Prezes Górnika Zabrze, Dariusz Czernik - znany mi skądinąd jako bardzo rozsądny człowiek - na łamach Przeglądu Sportowego dość zdecydowanie wyraża swoje obawy związane z powrotem kibiców na trybuny w meczach Ekstraklasy.
- To ogromne ryzyko, wśród naszych fanów są górnicy. Kiedy podczas meczu pojawią się emocje i adrenalina, nikt nie będzie pamiętał o reżimie sanitarnym - mówi prezes Górnika i przypomina, że w Bundeslidze, która ruszyła wcześniej od ekstraklasy, kibiców na trybuny się nie wpuszcza. Co więcej w Niemczech w ogóle nie toczy się na ten temat dyskusja.
Nie jest wcale dziwne, że obawy co do powrotu kibiców na stadiony (planowanego już na 19 czerwca) wyraża prezes klubu z Zabrza. Rozwój epidemii na Śląsku jest bardzo niepokojący. W województwie śląskim stwierdzono już ponad 10 tysięcy zakażeń koronawirusem.
ZOBACZ WIDEO: Krzysztof Simon nie wierzy w reżim sanitarny na stadionach. "Życzę powodzenia temu, kto będzie miał nad tym zapanować"
Jeśli kolejny etap odmrażania polskiej piłki ma być jazdą po bandzie, to nie dziwię się, że prezes Górnika liczy na to, iż to wojewoda nie wyda śląskim klubom zgody na organizację imprez masowych i będzie po kłopocie.
Bo oczywiście wszyscy by chcieli, żeby mecze odbywały się z udziałem publiczności, ale bądźmy szczerzy: nie za wszelką cenę. Zdrowie jest najważniejsze. Ucieszyłem się z odważnego głosu Dariusza Czernika, bo właśnie brakowało mi kogoś w środowisku piłkarskim, kto śmiało powie: stop! Za daleko to poszło! Pandemia się nie skończyła. Nikt w Europie nie planuje obecności kibiców na taką skalę!
Tymczasem w Polsce pozwolono na to, by trybuny na stadionach Ekstraklasy i 1. ligi zapełniły się aż w 25 procentach! Dla Górnika to oznacza 6 tysięcy kibiców, dla Legii niemal 8, a dla Śląska Wrocław, Lechii Gdańsk i Lecha Poznań to nawet 10 tysięcy.
Trzeba być totalnie oderwanym od rzeczywistości, żeby liczyć na to że kibice będą przestrzegać na stadionach jakiegokolwiek reżimu sanitarnego, że będą pamiętali o noszeniu maseczek albo zachowaniu dystansu społecznego. Także w środkach komunikacji w drodze na mecz.
Przecież na polskich stadionach rządzi kibol, który jak się uprze to może zrobić niemal wszystko: nie tylko obraźliwy transparent wywiesi, ale i race odpali, albo z niej strzeli w sektor rywali. Kto go poprosi, żeby zachował dystans społeczny? Stadionowy steward? Wolne żarty.
Pod pomysłem, żeby kibice szybko wrócili na trybuny, podpisał się Zbigniew Boniek, który w pewnym momencie bardzo "przysunął" się do premiera Morawieckiego. A specjaliści od wizerunku głowili się, kto w tym tandemie grzeje się w blasku czyjej sławy: prezes premiera czy może odwrotnie? Ale fakt występowania na wspólnej konferencji prezesa z premierem wcale nie oznacza, że panowie mogą już wypinać piersi po ordery. Skutki tych decyzji poznamy za kilka tygodni.
Boniek opowiadał w mediach, że będzie wnioskował o prawo do wpuszczenia kibiców w liczbie 20 procent pojemności obiektu, ale maksymalnie do 999 osób na każdy mecz Ekstraklasy i 1 ligi. Ale później dostał od rządu dużo więcej: możliwość wpuszczenia aż 25 procent pojemności stadionów. Dlaczego tak się stało, pozostawiam państwa inteligencji. Ale to wtedy należało powiedzieć: sorry, ale to kłopotliwy prezent. Dziękujemy, ale nie stać nas na niego. Zostaniemy przy tych 999 kibicach, bo to i tak - w obecnych warunkach - będzie wyzwanie. Ale takie zdanie rozsądku nie padło.
Teraz jest najlepszy moment, żeby zawrócić te "rozpędzone konie" na drogę roztropności. Bo co mają robić kluby? Sprzedawać bilety, głowić się kto ma je dostać w pierwszej kolejności, mierzyć się z niezadowoleniem tych, którzy wejściówek nie dostaną, a później to jeszcze raz odkręcać w ostatniej chwili? Oddawać kasę za bilety, odwoływać całą organizację meczu, która jest przecież poważną operacją logistyczną dla każdego klubu. Tego się nie robi z dnia na dzień. Przecież już wiemy, że pandemia nie tylko nie odpuściła, ale wręcz odwrotnie: znów pokazała swoje groźne oblicze.
Teraz jest dobry moment, by działacze PZPN ze swoim prezesem na czele, sami wstrzymali całą operację powrotu kibiców na stadiony. Nie będzie niezręczności wobec premiera, nie będzie odgórnych wytycznych, a tylko wewnętrzna regulacja w piłkarskiej rodzinie. Bo dziś, w epoce, kiedy część przepisów powstaje na bieżąco i szybko wychodzi, że tworzono je na kolanie, najważniejszy jest zdrowy rozsądek.
Np. na rządowej stronie, która wyjaśnia, jak interpretować przepisy nowego reżimu sanitarnego w odniesieniu do sportu, znajdujemy taki "kwiatek": "W przypadku zajęć prowadzonych na Orliku uczestniczyć może nie więcej niż 150 uczestników. Limit ten określa maksymalną liczbę uczestników zajęć i nie odnosi się do osób obsługujących obiekt".
I to nie jest żart, niestety. Myślę sobie, że coś się komuś pokiełbasiło i pomyliło z weselami, ale co ja tam wiem. W każdym razie komuś, kto tworzy te przepisy gratuluję wyobraźni: pomieścić 150 osób na zajęciach (tydzień wcześniej mogło być ich ledwie 16!), to trzeba mieć naprawdę pojemną głowę.
Głowę na karku musi mieć też polskie środowisko piłkarskie. I odwagę. By umieć powiedzieć: "nie" pomysłowi powrotu kibiców na trybuny już teraz.
Mnie jakoś trudno wyobrazić sobie dzisiaj organizację meczu I ligi w… Jastrzębiu. Nawet gdyby się znalazł odważny i chciał wszystkim wchodzącym kibicom zbadać temperaturę. Tę warto by zbadać autorom takich chorych koncepcji.
Dariusz Tuzimek
Czytaj także:
- PKO Ekstraklasa. Wisła Płock - Śląsk Wrocław. Kolejny wyjazd ekipy z Dolnego Śląska. "W pełni szanujemy terminarz"
- Transfery. Włoskie media: Michał Karbownik blisko Napoli