9 stycznia 2016 roku media podały wstrząsającą informację o śmierci Hiannicka Kamby. Były zawodnik Schalke 04 Gelsenkirchen podobno zmarł w wypadku samochodowym, do którego doszło w jego rodzinnym Kongo. Okazuje się jednak, że było zupełnie inaczej.
"Bild" informuje, że Kamba żyje i ma się całkiem dobrze. Niedawno wrócił do Zagłębia Ruhry, gdzie układa sobie życie na nowo. Gdzie był przez cztery lata i co naprawdę wydarzyło się w Kongo?
W 2016 roku rzeczywiście był w ojczyźnie. Z kolegami wybrał się na wycieczkę po kraju. Pewnej nocy odłączył się od kompanów i się zgubił. Pech chciał, że nie miał przy sobie dokumentów, pieniędzy, czy telefonu.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"
Niedługo później uznano go za zmarłego. Dopiero po dwóch latach dotarł do ambasady w Kinszasie, gdzie zaczął odkręcać sprawę rzekomej śmierci. Później udało mu się wrócić do Niemiec.
Media przypomniały sobie o Kambie, bo w sądzie toczy się postępowanie ws. wyłudzenia odszkodowania. Oskarżona jest jednak jego żona, która podobno przywłaszczyła pokaźną kwotę.
Kongijczyk w momencie zaginięcia był już amatorskim piłkarzem. W Niemczech grał w małym klubie VfB Huels. Co ciekawe, w juniorach Schalke grał w jednej drużynie z Manuelem Neuerem.
Bundesliga. Skandaliczne wideo zawodnika Herthy. Złamał zasady i dyskutował o cięciach >>
To się nazywa gest! Cristiano Ronaldo sprezentował mamie samochód >>