W zeszłym sezonie Walerian Gwilia trafił do polskiej ligi po niezbyt udanej przygodzie w szwajcarskim FC Luzern. Wypożyczenie w Górniku Zabrze miało pomóc mu w odbudowie formy. Choć śląski klub zakończył rozgrywki mając tylko sześć punktów nad strefą spadkową, to Gwilia wykorzystał te kilka miesięcy. Stał się takim liderem środka pola, jakiego szukano w Warszawie. Kolejnymi meczami w Legii gruziński pomocnik tylko potwierdza, że sięgnięcie po niego było przemyślaną decyzją.
Gwilia musiał na początku przekonać do siebie Aleksandara Vukovicia, ale zrobił to dość szybko. Po pandemii Gruzin pomaga zespołowi w ważnych momentach. Strzelił gola w Pucharze Polski i w niedawnym meczu z Wisłą Kraków. A gdy Jose Kante schodził do szatni już po trzydziestu minutach przez kontuzję, Gwilia wiedział, że musi wziąć to na siebie.
Piłka szukała go w tym spotkaniu od początku. Gruzin był bliski gola już po kilkunastu minutach. Dośrodkowywał Wszołek, Gwilia uderzał bez przyjęcia, ale się nie udało. Kontuzja Kante była momentem zwrotnym. Wszedł Tomas Pekhart, który ostatnio wyglądał bardzo dobrze, i miał udział przy obu bramkach. Najpierw powalczył o piłkę, która spadła pod nogi Gwilii. Pomocnik Legii z bliskiej odległości nie miał kłopotu, by kopnąć ją do bramki i dał gospodarzom prowadzenie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: perfekcyjnie wykonał rzut wolny. Bramkarz bohaterem!
Po zmianie stron Pekhart wykonał kawał dobrej roboty w powietrzu. Gdyby był pazerny, pewnie strzelałby głową, ale zobaczył, że niekryty stoi Gwilia. Czech podał mu do tyłu, a Gruzin od razu uderzył. Matus Putnocky nie miał szans. Było 2:0.
Mecz w Warszawie w końcu przypominał dawne czasy przed pandemią koronawirusa. Przyszło ponad pięć tysięcy kibiców, "Żyleta" szalała, choć nikt nie trzymał na tej trybunie zalecanych odległości. Przede wszystkim atmosferą przypominało to mecz o punkty, a nie sparing za zamkniętymi drzwiami.
Być może ten gorący doping fanów gospodarzy lekko spiął zawodników Śląska. Drużyna, która walczy w tym sezonie o podium niewiele pokazała. Erik Exposito próbował coś zdziałać i gdyby miał więcej zaufania do swojej prawej nogi, to kto wie. W pierwszej połowie miał sytuację po błędzie Artura Jędrzejczyka, ale szukał strzału lewą nogą i stracił.
Gospodarzom gorąco zrobiło się też po błędzie Radosława Majeckiego. Młody bramkarz w poprzedniej kolejce przepuścił piłkę między nogami, robiąc tak zwanego "babola". W niedzielę trafił piłką w rywala. Na jego szczęście - tym razem nie wpadła do jego bramki. Goście kończyli mecz w osłabieniu. Drugą żółtą kartkę otrzymał Diego Żivulić. W 75 minucie zszedł z boiska.
Legia - Śląsk 2:0 (1:0)
1:0 - Walerian Gwilia 35'
2:0 Walerian Gwilia 54'
Legia: Radosław Majecki - Marko Vešović (46' Paweł Stolarski), Igor Lewczuk, Artur Jędrzejczyk, Michał Karbownik - Paweł Wszołek, Domagoj Antolić (74' Bartosz Slisz), André Martins, Walerian Gwilia, Luquinhas - José Kanté (32' Tomáš Pekhart).
Śląsk: Matúš Putnocký - Lubambo Musonda, Israel Puerto, Márk Tamás, Dino Štiglec - Filip Marković (59' Róbert Pich), Krzysztof Mączyński, Diego Živulić, Michał Chrapek (73' Damian Gąska), Przemysław Płacheta (80' Sebastian Bergier) - Erik Expósito.
Żółte kartki: Wszołek, Vešović, Stolarski - Živulić, Mączyński, Gąska.
Czerwona kartka: Diego Živulić /75' minuta, Śląsk, za drugą żółtą/.
Sędziował: Piotr Lasyk (Bytom).
Widzów: 5220.
Zobacz także: Fair Play PKO Ekstraklasy: piętnaście zawieszeń
Zobacz także: PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. "Żyleta" bez zachowania odległości