Dyspozytor z boiska. "To nie jest jak w filmach"

East News / Jan Graczynski / Na zdjęciu: dyspozytornia ratownictwa medycznego
East News / Jan Graczynski / Na zdjęciu: dyspozytornia ratownictwa medycznego

- Kiedyś nie wysyłaliśmy karetki do kaszlu czy gorączki. Gdyby wtedy ratownik dostał taką kartę zgłoszenia, to by mnie wyśmiał. A teraz musi jechać w kombinezonie - mówi Mateusz Kabała, zawodnik Legii Amp Futbol i dyspozytor medyczny.

W tym artykule dowiesz się o:

Wejście i dwa duże pomieszczenia. W pierwszym siedzą ci, którzy przyjmują połączenia na numer 999. Przy stanowisku dwa monitory. Na pierwszym przyjmuje się zgłoszenia, uzupełnia formatkę, wpisuje wywiad medyczny oraz imię i nazwisko dzwoniącego. Na drugim ekranie - mapa i konsola z telefonami.

Przejście do drugiego pokoju. Tam siedzi dyspozytor wysyłający i jego zastępca. Odbierają telefony od zespołów medycznych i dysponują nimi. Decydują, dokąd mają jechać i w jakiej kolejności. Dyspozytor wysyłający ma jeszcze trzeci monitor. Ten jest głównie do kontaktu z koordynatorem wojewódzkim. Jest też mapa papierowa i telefony stacjonarne. Na wypadek awarii.

Ratownictwo medyczne, dyspozytor, słucham?

Praca zaczyna się od logowania do komputera. Potem zapoznanie ze składami osobowymi zespołów medycznych i przekazanie raportu. Przez koronawirusa w robocie jest dynamiczniej. Trzeba dużo częściej sprawdzać, który szpital jest czynny, które oddziały funkcjonują, a które są zamknięte.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Tak wyglądają pierwsze minuty pracy dyspozytora medycznego. On jako pierwszy ma kontakt z pacjentem. Odbiera telefon, rozmawia i podejmuje trudne wybory. Do kogo wysłać karetkę, a kogo skierować do lekarza pierwszego kontaktu (POZ), poinstruować przez słuchawkę lub odrzucić, gdy pomyli numery.

- Może się wydawać, że mamy XXI wiek, ale niektórzy nadal nie wiedzą, w jakim powiecie mieszkają. Kiedyś jeszcze mogliśmy zapytać o adres w dowodzie, ale teraz nie ma szans. Gdy ktoś do tego jest mocno zestresowany, cały się trzęsie to trudniej wyciągać tak podstawowe informacje. A to nie jest jak w filmach, że wystarczy "halo, potrzebuję pomocy" i od razu podrywa się zespół ratunkowy. Musimy zdecydować, czy osoba naprawdę wymaga pomocy pogotowia. Potem odpowiednio instruować lub od razu zakodować zespołowi. To odpowiedzialność - opowiada Mateusz Kabała, zawodnik Legii Warszawa Amp Futbol i dyspozytor medyczny.

11 lat temu sam jeździł w karetce. Wszystko zmieniło się w lutym. Powrót z dyżuru autobusem relacji Częstochowa - Koniecpol. Odcinek drogi wojewódzkiej nr 786 między Mstowem a Zawadą. Autobus mijał się z ciężarówką. Na zakręcie zarzuciło naczepą wyładowaną trocinami. Zmiażdżyła autobus. Jedna osoba zmarła na miejscu, dwie kolejne w szpitalu. Wśród 11 ciężko rannych jest Kabała, który stracił lewą nogę. Akurat szykował się do przejścia z Pilicy Koniecpol do Hetmana Włoszczowa.

Po wypadku nie było szans na powrót do klubu. Nie wrócił także do karetki częstochowskiego pogotowia. Został dyspozytorem.

- Rehabilitowałem się kilka miesięcy. Rozglądałem się za sportem dla siebie. Gdy szukałem protezy odezwał się do mnie Mateusz Widłak, prezes Amp Futbol Polska. Pojechałem na ich pierwszy trening pod koniec 2012 roku. Spotkaliśmy się na hali, każdy zabrał ze sobą sprzęt, dużo wtedy dokładaliśmy ze swoich pieniędzy. Medialnie zaliczyliśmy wielki przeskok. Teraz prawie każdy wie, co to jest amp futbol. Sportowo jest jeszcze wiele do udowodnienia - opowiada.

Mateusz Kabała podczas meczu Polska-Anglia, w finale turnieju Amp Futbol Cup 2017 w Warszawie (źródło PAP/Bartłomiej Zborowski)
Mateusz Kabała podczas meczu Polska-Anglia, w finale turnieju Amp Futbol Cup 2017 w Warszawie (źródło PAP/Bartłomiej Zborowski)

Kabała po rocznej przerwie nadal gra w amp futbol. Teraz jest zawodnikiem Legii Warszawa, z którą w zeszłym roku zajął trzecie miejsce w pierwszej edycji Ligi Mistrzów. - Wydaje się, że nie zawiedliśmy. Wiedzieliśmy, że to jest w naszym zasięgu - mówi skromnie.

Kod PUK, pizza, taxi

- Bywa, że to niewdzięczna praca. Jesteśmy na pierwszym froncie, a trafiamy czasem na bezczeli. Operatorzy numeru 112 dostają telefony od ludzi, którzy zablokowali kod PUK w telefonie lub chcą zamówić pizzę albo taksówkę. Ale i my na 999 mamy zgłoszenia, bo "wypadła plomba z zęba" albo alarmują nas, gdy nie dodzwonią się z błahostką do szpitala lub swojego lekarza rodzinnego.

- Linie i tak mamy wystarczająco przeciążone. Wcześniej wywiad zdążyliśmy przeprowadzić przez minutę. Przez koronawirusa czas rozmowy wydłużył się do dwóch-trzech minut. Bo jak dawniej ktoś zgłaszał, że spadł ze schodów, boli go noga i nie może nią ruszać, to nie musieliśmy dopytywać o kwarantannę, kaszel, duszności i gorączkę. Teraz pytamy. Zespół nie może się narażać i musi być przygotowany. Dawniej nie wysyłaliśmy też karetki do kaszlu czy gorączki. Gdyby wtedy ratownik dostał taką kartę zgłoszenia, to by mnie wyśmiał. A teraz musi jechać do takich przypadków w kombinezonie.

Procedury na wypadek zgłoszenia objawów koronawirusa są następujące. Jeśli przypadek nie wymaga natychmiastowej pomocy medycznej, kieruje się go do najbliższego sanepidu. Wtedy oni decydują, czy osoba nie jest potencjalnym zakażonym, w razie czego przekazują kontakt do POZ. Z nim pacjent najczęściej konsultuje się telefonicznie. Ale kiedy objawy się pogarszają, to pacjent albo sam jedzie na oddział zakaźny (z wyłączeniem środków publicznego transportu) albo wzywa karetkę.

- Więcej obowiązków, dużo telefonów, a wywiad przy tym musi być naprawdę rzetelny. A dyspozytorów jest mało i bywa, że przyjmujemy rozmowy z całego kraju. Bo jak ktoś u nas w Częstochowie nie odbierze, to po 10 sekundach przełącza do dyspozytora z innego regionu. Dlatego tak ważne jest, żeby wiedzieć, gdzie dokładnie się mieszka. Znać nazwę miejscowości, powiat i województwo - mówi Kabała.

Urywa połączenie. Poczta głosowa

Dyspozytorzy zadają dużo więcej pytań. Czy ktoś jest w domu na kwarantannie? Ktoś ostatnio podróżował? Miał kontakt z takimi osobami? Czy był pan narażony na kontakt z osobami podejrzanymi o zachorowanie na koronawirusa? Kaszel? Duszność spoczynkowa? Dolegliwości bólowe? Gorączka? Gdzie pan pracuje?

Bywają problemy. Częściej zdarzają się rozmowy, które wcześniej należały do rzadkości. - Wtedy nie da się zweryfikować pacjenta. Ludzie częściej niż dotychczas zgłaszają, że ktoś leży na ulicy, ale nie podejdą bliżej, bo boją się zakażenia koronawirusem. I słyszymy tylko, że "pacjent się nie podnosi". I zgłaszający nie sprawdzi, czy oddycha, czy ma obrażenia albo po prostu jest pijany. Nie wiemy, czy wymaga pomocy pogotowia. To niezwykle trudne przypadki.

- Telefonów zawsze mamy dużo. Ale pracy jest więcej, bo robimy dłuższy wywiad. Niektórzy zapominają wspomnieć, że pracują na poczcie lub w sklepie. Lekceważą. A przecież pomoc, jeśli jest potrzebna, przyjedzie do każdego. Musi być tylko szczera rozmowa. Polegamy tylko na słuchu, a pacjenci nie raz kłamią. Bo czasem najlepiej zadzwonić po pogotowie, żeby rozwiązało wszystkie nasze problemy - mówi dyspozytor.

- Jak poznać kłamstwo przez słuchawkę? Ważne doświadczenie i intuicja. Kłamstwo poznasz po sposobie mówienia, po głosie... Trzeba też z wyczuciem prowadzić rozmowę. Ktoś potrafi opowiadać chaotycznie, krzyczeć. Niektórym po drugiej stronie mógłby udzielić się stres. A gdy przechodzi do konkretów, okazuje się, że sparzył sobie palca. Z drugiej strony są osoby, które opowiadają rzetelnie, szczerze, pełen spokój, a informuje o bardzo poważnym stanie i nadajesz kod 1, czyli najwyższy priorytet.

Wtedy reakcja musi być niezwykle pewna. Toczy się walka o życie. - Najtrudniejsze są dzieci - mówi Kabała. Szczególnie, gdy przestajesz słyszeć, co dzieje się po drugiej stronie. - Dorosły zgłasza zachłyśnięcie się noworodka lub przestaje oddychać. Dzwoni, płacze, pogania, jest tak zestresowany, że nawet nie poda adresu, nie wytłumaczy tylko krzyczy "przyjeżdżajcie". A ty musisz w kilka sekund poinstruować, żeby położyć dziecko jedną ręką na brzuszku, a drugą oklepywać po pleckach. Co jest wtedy najgorsze? Gdy jest panika, nie zdążysz wytłumaczyć i urywa połączenie. Poczta głosowa. Da się to namierzyć, ale uciekają cenne sekundy.

To kolejne święta Kabały w pracy. W każdym miesiącu dyspozytorzy wykonują kilkanaście dyżurów.

- Jest większe zmęczenie po powrocie. Dawniej można było jeszcze coś pomóc w domu. Teraz chciałoby się lepiej odespać nocki, bo był telefon za telefonem. Ale w żadnym wypadku nie przeszkadza nam, że musimy pracować w święta. Lubię tę pracę - mówi Kabała.

Krzysztof Kamiński: Najprostsze rzeczy są najbardziej wartościowe

Zielińscy. Rodzina, która zawsze pomoże

Komentarze (1)
kris-pr
14.04.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wielki szacunek dla Pana i wszystkich dyspozytorów"odwalacie"kawał dobrej roboty,pozdrawiam.