Pod koniec pierwszej połowy Neven Subotić faulował w polu karnym Leona Goretzkę i piłkę na 11. metrze ustawił oczywiście Robert Lewandowski. Polski snajper, który walczy o koronę króla strzelców, stanął naprzeciwko naszego bramkarza Rafała Gikiewicza. "Lewy" wykonał swój tradycyjny manewr, jakby zatrzymał się w biegu, ale pozostał w ruchu. Gikiewicz wyczuł intencje rodaka, ale zabrakło mu centymetrów.
Zawodnicy Bayernu mogli odetchnąć z ulgą, bo choć mieli w tym spotkaniu przewagę, to nie byli w stanie przedrzeć się przez zasieki rywali. I nawet trudno powiedzieć, że były one jakoś szczególnie gęste, że 1.FC Union Berlin bronił się rozpaczliwie. To raczej Bayern grał poniżej możliwości, jakby dopiero się rozkręcał.
Subotić, który sprezentował gościom jedenastkę, został sprowadzony do klubu jako lider drużyny, ale nawet nie zalicza się do najlepszych zawodników drużyny, jest ledwie solidny. Teraz, gdy spowodował rzut karny, popełnił wyraźny błąd, źle wymierzył odległość, dał się wyprzedzić rywalowi.
ZOBACZ WIDEO: Ekspert ocenia powrót Bundesligi. "Dynamika zdarzeń jest olbrzymia. To jak serial na Netfliksie"
Gdyby nie ta sytuacja, Gikiewicz w zasadzie nie miałby pracy. Co prawda Bayern do przerwy oddał 6 strzałów, ale 5 z nich mijało bramkę. Trafił co prawda Thomas Mueller, ale sędziowie uznali, że zawodnik był na spalonym. W końcu Lewandowski uspokoił sytuację. Polak strzelił swoją 26. bramkę w tym sezonie ligowym, ma 5 goli przewagi nad drugim w klasyfikacji strzelców Timo Wernerem z RB Lipsk.
Trzeba jednak przyznać, że nie był to jakiś szczególnie dobry mecz Lewandowskiego, zwłaszcza że deklarował on, że jest w lepszej dyspozycji niż kiedykolwiek wcześniej. Inna sprawa, że dzięki tej bramce polski supersnajper ma już 40 goli we wszystkich rozgrywkach w sezonie. W piątym kolejnym sezonie osiągnął tę liczbę i to jest imponujące.
Lewandowski miał jeszcze okazję w 59. minucie, ograł obrońcę rywali, Schlotterbecka, ale szybkie wyjście Gikiewicza uratowało drużynę z Berlina. Wcześniej Mueller zagrywał do Polaka, ale piłkę przechwycił nasz bramkarz. Poza tym "Lewy" raczej czekał na swoją szansę.
Po zmianie stron Bayern kontrolował sytuację, Union długo nie był w stanie dojść do sytuacji. Pierwszą naprawdę niezłą miał w 74. minucie, błąd popełnił lewy obrońca Alphonso Davies jednak Christian Gentner nie trafił czysto w piłkę i z groźnej sytuacji zrobiła się taka niegodna odnotowania w pomeczowych skrótach.
Bayern odpowiedział błyskawiczną kontrą i był bliski podwyższenia na 2:0, ale Kingsley Coman zamiast strzelać zagrał wzdłuż bramki do nikogo. A chwile później strzał Serge Gnabry'ego z bliska wybronił nieźle nasz bramkarz.
Co się odwlecze to nie uciecze, w 81. minucie po dośrodkowaniu Joshuy Kimmicha z rzutu rożnego, Benjamin Pavard pokonał Gikiewicza strzałem głową. Parada Polaka nie była imponująca, rzucił się, jak to się zwykło mówić, jak na kanapę. Ale też wiele nie mógł zrobić, bo Francuz przymierzył idealnie.
Nie był to porywający mecz ze strony Bayernu i nie chodzi tylko o wrażenia, które na pustym stadionie zawsze są inne. Można pół żartem powiedzieć, że zawodnicy z Monachium nie czarowali, bo nie mieli dla kogo, ale od nich wymaga się więcej. Monachijczycy kontrolowali sytuację, ale nie był to zespół z europejskiego topu. Bawarczycy wygrali raczej najmniejszym nakładem sił, przyjechali do Berlina jakby spełnić swój obowiązek, a nie zagrać ważny mecz. Być może po takiej przerwie w treningach nie należy wymagać zbyt wiele.
1.FC Union Berlin - Bayern Monachium 0:2 (0:1)
0:1 - Lewandowski 40' (k.)
0:2 - Pavard 81'
Union: Gikiewicz - Huebner, Schlotterbeck, Subotić - Trimmel, Andrich (71' Gentner), Proemel (85' Kroos), Lenz, Ingvartsen (81' Mees), Buelter (85' Ryerson) - Ujah (71' Andersson).
Bayern: Neuer - Pavard, Boateng, Alaba, Davies - Kimmich, Thiago - Goretzka (71' Coman), Muller (90' Cuissance), Gnabry (85' Gnabry) - Lewandowski.
Sędziował: Bastian Dankert.
Żółte kartki: Lenz, Shclotterbeck - Davies.