Pokój na pierwszym piętrze przypomina kapliczkę, ale Peter wcale tak o nim nie myśli. Jego wnuczka nawet czasem tam nocuje. Gdy dziewczynka zasypia w wąskim łóżku, z zawieszonych nad jasnym biurkiem plakatów patrzą na nią muzyczne gwiazdy lat 80.: Kylie Minogue czy Samantha Fox. Patrzą piłkarze londyńskich klubów: Charltonu, Wimbledonu i Sutton United. Na wszystkie domowe mecze tej ostatniej drużyny, na stadionie w południowym Londynie, chodził 15-letni chłopiec o imieniu Lee. Na biurku leży jego zielony zeszyt.
W koszulce z Fredem Flinstonem
Peter i jego żona Christine od 31 lat prawie niczego w tym pokoju nie ruszyli. Jeśli ich syn Lee kiedyś wróci, może będzie chciał nadal na te plakaty spojrzeć, zapisać coś w zeszycie, albo napić się z kubka ze swoim imieniem. Stoi na półce nad biurkiem.
Latem ubiegłego roku Peter Boxell dziękował klubowi AS Roma. Włosi pokazali zdjęcie Lee obok informacji o transferze bramkarza Pau Lopeza. Radosny z jednej strony wpis w mediach społecznościowych był jednocześnie tragicznym apelem: jeśli ktokolwiek posiada jakąś wskazówkę dotyczącą chłopca, to niech się odezwie.
Official: Pau Lopez is an AS Roma player.
— AS Roma English (@ASRomaEN) July 11, 2019
This summer #ASRoma is using signing announcements on social media to raise awareness about the search for missing children - including these 4 children from the UK. RT to help @missingpeople find them. pic.twitter.com/Xg1NXxwuAX
Lee marzył o dziennikarstwie. Nagrywał na dyktafon głos, potem słuchał samego siebie. 10 września 1988 roku wyszedł na mecz, ale później nie zadzwonił do domu. Nie powiedział, o której wróci.
Kilka dni później piłkarz Wimbledonu John Fashanu trzymał w rękach przed kamerą białą koszulkę z obrazkiem Freda Flinstona. Taką samą, jaką miał na sobie Lee, gdy wychodził z domu. Fashanu prosił o jakiekolwiek informacje w tej sprawie.
Policjanci przez cały rok na głębokości dwóch metrów przekopywali pobliski cmentarz, ale śladu po chłopaku nie znaleźli. Na tym cmentarzu stoi kościół, lokalna młodzież często się tam spotykała. Jedna z policyjnych hipotez mówi, że Lee tam poszedł. Jak się okazało, grasowali tam pedofile. Możliwe, że zobaczył napaść na innego dzieciaka, możliwe że został uciszony. W 2011 roku aresztowano byłego grabarza z cmentarza. Mężczyzna powiedział nawet, że zabił Lee, ale potem wyparł się swoich słów. Dowodów na zabójstwo nie było.
Wszystko jest więc możliwe, ale nie to, że chłopiec sam uciekł przed rodzicami do nowego życia. W to Peter nie wierzy.
- Jego pokój ciągle nam o nim przypomina, niedawno powiesiłem tam też jego portret - mówi nam Peter Boxell. - Nie zmieniliśmy tu nic przez wiele lat. Pokój miał być gotowy na jego powrót. Kilka plakatów wyblakło, niektóre spadły ze ściany. Jednak meble zachowaliśmy, również przedmioty, które leżały na półkach, na biurku. Jest tak, jak w 1988 roku. Choć pozwalamy już naszym wnukom trzymać tam zabawki. Nazywają go pokojem Lee.
Transfer za życie
Chłopca nie ma od 31 lat. Gdy latem ubiegłego roku jego zdjęcie pokazała AS Roma, Peter z żoną znowu poczuli, że nie są sami. Akcję wymyślił dyrektor klubu Paul Rodgers, bo przeczytał artykuł o rocznicy wydania utworu "Runaway Train" amerykańskiego zespołu Soul Asylum. W 1993 muzycy pokazali w teledysku zaginione dzieci i młodzież. Tylko w USA powstały trzy wersje klipu z 36 zaginionymi. Odnalazło się 21 osób. Powstały też wersje: angielska i australijska.
AS Roma, którą na Twitterze obserwuje 1,9 mln osób, na Facebooku 9,5 mln i 3 mln na Instagramie, poczuła, że może zrobić coś dobrego. - Futbol w mediach społecznościowych często jest toksyczny. Chcieliśmy zrobić coś przeciwnego. Coś, co połączy kibiców. Chcieliśmy wykorzystać do tego nasze zasięgi - mówił Rodgers.
Do współpracy zaprosił amerykańskie Narodowe Centrum Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci oraz włoską organizację Telefono Azzurro. Potem dołączały kolejne fundacje. Klub w 12 różnych krajach pokazał 109 osób w 72 klipach.
W domu spokojnego snu. Piłkarz Cracovii adoptował biedną rodzinę. Czytaj nasz reportaż z Rumunii
Peter Boxell uznał, że to doskonały pomysł: - Zdawałem sobie sprawę z tego, że kolejny apel ma małe szanse powodzenia w przypadku mojego syna. Wiedziałem jednak, że i tak warto. Jestem zaskoczony i zachwycony, że kampania odnosi sukcesy, że znajdują się kolejne dzieci. Życzyłbym sobie, żeby inne kluby poszły tym śladem, one mają milionowe zasięgi. To naprawdę może pomóc - mówi serwisowi WP SportoweFakty.
Kilka dni temu AS Roma poinformowała, że odnalazł się 15-latek z Essex w Anglii. Wcześniej do domu wróciła 15-latka z Londynu, 9-latek z Belgii, 16-latka z Londynu i dwa maluchy z Kenii. Ich zdjęcia i dane zniknęły z materiałów promujących akcję od razu po odnalezieniu. Gdy piłkarz Mert Cetin dowiedział się, że znalazło się kolejne dziecko, dokładnie to pokazane obok niego, jego serce wypełniła radość.
- Wyobraźcie sobie, jaki mógłby być efekt, gdyby zaangażowały się też Barcelona, Manchester United czy Liverpool. Nigdy nie będę mówił innym klubom co powinny, a czego nie powinny robić. Większość z nich wykonuje dobrą robotę dla społeczności. Jednak to byłby niesłychanie mocny przekaz - mówił Paul Rodgers w BBC.
W Polsce AS Roma znalazła naśladowcę, bo Cracovia - we współpracy z fundacją Itaka, przez miesiąc też pokazywała wizerunki zaginionych. Nikt się nie odnalazł, ale akcja i tak spełniła swój cel.
- Najważniejsze, aby zwrócić uwagę na problem, więc dla nas współpraca z Cracovią była świetną ku temu okazją - mówi nam Izabela Jezierska- Świergiel z fundacji Itaka.
- Często myślimy, że sprawa zaginięć nas nie dotyczy, bo przecież w rodzinie nie było takiego przypadku. A potem okazuje się, że ktoś bliski ma depresję, wyszedł z domu i nie ma z nim kontaktu lub że bratanek uciekł z domu. Przecież w każdej rodzinie zdarzają się rozwody, ludzie się kłócą, nastawiają przeciwko sobie dzieci, często utrudniają kontakty partnerowi, a stąd jest już tylko krok do porwania rodzicielskiego. Skoro rocznie jest prawie 20 tysięcy przypadków zaginięć, to tak jakby znikało nam średnie miasteczko. To robi wrażenie. Trzeba więc uświadamiać. A zainteresowanie akcją z Cracovią było bardzo duże, nawet ze strony policjantów zajmujących się zaginięciami - dodaje.
Polska policja otrzymuje rocznie od 18 do 20 tysięcy zgłoszeń zaginięć, około 6 tysięcy dotyczy dzieci. - Wygląda to dosyć poważnie, ale od razu muszę uspokoić, że większość, niemal 90 procent zaginionych odszukujemy w pierwszych godzinach. W 10 procentach te poszukiwania trwają dłużej - wyjaśniał kilka miesięcy temu Mariusz Ciarka z Komendy Główniej Policji.
W bazie zaginionych KGP jest dziś 1338 osób.
W Wielkiej Brytanii rocznie ginie 140 tysięcy dzieci. Jak mówiła w BBC Jo Youle z organizacji Missing People, to szokujące dane. Z drugiej strony w pierwszej dobie po zaginięciu znajduje się większość dzieciaków. - Jednego procenta szukamy jeszcze rok później - tłumaczyła.
Ze statystyk wynika, że najczęściej dzieci uciekają wiosną, gdy kończy się rok szkolny. Często nie wytrzymują presji ocen, presji rodziców. Potem wracają.
Mam talent
Lee Boxell nie miał w szkole problemów. Peter często opowiada, że nie mógł sobie wymarzyć lepszego syna. Od kilku lat, żeby złagodzić ból, śpiewa o nim. Założył chór, którego członkami są ludzie tacy jak on. Osoby, które straciły kogoś bliskiego. O potędze medialnego przekazu przekonał się osobiście dwa lata temu. Chór wystąpił w brytyjskiej edycji światowego show "Mam talent". Gdy śpiewał, na ekranach pojawiały się sylwetki zaginionych dzieci, w tym Lee. Sala płakała, jury z ostrym Simonem Cowellem na czele biło brawo na stojąco. Kilka dni później, pewien poszukiwany od 6 tygodni 13-latek zadzwonił do mamy, bo chciał wrócić do domu.
Peter nie ma jednej dobrej rady dla rodziców, którzy czekają aż ich dziecko znowu zapuka do drzwi. Przecież każdy przypadek jest inny. - Mogę tylko doradzić, żeby nigdy nie stracili nadziei. Żeby byli silni i wspierali się. I żyli swoim życiem tak normalnie, jak tylko się da. Po to, żeby dziecko mogło wrócić do takiego domu, jaki widziało po raz ostatni. Wiem, że łatwiej mówić niż zrobić. Jednak to też kluczowe dla innych członków rodziny, dla przyjaciół. Przecież oni też cierpią.
Lee ma siostrę Lindsay. To jej córka nocuje czasem w pokoju na pierwszym piętrze.
Peter doskonale wie, że jego syn prawdopodobnie nie żyje. Choć tli się w nim jeszcze promyk nadziei. Tak bardzo chciałby wiedzieć, co stało się z jego 15-latkiem. Za każdym razem, gdy przechodzi koło pokoju syna, czuje że jego dusza wciąż tam mieszka.
Najważniejsze, by znalazły się chociaż szczątki chłopca. 72-latek nie chce umrzeć, nim się z synem godnie nie pożegna. Zanim go nie pochowa.