Dziś mamy w niemieckiej Bundeslidze ledwie kilku zawodników, ale za to stanowią o sile swoich zespołów. Co ważne, najlepszych zespołów w lidze. Robert Lewandowski czy Łukasz Piszczek są topowymi gwiazdami Bayernu Monachium i Borussia Dortmund. "Lewy" jest nawet kimś więcej - motorem napędowym całej ligi. Ale kibice z Polski uwielbiali rozgrywki naszych zachodnich sąsiadów na długo przed tym, jak ci piłkarze się w niej pojawili.
Swoją niezwykłą popularność w Polsce Bundesliga zawdzięcza otwarciu granic dla nas w latach 90. - W pewnym momencie w Niemczech grało około 20 zawodników z Polski. Nasi zawodnicy jeździli do Niemiec i coś tam znaczyli - mówi Tomasz Urban, komentator stacji Eleven Sports, jeden z najlepszych ekspertów od ligi niemieckiej w kraju.
Zresztą nie było w tym przypadku, bo przecież Polacy od lat wyjeżdżali do Niemiec, do pracy. - O ile wielu Polaków marzyło o Ameryce, to Niemcy byli taką Ameryką na wyciągnięcie ręki - zauważa Urban.
ZOBACZ WIDEO: Ekspert ocenia powrót Bundesligi. "Dynamika zdarzeń jest olbrzymia. To jak serial na Netfliksie"
Bundesliga jak proszek do prania
Tak naprawdę już w latach 80. Do Niemiec zaczęli wyjeżdżać pierwsi Polacy. - Drzwi otworzył szeroko Mirek Okoński. Niemcy zobaczyli, jak gra i nagle zaczęła się moda na polskich piłkarzy - uważa Andrzej Grajewski, były właściciel Widzewa Łódź, który był przez lata łącznikiem między piłką polską i niemiecką.
- Zresztą to był dla nas naturalny kierunek, przecież już w latach 30. piłkarze z polskimi korzeniami byli znaczącymi postaciami w niemieckiej piłce. Kuzorra, Szepan, Tilkowski, Kelbassa, Kwiatkowski i wielu innych budowali niemiecką piłkę, coś w niej znaczyli - przypomina Grajewski.
Oczywiście, był to kierunek dość naturalny, ze względu na sąsiedztwo. Polacy zawsze patrzyli na Niemców. Ale też ogromny wpływ na popularność Bundesligi miał kultowy program "Ran" w stacji Sat1.
- Nagle do polskich domów trafił program realizowany z niezwykłym rozmachem, z widownią na trybunach, ze skrótami meczów, które zawsze były dobre. A jednocześnie mieliśmy swoją ligę, która wydawała się szara, nieco siermiężna - mówi Urban.
- To spotęgowało wrażenie, że tam jest lepszy świat. Utarło się, że to co niemieckie, jest dobre. Były niemieckie samochody, niemiecki sprzęt, niemiecka chemia, a teraz do tego doszła niemiecka piłka - wylicza ekspert Eleven Sports.
Trzeba przy tym pamiętać, że w tamtych czasach Bundesliga nie była najlepszą ligą w Europie. Na dużo wyższym poziomie stała choćby włoska Serie A, która dopiero z czasem została nieco z tyłu. Ale w latach 90. włoskie kluby wolały patrzeć w kierunku Brazylii czy Argentyny.
Również kultowe były słynne halowe turnieje zimowe, które organizował Andrzej Grajewski. Dlatego częstym gościem był tam Widzew Łódź. - W tamtym czasie nie było możliwości gry na stadionach w styczniu i w lutym, więc udało się nam wbić” w termin. Dzięki temu zobaczyliśmy jak wiele brakuje polskim zespołom by rywalizować z Niemcami. Z czasem nauczyliśmy się z nimi grać - mówi.
Te turnieje i właśnie udział Widzewa, który w tamtym czasie był polską eksportową drużyną, sprawiły, że liga niemiecka jeszcze bardziej się do nas zbliżyła. - Mieliśmy bardzo dobre stosunki. Schalke 04 Gelsenkirchen na pierwszy mecz towarzyski po wygraniu Pucharu UEFA przyjechało do Polski, na spotkanie z Widzewem - przypomina Grajewski.
Wielka emigracja
W połowie lat 90. po prostu Polacy masowo ruszyli za naszą zachodnią granicę. W pewnym momencie wyglądało, jakby w Bundeslidze zapanowała moda na Polaków. Tomasz Wałdoch, Tomasz Hajto, Andrzej Juskowiak, Marek Leśniak, Radosław Kałużny, Jacek Krzynówek, Mariusz Kukiełka, Andrzej Rudy, Andrzej Kobylański, Dariusz Żuraw, Waldemar Kryger, Daniel Bogusz, Artur Wichniarek, Ryszard Cyroń, Sławomir Chałaśkiewicz, Adam Matysek, Jacek Dembiński, Radosław Gilewicz, Paweł Wojtala, Paweł Kryszałowicz - można wymieniać bez końca.
Wśród Polaków zabrakło jednak wielkiej gwiazdy. Nie udało im się wyjść poza krąg zawodników dobrych i czasem bardzo dobrych. Najbardziej szkoda Nowaków: Piotra, bo ten bez dwóch zdań, mógł zdziałać dużo więcej oraz Krzysztofa, pomocnika VfL Wolfsburg, którego powstrzymała choroba ALS i w 2005 roku zmarł.
- Myślę, że Piotr to był zawodnik, który powinien grać w dużo lepszych klubach, w pewnym momencie był w ścisłej czołówce ligowej. Dynamo Drezno czy 1860 Monachium to były kluby znacznie poniżej jego możliwości. Ale to już wybory jego i agentów - mówi Grajewski.
- Z kolei Krzysztof w pewnym okresie miał bardzo dobre statystyki i potencjał na międzynarodową gwiazdę. Wielka szkoda, że choroba nie pozwoliła mu się rozwinąć - mówi Tomasz Urban.
Z czasem liczba Polaków w Bundeslidze zmniejszyła się, ale w ich miejsce wskoczyła nagle "Polska Borussia". - To był kolejny skok, w pewnym momencie to było trochę jak Familiada, obowiązkowy punkt programu do obiadu. Tyle, że zamiast Strassburgera byli Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek - zauważa Urban.
Polska Borussia przyciągała jak magnes. W 2012 roku spotkanie BVB z Realem Madryt w Lidze Mistrzów obejrzało w TVP 4,3 mln widzów, co było najwyższym wynikiem fazy grupowej tych rozgrywek od 4 lat. Mecz Borussii z Bayernem w 2013 roku na antenie Eurosport 2 obejrzało ponad 400 tysięcy widzów, co było rekordem stacji.
- Po raz pierwszy od lat mieliśmy zawodników, którzy odgrywaliby tak znaczące role w tak mocnym klubie - mówi Urban. Bundesliga w tym okresie szła mocno do przodu, dla wielu obserwatorów miała zadatki by stać się ligą numer 1 w Europie. Niemiecki finał Ligi Mistrzów (2013) obejrzało w telewizji ponad 8,5 miliona Polaków.
Z czasem coraz mniej polskich zawodników zaczęło przebijać się do ligi niemieckiej, przestaliśmy być mocnym eksporterem piłkarzy. - Myślę, że wynika to też, z tego, że nasi zawodnicy zaczęli chętniej wybierać inne kierunki. Jeśli możesz za podobne pieniądze mieszkać w Genui i Gelsenkirchen to wybierasz Genuę - mówi Urban.
Co nie znaczy, że spadło zainteresowanie niemiecką piłki w Polsce. Sporą popularnością cieszą się np. transmisje meczów 2. Bundesligi w telewizji Eleven Sports. Obaj nasi rozmówcy podkreślają historyczne zależności. W Niemczech wciąż łatwo spotkać na ulicy ludzi mówiących po polsku. Mieszka tam 2,1 mln Polaków, wiele osób ma rodziny, pewne związki są naturalne. - Myślę, że wbrew temu, co wiele osób myśli, znacznie więcej nas łączy niż dzieli. Mamy wiele podobnych cech - puentuje Urban. I pewnie to też nie jest bez znaczenia.
ZOBACZ Tomasz Hajto: Byłem mistrzem przez 6 minut
ZOBACZ Paweł Kryszałowicz: Werner nie doścignie Lewandowskiego