Rafał Gikiewicz po fenomenalnym sezonie marzy o reprezentacji Polski

Newspix / Marcin Kalita / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski - Rafał Gikiewicz (z lewej) i Łukasz Skorupski (z prawej)
Newspix / Marcin Kalita / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski - Rafał Gikiewicz (z lewej) i Łukasz Skorupski (z prawej)

- "Lewy" opanował tę sztukę do perfekcji. Dwa razy trafił w słupek, ale poza tym strzela wszystko i wszystkim. Jego strzały są nie do obrony - mówi Rafał Gikiewicz, którego Robert Lewandowski także pokonał po strzale z rzutu karnego.

Osiem czystych kont w barwach Unionu Berlin i utrzymanie beniaminka w historycznym pierwszym sezonie w Bundeslidze, awans sportowy i finansowy po transferze do Augsburga, oddanie dawnych kibiców i miłość od pierwszego wejrzenia nowego szefostwa.

Najlepszy sezon w karierze Rafała Gikiewicza sprawił, że marzy on o reprezentacji Polski i wyjeździe na Euro 2021.

Przed rozpoczęciem sezonu Gikiewicz jak co roku od czterech lat spisał listę celów do osiągnięcia i przykleił na drzwiach lodówki, żeby codziennie rano spoglądać na nie przy śniadaniu. Po pierwsze - osiem razy zachować czyste konto. Po drugie - obronić dwa rzuty karne. Po trzecie - dostać powołanie do kadry. Po czwarte - utrzymać Union Berlin w lidze.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy

Pierwszy cel udało mu się zrealizować w ostatniej kolejce sezonu. Co jak na bramkarza beniaminka Bundesligi, grającego w niej po raz pierwszy w historii, jest wyczynem fenomenalnym. Wielki Manuel Neuer z Bayernu Monachium 15 razy schodził z boiska niepokonany.

Toteż w podsumowaniu sezonu magazynu "Kicker" na podstawie średnich not Gikiewicz zajął wśród wszystkich piłkarzy Bundesligi aż 19. miejsce ze średnią 2,94 (gdzie 1 oznacza klasę światową). Neuer był minimalnie lepszy - 2,89. Ale stacja "Deustche Welle" to Polaka umieściła w jedenastce rundy.

Z trzech karnych udało mu się obronić tylko jednego. Ale pokonali go tylko Marco Reus i Robert Lewandowski, którego jedenastki nie obroni żaden bramkarz świata. - "Lewy" opanował tę sztukę do perfekcji. Dwa razy trafił w słupek, ale poza tym strzela wszystko i wszystkim. Jego strzały są nie do obrony. Analizowaliśmy jego karne. Bramkarz może i jest w stanie wyczekać do końca, ale on w ostatniej chwili zerka, przeniesiesz lekko ciężar ciała na prawo lub lewo, i wali ci w przeciwną stronę - mówił mi w "Kanale Sportowym".

Utrzymanie Union zapewnił sobie tego samego dnia, w którym Bayern ósme z rzędu mistrzostwo Niemiec, co zresztą Gikiewicz nazywa porównywanym osiągnięciem, patrząc na potencjał i możliwości obu klubów. Wkład Polaka w historyczny awans (aż 14 razy zachował w tamtym sezonie czyste konto, do tego strzelił ważnego gola w końcówce meczu z Heidenheim) i równie historyczne pozostanie w Bundeslidze, postawa i zaangażowanie w każdym meczu sprawiły, że rozkochał w sobie kibiców Unionu.

Dziś nie mogą oni przeboleć decyzji zarządu o nie przedłużeniu kontraktu z Polakiem. Gikiewicz opowiada o setkach SMS-ów, telefonów i osobistych podziękowań. I wzruszającym spotkaniu z 80-letnim kibicem Unionu, który przerwał domową kwarantannę, żeby pożegnać ulubionego piłkarza. Ponieważ spotkania Bundesligi były rozgrywane bez kibiców, czekał przed klubem od 8 rano do 13, żeby ze łzami w oczach podziękować Gikiewiczowi za wszystko, co zrobił dla Unionu i wyrazić żal, że odchodzi.

- Po śmierci żony żył tylko klubem. Otrzymał karnet na cały sezon. Gdy zachowywałem czyste konto, przychodził ze świeczką w kształcie cyfry zero, którą kazał mi zdmuchiwać - opowiada Rafał.

Szanowali go za to, że umiał postawić się kibolstwu i przepędzić z murawy kilkunastu zamaskowanych facetów, którzy po derbach Berlina już sunęli do sektora fanów Herthy. Czym uratował Union przed gigantycznymi karami. I że po wybuchu pandemii koronawirusa i zamrożeniu sportu, jako pierwszy zrzekł się części pensji, by nadal mogli ją otrzymywać pracownicy klubu. Nie była to postawa oczywista. Wielu piłkarzy było niechętnych, a niektórzy, jak choćby Mesut Oezil z Arsenalu, odmówiło redukcji zarobków.

Przede wszystkim ceniono go za charakter, życiowy optymizm i wiarę w wyznaczone cele. Najlepiej wyraził to trener Unionu Urs Fischer. Stwierdził, że potrzebuje w drużynie takiego pozytywnego wariata, który wierzy w rzeczy niemożliwe i przez to może zapalić resztę. - Kiedy ośmiu nie wierzy w sukces, Gikiewicz w kolejnym wywiadzie powtarza, że na pewno się utrzymamy, to jest to dobre dla całej grupy.

- Zapaliłem światełko w tunelu w 2. Bundeslidze. Faktycznie sporo osób dzięki mnie uwierzyło, że możemy awansować. Trener Fischer za to mnie szanował. Nawet teraz po restarcie wziął mnie do siebie, jak przegraliśmy z Herthą i z Borussią Monchengladbach i powiedział: "Kurde, Giki, potrzebuję ciebie sprzed pandemii. Głośnego w szatni. Głośnego na boisku. I najlepszego na murawie" – opowiadał mi w HejtParku.

Postawa na boisku i taki charakter sprawiły, że po ogłoszeniu, że nie zostanie w klubie na kolejny sezon rozdzwoniły się telefony z ofertami. Gikiewicz postawił jeden warunek. Nie interesuje go pozycja numer dwa nawet w najlepszym klubie. Nawet takim jak PSG, choć stałby się tam krezusem. Jeszcze nie teraz. Teraz chciał jeszcze celów sportowych, uznając, że na lukratywną emeryturę ma czas.

- Miałem konkretne propozycje z Montpellier i Bordeaux. Ale sprawa upadła, gdy zawiesili ligę francuską z powodu koronawirusa. W zimie pytał West Ham United, kiedy Łukasz Fabiański złapał kontuzję. Ale, że znałem pozycję Łukasza w klubie, to odmówiłem. Chciałem grać. Były oferty z Hiszpanii, z klubu bijącego się o utrzymanie, bo nie interesowała mnie ewentualna gra w drugiej lidze. Z niezłego klubu z Włoch - ale nie Juventusu, Romy czy Lazio - ale także dla dwójki, która będzie deptała po piętach jedynce. I też odrzuciłem - opowiada.

Augsburg, na który ostatecznie zdecydował się Gikiewicz to solidny, stabilny finansowo średniak Bundesligi, grający w niej nieprzerwanie od 10 sezonów. Doskonale zarządzany od siedmiu lat przez byłego mistrza świata, Stefana Reutera. Zainteresowany Polakiem już od marca.

Wiele wskazuje, że i tam pokochają Gikiewicza tak samo jak w Unionie. Rafał opowiadał o jednej z wizyt incognito, w maseczce i okularach i długiej rozmowie-egzaminie z trenerem Heiko Herrlichem w loży. - Herrlich tak mnie maglował, że po pierwszych dwudziestu minutach byłem cały czerwony i spocony pod koszulą. Już myślałem, że niepotrzebnie przyjechałem, bo mnie nie chcą. W końcu zapytał o mój ulubiony zespół. Odparłem, że nie mam takiego, że zawsze tam gdzie gram, tam od pierwszego treningu zostawiam serducho. A on wstał, wziął mnie w ramiona i wyściskał. - Dobra, mój człowiek. Takiego bramkarza potrzebuję. Możesz od następnego meczu u mnie grać!

Nową kartkę z celami na sezon 2020/2021 Gikiewicz planuje zawiesić na lodówce dopiero po okresie przygotowawczym, jak już trochę pozna zespół i nowych kolegów. Czy jednym z celów będzie wyjazd z reprezentacją Polski na Euro 2021?

- Uważam, że zwłaszcza po tym sezonie jestem w piątce najlepszych polskich bramkarzy. I mam prawo marzyć o powołaniu. Zdecydowanym numerem jeden jest Wojtek Szczęsny, ale dalej? Tu wszystko zależy wyłącznie od trenera Jerzego Brzęczka. Moje statystyki przemawiają za mnie. Tym, że nikt z kadry się ze mną nie kontaktował od ostatniego powołania się nie przejmuję. Sztab kadry wie, że dobrze gram (...) Wiem, że jedyna droga dla mnie, to dobrze prezentować się na boisku i liczyć, że ktoś z kadry przyjedzie do Augsburga. To tylko pół godzinki jazdy z Monachium, więc wysłannicy trenera Brzęczka będą mieli rzut beretem do "Lewego".

Na dziś nie wiadomo, jaką strategię przyjmie selekcjoner na Euro 2021. Zakładając, że kontuzji unikną i nadal będą pewniakami Szczęsny z Fabiańskim, jako trzeciego weźmie młodego perspektywicznego zawodnika, czy postawi na doświadczenie i zawodnika z aktualnie najlepszą formą? - Uważam, że trzeci i drugi bramkarz powinni wywierać pozytywną presję na pierwszym, żeby nie czuł się za pewnie i utrzymywał formę. A doświadczenie i forma trzeciego zawsze niespodziewanie mogą się przydać, jak w przypadku Przemka Tytonia na Euro 2012. Wiem, że jest wielu młodych zdolnych bramkarzy i ktoś może uznać, że ten stary dziadek Gikiewicz jest zbędny w kadrze. Nie obrażam się, każdy ma prawo do własnego zdania. Ale niech nikt mi też nie zabrania marzyć.

I dodaje, że jego kariera to dowód, że nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli w coś się mocno wierzy. - Gdy wyjeżdżałem z Polski z III-ligowych rezerw Śląska Wrocław, nikt mnie nie chciał, nikt we mnie nie wierzył. Biegałem dookoła boiska. Ale moja sytuacja w ciągu sześciu lat zmieniła się diametralnie, bo mocno w to wierzyłem. Nikt nie dał mi niczego na tacy. Wiem, nad czym mam pracować.

Michał Pol

Źródło artykułu: