Na przełomie wieków z Polaków występujących w Bundeslidze można było ułożyć drużynę narodową. W latach 1997-2005 liczba naszych piłkarzy w niemieckiej Ekstraklasie była dwucyfrowa. W sezonie 2002/03 było nas tam aż 18, a w rozgrywkach 1997/98 (14) i 1999/00 (16) byliśmy nawet pierwszą imigrancką siłą w Bundeslidze.
Paradoksalnie, piłkarska Polonia w Niemczech zaczęła się kurczyć po wejściu Polski do Unii Europejskiej (2004) i otwarciu rynków wspólnoty na polskich pracowników. Swobodny przepływ towarów i usług dotyczył też piłkarzy, ale ci nie zostali beneficjentami unijnego akcesu.
W ostatnich latach ruch transgraniczny wręcz ustał. Od stycznia 2013 roku, kiedy 19-letni Arkadiusz Milik trafił z Górnika Zabrze do Bayeru Leverkusen, żaden klub Bundesligi nie kupił Polaka prosto z Ekstraklasy. Półtora roku później z Zabrza do 1.FC Koeln na zasadzie wolnego transferu przeniósł się Paweł Olkowski. A bohaterem ostatniego transferu z ESA do Bundesligi był w 2016 roku Słowak Ondrej Duda, który zamienił Legię Warszawa na Herthę Berlin.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski założył maseczkę i... popełnił błąd. Celowo
Minęło siedem "okienek" transferowych, a kluby Bundesligi nie zostawiły w Polsce ani jednego euro. W tym czasie do włoskiej Serie A z Ekstraklasy przeniosło się 13 piłkarzy za 30,5 mln euro. Mieliśmy dwa transfery (Jana Bednarka i Jarosława Jacha) do angielskiej Premier League, do francuskiej Ligue 1 trafili Elhadji Pape Diaw i Rafał Kurzawa, a do hiszpańskiej La Liga Aleksandar Sedlar.
Lata świetlne
Z czołowych lig w Europie w ostatnich czterech latach tylko Bundesliga nie sięgnęła po nikogo z PKO Ekstraklasy. Dlaczego Niemcy przestali zatrudniać Polaków? - Po pierwsze, stosunek jakości do ceny polskich piłkarzy, piłkarzy Ekstraklasy, jest nieatrakcyjny - mówi nam Artur Płatek, polski skaut Borussii Dortmund.
- Po drugie, większość klubów Bundesligi sprowadza bardzo młodych zawodników, którzy już mają określoną jakość, a w Polsce takich piłkarzy nie mogą znaleźć. A jeśli już ktoś miałby szansę zaistnieć na boiskach Bundesligi, to cena za niego jest horrendalna - dodaje.
- Niemieckie kluby obserwują naszych piłkarzy, ale naszych zawodników nie stać na taki przeskok. Żaden polski piłkarz nie jest gotowy, by odchodząc z Ekstraklasy, wzmocnić klub z Bundesligi. Różnica poziomów jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, techniczne, ale też taktyczne, jest bardzo duża - mówi WP SportoweFakty Artur Wichniarek, były gracz Arminii Bielefeld i Herthy Berlin.
- Lewandowski w pierwszym sezonie dostał od Kloppa czas na zapoznanie się z ligą i świetnie to wykorzystał. Milik na przykład sobie nie poradził w Leverkusen, w Augsburgu nie było lepiej i dopiero w trochę słabszej fizycznie i jakościowo lidze holenderskiej się odbudował. Ja przychodząc do Bundesligi, potrzebowałem ośmiu miesięcy na dostanie się do pierwszego składu - przypomina Wichniarek, który po karierze osiadł w Niemczech.
Tomasz Hajto miał lepsze wejście do Bundesligi, bo od razu po debiucie został wybrany do "11" kolejki "Kickera". - Nie widzę w polskiej lidze piłkarza, który mógłby dziś z miejsca wskoczyć do składu drużyny Bundesligi. Wszystko przez tempo gry. Gra się bardzo szybko i trzeba być bardzo dobrze przygotowanym fizycznie. Bundesliga stawia wysokie wymagania piłkarskie i fizyczne, którym piłkarze Ekstraklasy nie są w stanie sprostać - mówi Hajto, który w Bundeslidze w barwach MSV Duisburg, Schalke 04 Gelsenkirchen i 1.FC Nuernberg rozegrał 201 spotkań.
Płatek, zestawiając Bundesligę z PKO Ekstraklasą, nie ma litości dla polskiej ligi: - Pod względem intensywności Bundesligę i Ekstraklasę dzielą lata świetlne. Kiedy wróciłem z Niemiec do Polski, mistrzem Polski była Legia (2006 - przyp. WP) i powiedziałem wtedy, że miałaby problem z wygraniem 2. Bundesligi, awansem do Bundesligi i byłem mocno skrytykowany.
- A od tego czasu ta przepaść jeszcze się pogłębiła. Różnica w intensywności między Ekstraklasą a nawet 2. Bundesligą, nie mówiąc o Bundeslidze, jest olbrzymia. Tam gra się agresywnie i szybko, a to wynika też z jakości piłkarzy. Polskich piłkarzy jest w Bundeslidze mniej, bo nie są wystarczająco dobrze wyszkoleni technicznie i nie wytrzymują tej intensywności - wylicza Płatek.
Moda przemija, klasa jest ponadczasowa
Dziś największym skupiskiem polskich piłkarzy w Europie są Włochy. Z klubami Serie A związanych jest w tej chwili 15 Polaków, a trzech kolejnych jest z nich wypożyczonych do Serie B. W Niemczech natomiast mamy teraz tylko Roberta Lewandowskiego i Łukasza Piszczka, których kluby Bundesligi pozyskały jeszcze w poprzedniej dekadzie (odpowiednio w 2010 i 2004), Krzysztofa Piątka i Dawida Kownackiego, którzy trafili do Niemiec przez Italię, Rafała Gikiewicza, który do elity przebijał się z zaplecza i wychowanego w Niemczech Adama Bodzka.
Lewandowski jest najlepszym piłkarzem Bundesligi (więcej TUTAJ), którego niemiecka federacja (DFB) stawia za wzór środkowego napastnika (więcej TUTAJ), a Piszczek zapracował na miano jednego z najlepszych prawych obrońców w historii ligi i legendy BVB. Jednak nawet fenomen napastnika Bayernu czy klasa Piszczka nie sprawiły, że powstała moda na Polaków, którą można zaobserwować we Włoszech. "Efekt Lewandowskiego" w Niemczech nie zaistniał.
- Niemcy nie są podatni na mody. Dla Niemców liczy się konkret, czyli klasa piłkarza. Jeśli sprowadzają kogoś z zagranicy, to ten ktoś musi być lepszy od Niemca. Jeśli nie ma takiej pewności, to postawią na swojego. Kto grał w Niemczech, to na pewno się z tym zetknął. To jest niepisana, ale obowiązująca zasada tamtego rynku piłkarskiego - mówi Płatek.
Włosi natomiast uwielbiają Polaków z wzajemnością. - Liga włoska jest dla naszych graczy przyjazna, bo nie jest to liga tak intensywna jak niemiecka czy angielska, albo nawet czołówka ligi francuskiej - tłumaczy skaut Borussii. - Dla piłkarzy z polskiej ligi najczęstszym kierunkiem są Włochy, bo tam gra się wolniej - wtóruje mu Hajto.
- Gdybym ja miał wybierać między Genoą, Udinese czy innym średnim klubem Serie A a jakimkolwiek klubem Bundesligi, to nawet bym się nie zastanawiał. Poziom i infrastruktura przemawiają za Bundesligą. Tylko że piłkarze Ekstraklasy nie mają dziś takich dylematów, bo nikt w Niemczech ich nie chce - mówi gorzko Hajto.
Lewandowski jest fenomenem na kilku płaszczyznach, a jego kariera w Niemczech jest modelowa. Po podbiciu Ekstraklasy przeniósł się do ambitnego klubu Bundesligi, rósł z nim, został jego najlepszym zawodnikiem i zapracował tym na transfer do największego klubu w kraju. Problem w tym, że to wzorzec, którego można nie odtworzyć.
- Robert, abstrahując od umiejętności, w odpowiednim czasie znalazł się w odpowiednim miejscu. Może się trafić ktoś, kto wyjedzie w idealnym momencie i trafi do właściwego klubu, ale na razie kandydata na taką karierę w Polsce nie widzę. Borussia ściąga młodych albo bardzo młodych, ale dobrych technicznie, szybkich i potrafiących przesądzać o losach meczów. Na dzień dzisiejszy na polskim rynku trudno znaleźć piłkarzy, którzy spełniają te kryteria - kończy Płatek.