Indie. Tomasz Tchórz: 30 godzin w autobusie

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Tchórz
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Tchórz

Tomasz Tchórz, asystent Kibu Vicuny, mistrz Indii z zespołem Mohun Bagan. - W sytuacji COVID19, jeśli chcę pojechać na inne osiedle autem, muszę mieć specjalne pozwolenie. Czyli trochę jak w stanie wojennym w Polsce.

W tym artykule dowiesz się o:

- Właśnie ruszamy z Kalkuty do Delhi i stamtąd do Polski. Samoloty nie kursują, więc czeka nas wyprawa autobusem - relacjonuje Tomasz Tchórz. 28-latek wyjechał do Indii jako asystent Kibu Vicuny. Z zespołem Mohun Bagan Kalkuta zdobyli mistrzostwo piłkarskiej I-League z ogromną przewagą nad rywalami. Od nowego sezonu przenoszą się do klubu Kerala Blasters, grającego w ISL, równolegle rozgrywanej w Indiach lidze prywatnej.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Chyba wszyscy widzieli obrazki z Indii, gdzie policjanci leją kijami po głowach ludzi, którzy nie dostosowali się do zakazu wychodzenia z domów.

Tomasz Tchórz, trener piłkarski: Z tej perspektywy to wygląda nieco inaczej, mówimy o bardzo zróżnicowanym społeczeństwie. Część ludzi przez całe życie żyje na ulicach, mają ograniczony dostęp do informacji, świadomość tego, co się dzieje. Policja w ten sposób daje do zrozumienia ludziom, że to jest bardzo ważne, żeby nie siedzieli na ulicach. Nikt nie chce nikomu zrobić krzywdy.

ZOBACZ WIDEO: Mateusz Klich o swojej drugiej pasji. "Można się uzewnętrznić, ludzie mogą patrzeć jak gram"

Trudno to pojąć.

Tak, dla osób z zewnątrz to trudne.

A wy nie mieliście takich sytuacji? W telewizji widziałem też obcokrajowców bitych po głowach.

Mieszkam na zamkniętym osiedlu, w takiej enklawie. Siedem wieżowców po 45 pięter, na każdym kilka mieszkań, czyli około 5 tysięcy osób. To dość popularne w Azji. Mamy tu sklepy spożywcze, baseny, restauracje, boiska do tenisa czy squasha oraz siłownię. Wszystko czego potrzeba. Właściwie można funkcjonować bez opuszczania osiedla. Obecnie, w sytuacji COVID19, jeśli chcę się przemieścić samochodem do Kibu, który mieszka 45 minut ode mnie na podobnym osiedlu, muszę mieć specjalne pozwolenie. Czyli trochę jak w stanie wojennym w Polsce. Ale to jest niezbędne. Czasem, jak widzę, jakie obostrzenia były w Polsce, to myślę, że my tu mamy lepiej. Mogłem normalnie codziennie biegać po osiedlu. Nie odczuwało się aż takiego niebezpieczeństwa. Większe zagrożenie było w Mumbaju, gdzie funkcjonuje międzynarodowy biznes, większa wymiana ludzi, większe ryzyko zarażenia.

Chyba każdy, kto ma przed oczami obrazki z Indii, spodziewa się, że liczba ofiar w tym kraju osiągnie jakąś niewyobrażalną skalę.

Tak samo mówili znajomi, którzy u mnie byli. Ja to widzę inaczej - Hindusi są bardzo zaradnym narodem, świetnie sobie radzą w trudnych sytuacjach, bardzo dobrze potrafią się zorganizować. To drugi najliczniejszy kraj świata, mieszka tu miliard 350 milionów ludzi. Wiele osób nie ma za co żyć, a jakoś muszą sobie radzić. Nauczyli się funkcjonować w różnych sytuacjach.

Dobrze się z nimi pracuje?

Inaczej. Jest wiele sytuacji, gdzie trzeba zmienić sposób komunikacji. To wszystko, co wiesz, nie wystarcza, musisz się nauczyć nowych umiejętności. Na przykład, jeśli Europejczykowi powiesz, że coś jest potrzebne, to on mówi "ok" i to zrobi. Tak jest zazwyczaj. Miejscowych musisz pytać wiele razy, dzwonić, przypominać. Dopiero gdy są przekonani, że bardzo ci na czymś zależy, zrobią to. Inna sprawa, że Hindusi nigdy nie odmawiają. Ze względu na hierarchiczność w społeczeństwie nie mogą powiedzieć "nie", nie mogą okazać swojej niekompetencji. Musisz bardzo uważne słuchać, co do ciebie mówią i nie odbierać tego dosłownie. Chcesz coś załatwić i pytasz: "Czy to możliwe?". W odpowiedzi słyszysz: "Zrobię, co w mojej mocy". W Europie to oznacza, że człowiek poszedł, żeby rozwiązać twój problem. W Indiach może to oznaczać "nie da się". Czasem, żeby załatwić prostą rzecz, musimy czekać, ponieważ sprawa musi przejść po szczeblach: kierownik - dyrektor - właściciel klubu. I z powrotem. W Europie chcesz jakiś sprzęt, to go kupujesz.

A jak jest z poziomem?

Oczywiście wiele osób pyta o porównanie do Ekstraklasy. W Polsce furorę robią zawodnicy ściągani z niższych lig hiszpańskich - Dani Suarez, Carlitos czy Igor Angulo. Podobnie jest w Indiach. Mamy wielu zawodników, którzy wcześniej występowali na tym poziomie. W ataku drużyny, którą prowadziliśmy, Mohun Bagan, występował Baba Diawara, którego znamy między innymi z Sevilli. W Polsce nie ma piłkarzy na tym poziomie. Można powiedzieć, że pod względem obcokrajowców liga jest silniejsza od polskiej, ale pod względem zawodników krajowych na pewno nie.

Ale Polaków tutejsze kluby nie chcą ściągać?

Nie ma znaczenia, czy chcą, chodzi o pensje. Polska liga jest wygodna. Piłkarze dostają dobre pieniądze, nie muszą się nigdzie ruszać. Hiszpana z II ligi, który da ci więcej jakości, możesz ściągnąć za dwa razy mniejsze pieniądze. Wracając jeszcze do tutejszych zawodników, to część z nich gra w komercyjnej lidze ISL, gdzie pieniądze są nieporównywalnie większe, czyli jakiś poziom muszą reprezentować.

No właśnie, chciałbym, żebyś wyjaśnił, bo to jest inny system niż u nas. Wy zdobyliście teraz z klubem Mohun Bagan mistrzostwo ligi I-League i w nowym sezonie będziecie już w Klubie Kerala Brasters w Indian Super League.

I-League to była liga krajowa, a ISL to liga prywatna. Grały równolegle. Do poprzedniego sezonu to mistrz I-League awansował do Azjatyckiej Ligi Mistrzów. W tym sezonie zagra w niej zwycięzca rundy zasadniczej ISL, natomiast nasz klub, zdobywca I-League w AFC Cup. Od nowego sezonu ligi się łączą, ten sezon był przejściowym. Od teraz – można powiedzieć w dużym skrócie – ISL będzie najwyższą ligą. Tam chcą trafiać najlepsi hinduscy zawodnicy.

Więc dla was jest to awans?

Tak, zdecydowanie.

Mistrzostwo to była dla miejscowych niespodzianka?

Co prawda nigdy nie postawiono nam oficjalnie takiego zadania, ale od początku wszyscy mówili, że po to tu przyjechaliśmy, żeby wygrać tytuł. Klub czekał na tytuł 5 lat, oczekiwania były ogromne. Niestety obyło się bez wielkiej fety, bo koronawirus nie pozwolił dokończyć rozgrywek. Mamy zaproszenie na przejazd przez miasto przed kolejnym sezonem. A czy to była niespodzianka? Trudno powiedzieć, nawet teraz jak przenosimy się do Kerali, piszą do nas kibice na mediach społecznościowych, że "tytuł musi być nasz". A że klub w poprzednim sezonie był siódmy, a więc w dolnej połówce... no to już szczegół.

W Kalkucie nie mieliście łatwego początku.

Tak, pierwszy mecz zremisowaliśmy, drugi przegraliśmy. Fani zaczęli krzyczeć: "Wracajcie do Hiszpanii, wracajcie do Polski". Oni tu lubią wielkie dramaty, ale i wielkie święta. Nie ma półśrodków. W prasie czytaliśmy, że właściciel rozważa rozwiązanie kontraktów z nami. A potem pobiliśmy historyczny rekord nieprzegranych meczów w lidze i staliśmy się niemal obiektami kultu. Poza tym miejscowi byli też oczarowani naszym pomysłem na grę. Myślę, że mieliśmy najlepszą organizację gry, mieliśmy pełną kontrolę, graliśmy "na posiadanie". Mówiono, że nikt nigdy nie grał tu takiej piłki. Więcej, uważali, że tutejsza drużyna nie jest w stanie grać takiej piłki.

Wasza bramka z jednym z rywali dotarła nawet do Polski.

Tak, w meczu z Churchill Brothers, zespołem z Goa, zdobyliśmy bramkę po 23 podaniach. Była to sensacja w Indiach, mówiono o tym bez przerwy, to był hit telewizji. I kolejny rekord, bo kilka tu pobiliśmy.

Myślisz, że Indie mogą być kiedyś mocne w piłkę?

Możliwe. Kiedy wylądowaliśmy w Indiach znaleźliśmy się nagle w innym świecie. Na lotnisku przywitało nas 2 tysiące osób, to było jakieś szaleństwo. Zobaczymy, jak to się rozwinie, jest tu dobry klimat, ogromne zainteresowanie. Na każdym naszym meczu domowym, które graliśmy poza Kalkutą, było 15-20 tysięcy ludzi. Na derbach u nas jest nawet 65 tysięcy, grasz pod ogromną presją. Pod tym względem jest to niezwykłe. Na treningi potrafi przyjść po kilkaset osób. Kiedyś widziałem coś takiego obserwując z Kibu treningi Athletic Bilbao. Idziesz po ulicy, jesteś rozpoznawalny, ludzie cię pozdrawiają, gratulują, dziękują. Poza poziomem sportowym możesz poczuć się jak w wielkim świecie. U nas w Polsce tego nie ma.

Żeby jednak rozwinął się rynek piłki potrzebna jest klasa średnia, ona jest motorem napędowym europejskiego futbolu.

Tak, tego tu nie ma. Trzeba pamiętać, że w Indiach nie ma właściwie klasy średniej, są ludzie bardzo bogaci i bardzo biedni.

Na bilety ich stać?

Nie są drogie. Musimy pamiętać, że podejście bardzo bogatych ludzi w Indiach jest nieco inne niż w kulturze europejskiej. Nie chodzi o to, by mnożyć pieniądze bez końca, ważniejszy jest prestiż. Ludzie chcą coś dać innym, dzięki temu czują się potrzebni, są podziwiani. To dla nich bardzo ważne.

Dlaczego zdecydowałeś się na wyjazd do Indii? Myślisz, że w Polsce nie da się przeskoczyć jakiegoś poziomu?

Nie, ja w ogóle tak na to nie patrzę. Zawsze poszukiwałem czegoś nowego. Jak jechałem do Portugalii na "Erasmusa", to wybrałem kraj, który był najdalej. I nauczyłem się rzeczy, o których nie mogłem marzyć. Jeśli chodzi o Indie to jakoś nigdy nie myślałem o tym kierunku. Wcześniej, jeśli chciałbym pojechać gdzieś do Azji, to raczej do Singapuru. Ale trafiłem tu i mogę powiedzieć, że to niezwykła przygoda i nauka. Nauczyłem się żyć z miejscowymi, zmieniłem podejście do wielu spraw, przedefiniowałem wiele wartości wpajanych mi od dziecka, poznałem inne światy. Pod każdym względem ten wyjazd był przełomowy. Również jeśli chodzi o pracę szkoleniową. Podróżujesz po różnych stanach, gdzie ludzie myślą inaczej, inaczej grają w piłkę, poznajesz różne style. Np. w Kaszmirze, gdzie są góry, jest zimno, grają długą piłką. Wrzutka w pole karne i walka. W Chennai na południu ludzie są radośni, kreatywni, grają jak Barcelona. Churchill Brothers, też z południa to zawodnicy bardzo indywidualni, dryblerzy, bardziej "panowie piłkarze". Innym razem grasz z Indian Arrows. To zespół złożony z młodzieżowych reprezentantów Indii. Bez względu na to, które zajmą miejsce, nie spadną. Jeśli będą ostatni, to spadnie przedostatni zespół. A więc grają bardzo odważnie, budują akcje od tyłu, wchodzą w pojedynki, posyłają dużo prostopadłych piłek. Musisz cały czas dostosowywać się do okoliczności, do różnych sposobów gry. I to też rozwija.

Podróże kształcą.

Tak. Właśnie ruszamy z Kalkuty do Delhi. Z powodu koronawirusa samoloty wewnątrz kraju nie kursują, a odległości są tu ogromne. Na mapie nie wygląda to na tak wielką odległość, ale w rzeczywistości czeka nas 30-godzinna wyprawa autobusem. To tak jak wyprawa z Polski do Holandii. Miało to być z przerwą na nocleg w Waranasi, w połowie drogi... ale ostatecznie nie dostaliśmy zgody na nocleg, więc czeka nas 30 godzin niemalże ciągłej jazdy. [url=/pilka-nozna/806824/marek-wawrzynowski-polska-ekstraklasa-na-peryferiach-europy-felieton]

ZOBACZ Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy
[/url]
ZOBACZ Tomasz Tchórz - specjalista z wiedzą i pomysłami

Źródło artykułu: