, ale zagrała pierwszą cześć meczu z Wisłą (do momentu dość niespodziewanego rzutu karnego dla rywali) z tak imponującą werwą, siłą, energią i pewnością siebie, że nawet komentator Canal+ Kazimierz Węgrzyn zachłysnął się podziwem. - Legia nawiązuje do własnej tradycji, tych najlepszych zespołów sprzed kilku lat i tych sprzed kilkunastu - mówił Węgrzyn i rzeczywiście, celnie wychwycił rodzące się podobieństwa.

To, co działo się na początku sobotniego meczu, nie było wcale wyjątkowe, bo już się w tym sezonie zdarzało: 7:0 z Wisłą Kraków, 5:1 z Górnikiem Zabrze, 4:0 z Koroną Kielce czy wyjazdowe zwycięstwo 3:0 z ówczesnym liderem Śląskiem Wrocław. W każdym z tych meczów było widać namiastkę "stylu tsunami" - Legia dominowała rywala absolutnie i po zdobyciu pierwszego gola nie zamierzała poprzestawać, tylko szła po kolejne. To się musi podobać!

ZOBACZ WIDEO: Ronaldo ma tam swój pokój, Lewandowski będzie kolejny? Byliśmy w ośrodku, w którym Polacy będą przygotowywać się do Euro 2020

Ale to, co napisałem powyżej, wcale nie świadczy o tym, że Legia jest bezbłędna i jest zespołem już skończonym, gotowym. W meczach ze Śląskiem (niewykorzystany karny dla wrocławian) czy Koroną Kielce były trudne momenty, gdy losy meczu wcale nie były przesądzone. Tak jak i w sobotnim spotkaniu z Wisłą Płock. Gdy Furman wykorzystał karnego, Legia straciła impet, pewność siebie gdzieś uleciała i wróciła dopiero po trzecim golu. To są te słabsze fragmenty, gdy zespół musi się pozbierać do kupy, gdy musi wrócić do właściwego rytmu gry. Można by też popracować nad koncentracją, bo przecież oba rzuty karne (ten w meczu ze Śląskiem i ten w meczu z Wisłą Płock) wcale nie musiały się wydarzyć. Były efektem chwilowego rozkojarzenia. Jest jeszcze co w Legii poprawiać i trzeba to mówić szczerze, ale też trzeba szczerze Legię chwalić, gdy gra w stylu, jakiego na dzisiaj nie ma nikt inny w Ekstraklasie.

Czytaj także: PKO Ekstraklasa. Szczęśliwy remis Lecha we Wrocławiu. "Najsłabsze minuty za mojej kadencji"

Na szczęście nikt na Łazienkowskiej nie zwariował. Świadomość ogromu pracy w klubie jest. Trener Legii mówił po sobotnim spotkaniu: - Było dobrze, momentami doskonale, a nie powiem tak, bo zawsze może być jeszcze lepiej - podsumował Vuković, potwierdzając, że twardo stąpa po ziemi.

Za chwilę przerwa zimowa i kibice Legii mogą tylko żałować, że przychodzi ona w takim momencie. Bo za dwa miesiące z formą może być różnie. Wiadomo więc, że Legia daleko rywalom nie ucieknie, czyli – cytując klasyka – liga będzie ciekawsza.

Ale postawię tezę, że Legia wygra tę ligę i to wcale nie w ostatniej kolejce, jak to bywało w minionych latach, gdy sięgała po tytuł. Dużo nie ryzykuję, bo potencjał obecnej Legii – jak na krajowe warunki – jest olbrzymi. Oczywiście ewentualne odejście zimowym okienku np. Jarosława Niezgody istotnie ten potencjał obniży, ale przecież oferty będą także na Radosława Majeckiego, Michała Karbownika, może kogoś jeszcze. Trudno to dziś przewidywać, trudno zgadywać kto i kiedy z klubu odejdzie. Mogę sobie wyobrazić Legię bez tej wymienionej powyżej trójki i to wtedy będzie drużyna, która furory w Europie nie zrobi. Ale można też myśleć w drugą stronę: jaką siłę miałby ten zespół, gdyby w nim pozostał Sebastian Szymański? Na takie dywagacje jednak szkoda czasu.

Czytaj także: PKO Ekstraklasa. Korona Kielce - Cracovia. Michał Probierz nie chce mieć drużyny własnego boiska

Jedno jest pewne, Vuković zrobił to, co zapowiadał: poukładał Legię, bo uporządkował szatnię. Pozbył się zgniłych jabłek, od których zaczęłyby gnić kolejne. Dziś wszyscy ciągną wózek w tę samą stronę. To też zasługa trenera, który jest sprawiedliwy i buduje kolejnych zawodników. Spod ziemi wytrzasnął Karbownika, dał czas Niezgodzie i Wszołkowi, przywrócił wiarę w sens pracy Jose Kante, Luquinhasowi zmienił pozycję – wtedy chłopak zaczął strzelać bramki, mieć asysty i stał się gwiazdą Ekstraklasy.

Jeszcze z takim Novikovasem dzieło nie jest skończone, ale to jest najtrudniejszy przypadek. Zasługą Vukovicia jest także stabilizacja w obronie. Chimeryczny William Remy dowiedział się, że nie jest niezastąpiony, co dało szansę Lewczukowi i Wietesce. Ta sprawiedliwość trenera jest fundamentem siły Legii. Przyjemnie się patrzy, jak szanse dostają Rosołek, Praszelik czy Kostorz, bo oni też muszą widzieć sens swojej pracy. W końcówce spotkania z Wisłą Płock został wprowadzony na boisko Cafu. Przecież nie po to, żeby nastrzelał bramek. Po to, żeby zrobić wobec niego gest, żeby docenić wysiłek, jaki włożył w rehabilitację po ciężkiej kontuzji.

Takich mądrych ruchów trenera było więcej (można np. prześledzić przypadek Gwilii) i to jest największa wygrana Legii i Dariusza Mioduskiego. Właściciel klubu postawił na Vukovicia i w końcu był w swej decyzji konsekwentny. Wytrzymał nawet wówczas, gdy Legia odpadła z pucharów i gdy przegrywała w lidze. Gdy większość kibiców gotowa była oddać głowę Vukovicia za Carlitosa. Pewnie dzisiaj inaczej patrzą na tę starą "aferę". A może nie? Może dalej chcą być ślepi?

Niech będą. Dla Legii i Vukovicia nie ma to żadnego znaczenia.

Dariusz Tuzimek

Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->

Źródło artykułu: