Wygrana w meczu Lech - Legia zwykle działa jak dodanie dodatkowej mocy w grze komputerowej, dolanie jakiegoś paliwa rakietowego. Od dawna jest to najważniejszy mecz sezonu, który po prostu trzeba wygrać. Sposób i styl ma mniejsze znaczenie.
Sir Alex Ferguson powiedział kiedyś mądrze, że atakiem wygrywa się mecze, a obroną tytuły. Może bardziej do obecnej sytuacji i pustych trybun pasuje polska wersja powiedzenia, autorstwa Antoniego Piechniczka, który stwierdził, że obrońcy wygrywają tytuły, zaś napastnicy sprzedają bilety.
Nie był to wielki mecz, raczej taka trochę męczarnia, ale wyglądało na to, że przez długi czas Legia Warszawa kontrolowała przebieg wyjazdowego spotkania z Lechem Poznań. Jasne, że bramkę strzeliła przypadkowo, jasne, że Lech miał dwie dobre okazje, ale szczęście też trzeba mieć.
ZOBACZ WIDEO: Znany specjalista ostro o powrocie kibiców na stadiony. "Może nas czekać ogromny wzrost zachorowań"
Znakomicie ustawiona linia defensywna drużyny Aleksandara Vukovicia uszkodziła skrzydła gospodarzy, które miały być jej główną bronią. Można powiedzieć po tym meczu, parafrazując Briana Clougha: "Nie wiem, czy Artur Jędrzejczyk jest najlepszym obrońcą w PKO Ekstraklasie ale na pewno jest w czołowej jedynce".
Warto zauważyć, że Legia grała bez zawodników, którzy robią w ofensywie nie tylko dużo wiatru, ale też dają dużo punktów: Pawła Wszołka, Jose Kante ale też Arvydasa Novikovasa. Jasne, że przedwczesne koronowanie Legii może działać pobudzająco na Piasta Gliwice, który dzięki magicznym zdolnościom Waldemara Fornalika (choć pewnie on sam wolałby, żeby pisać o ciężkiej pracy i solidności) stał się w krótkim czasie ligowym potentatem. Wydaje się jednak, że indywidualna jakość drużyny z Warszawy jest zbyt duża, żeby trener Aleksandar Vuković mógł obawiać się o tytuł. Przy okazji on sam odrobił lekcje domowe i nauczył się studzić nastroje jak mało kto.
Trzeba przyznać, że gdyby Vuko nie został trenerem, mógłby chodzić po linie na dużych wysokościach. Ten facet, który znany był kiedyś z niezwykle emocjonalnego podejścia, teraz po mistrzowsku trzyma emocjonalną równowagę. Skoro już przywołuję powiedzenia słynnych ludzi futbolu, to nie może zabraknąć wielkiego filozofa z Holandii. A więc Leo Beenhakker powiedział, że polskiego piłkarza trudno zarówno podnieść po porażce jak i sprowadzić na ziemię po zwycięstwie. Vuković to umie.
Legia ma 8 punktów przewagi nad Piastem, mecz bezpośredni przegrała głównie dlatego, że grała przez 80 minut w osłabieniu. Zresztą bilans ostatnich 16 spotkań ligowych to 12-1-3. Dlaczego akurat 16? Bo wtedy właśnie Legia wygrała u siebie z Lechem po męczarniach nie mniejszych niż w sobotę i zaczęła marsz w górę tabeli. W tym okresie jej przewaga nad Piastem wynosi 9 punktów, warto też wspomnieć o imponującym w tym okresie bilansie bramkowym 42:14. A do tego ma najszerszą ławkę rezerwowych, co powoduje, że jej szanse w trudnym okresie, gdzie zawodnicy są szczególnie narażeni na urazy, rośnie jeszcze bardziej. Radosław Majdan powiedział ładnie, że ta końcówka sezonu będzie rywalizacją specjalistów od przygotowania fizycznego. W sobotę wyglądało na to, że spec z Legii odrobił pracę domową bardzo solidnie. Piast dostanie jeszcze swoją szansę w rundzie finałowej, żeby zmniejszyć dystans, ale czy Legia mając wszystkie przewagi, o których wspominałem, może stracić tak dużą przewagę. Chyba jednak ma zbyt doświadczonych i zbyt mocnych psychicznie piłkarzy. Kiedyś ciekawie zauważył pewną zależność Kasper Hamalainen, który grał i w Lechu i w Legii. W decydujących momentach ta mistrzowska mentalność, ten plecak z pucharami i medalami, działa na twoją korzyść. Na tym chyba polega powiedzenie "szczęście sprzyja lepszym".
A już tak zupełnie na marginesie można dodać, że mecz kończyła z siedmioma Polakami w składzie, na boisku zagrało trzech zawodników o statusie młodzieżowca ale też trzech wychowanków klubu. Z punktu widzenia polskiej piłki, byłoby po prostu dobrze, gdyby Legia w tym roku wygrała.