Jugosławia 1999. Bomby zatrzymały grę, mistrzem został Partizan Belgrad

Getty Images / Athanasios Gioumpasis / Na zdjęciu: zbombardowany budynek Ministerstwa Obrony w Belgradzie
Getty Images / Athanasios Gioumpasis / Na zdjęciu: zbombardowany budynek Ministerstwa Obrony w Belgradzie

W sezonie 1998/99 Prva Liga została przerwana po 24 z 34 kolejek, ponieważ NATO bombardowało Jugosławię. Rozgrywek nie dokończono. - Ogłoszono, że Partizan Belgrad jest mistrzem i nikt się o to nie kłócił - mówi nam miejscowy dziennikarz.

Wybuchy, syreny wyjące w miastach i armia na ulicach. 24 marca 1999 roku budzi u wielu Serbów mieszane i trudne uczucia. Tego dnia na terytorium kraju spadły pierwsze bomby z samolotów NATO, które zapoczątkowały kilkudziesięciodniowe bombardowania Jugosławii. Operacja "Allied Force" miała doprowadzić m.in. do uspokojenia sytuacji w Kosowie i przywrócenia wieloetnicznego charakteru tego regionu.

To był jedyny raz w ostatnich latach, gdy trzeba było skończyć przed czasem rozgrywki ligowe w Europie. - Sezon został oficjalnie zakończony 14 maja, do kiedy rozegrano 24 kolejki. Liderem był wtedy Partizan Belgrad, miał 66 punktów. Drugie miejsce z dwoma "oczkami" straty zajmował Obilić, który bronił tytułu. Z kolei Crvena Zvezda była za nimi z piętnastopunktową stratą do pierwszego miejsca. Takie wyniki utrzymano - przypomina Aleksandar Peković, dziennikarz gazety "Sportski Żurnal".

15 tys. na trybunach, celowniki na koszulkach 

- Pamiętam to doskonale, bo bombardowanie zaczęło się w dniu moich urodzin. Grałem wtedy w Spartaku Subotica. Akurat skończyłem trening i jechałem do domu, zaczynały wyć syreny. Na ulicach armia, po powrocie żadnych programów w telewizji. Pierwsze co uderzało to niewiedza. Mówili tylko o bombach i miejscach, na które mogą spadać. Nie wiadomo było co nadejdzie, myślało się o rodzinie... Pierwsze dni można tak opisać - wspomina Dragan Ilić, były piłkarz.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Szalenie trudna sytuacja w światowym sporcie. "Nie ma rozgrywek, nie ma kibiców, nie ma pieniędzy"

- Na początku jeszcze trochę trenowaliśmy, były rozważania na temat gry. Sytuacja była jednak trudna: każdego dnia nie wiedziałeś, co będzie dalej, było myślenie: "czy bomby będą jeszcze spadać, czy już nie?", "czy można pracować, czy jeszcze nie, czy w ogóle będzie gdzie?". W końcu podjęto tę decyzję o zakończeniu rozgrywek, wszystkie wyniki utrzymano. Ligi nie było, ale mimo zagrożenia graliśmy jakieś mecze: promocyjne czy przeciwko reprezentantom NATO. Był na przykład cały turniej w Wojwodinie z udziałem czterech drużyn, choć w kraju trwał stan wojenny. Wszystkie restauracje, dyskoteki, kluby były zamknięte - dodaje były zawodnik Stomilu Olsztyn i Górnika Zabrze.

Podobnie jak Spartak, większość klubów nie zaprzestała od razu gry. W pamięci wielu Serbów z Belgradu pozostał np. pewien mecz towarzyski z udziałem Partizana. - Rozegrali go podczas bombardowania, dokładnie 7 kwietnia. Rywalem był AEK Ateny, na stadionie JNA przed 15 tysiącami widzów. Gracze obu drużyn mieli na koszulkach celowniki. Można było je też zobaczyć na trybunach, były też tam flagi Partizana, AEK-u, PAOK-u, Macedonii czy Grecji - opowiada Peković.

Znienawidzony Obilić

Ostatnie kolejki ligowe rozegrano w marcu. Związek piłkarski długo miał jednak nadzieje, że sezon uda się wznowić i dokończyć. Dopiero ataki, w których ginęli cywile i czas na zgłaszanie klubów do rozgrywek UEFA wymusiły decyzje o zakończeniu sezonu. - Ogłoszono, że Partizan jest mistrzem i nikt się o to nie kłócił. To w końcu był czas, w którym nikt tak naprawdę nie myślał o piłce nożnej. Bombardowanie cały czas trwało, tak wielu ludzi zostało zabitych, tyle domów ucierpiało, kraj był w ruinie... Co prawda Obilić był drugi z zaledwie dwupunktową stratą do lidera, ale akurat tego klubu nikt tak naprawdę nie chciał widzieć jako mistrza - mówi Vujadin Tomković, dziennikarz portalu mozzartsport.com.

Obilić budził niechęć u ogromnej liczby kibiców całej Jugosławii. Rządził nim Żeljko Raznatović znany jako "Arkan". W przeszłości był on liderem grupy najbardziej zagorzałych fanów Crvenej Zvezdy "Delije", próbował nawet przejąć ten klub. Spotkał się jednak ze sprzeciwem właścicieli, więc kupił podrzędnego rywala i w kilkadziesiąt miesięcy doprowadził go do awansu do Prvej Ligi oraz mistrzostwa kraju. Dla nikogo nie było jednak tajemnicą, że nie zrobił tego czysto. Wiele osób otwarcie mówiło później, że przekupywał i zastraszał sędziów oraz przeciwników.

- Rok wcześniej Obilić zdobył tytuł w niejasnych okolicznościach przed jedną z najlepszych drużyn Crvenej Zvezdy po wojnie, więc nikt nie chciał powtórki tej sytuacji. Dlatego też nie było dużo złości na ostateczne rozstrzygnięcie. Zresztą w kolejnym sezonie ten klub i tak nie mógł rywalizować w Europie, ponieważ "Arkana" oskarżono o zbrodnie wojenne - opowiada Dejan Stanković, dziennikarz portalu mozzartsport.com.

Dobre złego wspomnienia 

Bomby w końcu przestały spadać 10 czerwca, a dokładnie 10 dni później wszedł w życie układ pokojowy między Jugosławią i NATO. - Dzięki temu 2 tygodnie po zakończeniu bombardowania rozegrano 2 mecze w półfinale krajowego pucharu, który ostatecznie wygrała Crvena Zvezda. Na koniec wszyscy byli zadowoleni. Prawdopodobnie wszyscy... Trzeba bowiem pamiętać, że to były inne czasy. Nie mieliśmy sieci społecznościowych, które tworzą opinię publiczną, więc nawet jeśli niektórzy fani byli niezadowoleni ze sposobu zakończenia sezonu, to nie słyszeliśmy ich głosów. Niemniej głęboko wierzę, że nie było ich wielu - zauważa Tomković.

Wbrew obawom kilkunastotygodniowy przestój w lidze i problemy gospodarcze kraju nie spowodowały upadków klubów. Wiele z nich musiało zdecydować się tylko na finansowe cięcia, ale nie odbywały się one kosztem piłkarzy. - Po zaprzestaniu bombardowania wszystkie kluby szybko wróciły do starego funkcjonowania. Zaczęliśmy normalnie trenować, grać mecze. Nawet wypłaty za ten czas przestoju klub nam uregulował - zaznacza Ilić.

- Co prawda to był trudny czas, ale wbrew pozorom wiele osób wspomina go dobrze. Ludzie spędzali dużo czasu ze sobą, całymi rodzinami, przychodzili do siebie... Byli razem, czuć było jedność. Oczywiście brakowało choćby wielu rzeczy w sklepach, ubrań, znikła telewizja. Mimo tego znam takich, którzy mówią nawet, że były to najlepsze chwile w ich życiu ze względu na kontakt, rozmowy i czas spędzany z innymi. Oczywiście takiego myślenia nie ma jednak w całym kraju. U nas nie było bowiem źle, przy granicy z Kosowem działo się inaczej. Tam było naprawdę trudno, wiele osób zginęło od bomb i walk - dodaje Ilić.

Bez spadków 

Decyzje krajowej federacji piłkarskiej wymusiły na działaczach kilka trudnych decyzji. Ostatecznie uznano, że z Prvej Ligi nikt nie spadnie (kosowska FK Prisztina sama się wycofała - przyp. red.), a awansowało aż 5 zespołów. - Partizan odebrał mistrzostwo 12 czerwca, bez żadnej fety i walk kibiców. Sytuacja wojenna spowodowała, że on, Obilić czy Crvena Zvezda sprzedały jednak wielu wysokiej jakości graczy i liga osłabła - podkreśla Peković.

- Partizan i Crvena Zvezda mieli w tym okresie zaciętą rywalizację, ale w pewien zdrowy sposób. Byli też jak zawsze związani z rządem, więc nie sprawiali żadnych kłopotów. Dzisiaj te sprawy mają się już inaczej. "Czerwono-biali" złożyli przed dwoma laty wniosek o uznanie za pierwszego historycznego mistrza Serbii w 1946 roku, mimo że ta w tym czasie była tylko częścią Jugosławii i nie miała żadnych prawdziwych mistrzostw, a tylko regionalne kwalifikacje do ligi. I w walce ze swoim rywalem o ten tytuł zapowiedziała już kilka razy, że poprosi o ponowne rozpatrzenie ich korony w 1999 roku - uzupełnia Tomković.

Operacja lotnicza "Allied Force" odbyła się bez zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ. Kosztowała życie kilku tysięcy osób. - Trudno porównać tamtą agresję NATO, do obecnej sytuacji z koronawirusem SARS-CoV-2. Wtedy na Jugosławię spadały bomby, a tym razem wróg jest niewidzialny. Do tego problem potencjalnie dotyczy nas wszystkich - kończy Peković.

Aleksandar Vuković: Już raz doświadczyłem przerwania sezonu >>>

Komentarze (0)