Pracownicy PZPN żartują, że starali się stać jak najdalej od drzwi i okien siedziby związku przy Bitwy Warszawskiej, bo nigdy nie wiadomo, z której strony nastąpić może desant antyterrorystów. Skala akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego w PZPN sugerowała, że mamy do czynienia z groźnymi przestępcami. Tymczasem agenci zamknęli się w pokoju i zaczęli sprawdzać papiery.
W pewnym momencie mogło się wydawać, że historia ta, jak wiele innych opisywanych przez przeróżnych bajkopisarzy, skończy się zdaniem: "I żyli długo i szczęśliwie". Ale jak to w życiu, romans Zbigniewa Bońka z partią rządzącą zakończył się konfliktem i głośnym hukiem.
Można tę historię zacząć od nieszczęsnego, pogardliwego wpisu Zbigniewa Bońka (o tym niżej). Ale przecież nie można zapomnieć, że strony świetnie się dogadywały. Kilka miesięcy wcześniej Boniek i premier Mateusz Morawiecki opracowywali wspólnie plan naprawczy dla polskiej piłki. Nieco groteskowy, ale to na marginesie. Rząd obiecał pomoc, dał pieniądze, spółki skarbu państwa kupiły w związku reklamę. Ważne, że szli ramię w ramię, wydawało się, że świetnie się dogadują.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewandowski o twarzy dziecka. Film podbija sieć
Co się stało, że nagle Boniek zaprzepaścił wszystko jednym niezbyt mądrym wpisem? Tu można tylko spekulować. Wiele wskazywało, że "Zibi" czynił starania, by zostać prezesem PZPN na trzecią kadencję. Tyle tylko że do tego trzeba by zmienić ustawę o sporcie. W pewnym momencie stało się jasne, że obecny rząd tego nie zrobi. I chyba właśnie wtedy czar prysł.
Może to był bardziej romans z rozsądku niż prawdziwy czar, bo przecież Boniek nigdy nie ukrywał swoich sympatii politycznych. Raczej dogadywał się dobrze ze środowiskiem Unii Wolności, a potem Platformy Obywatelskiej. Jego opinie dotyczące światopoglądu były bardzo jednoznaczne i stojące bardzo daleko od wartości wyzwanych przez zwolenników partii rządzącej.
Tuż przed drugą turą wyborów stało się jasne, że "Zibiego" nic już z PiS nie wiąże. Napisał wtedy na Twitterze: "Prezydent Polski dzisiaj może być wybrany głosami ludźmi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska".
Zostało to odebrane jednoznacznie jako wyraz wsparcia dla Rafała Trzaskowskiego i pogarda dla elektoratu partii rządzącej. Wówczas pisałem, że prezes PZPN nie powinien udzielać się politycznie, piłka nożna musi być ponad podziałami.
Dziwnym trafem tuż po wyborach wściekłe ataki na Bońka przypuściła "Gazeta Polska". Bońka zaczęto wiązać z inwigilacją Jana Pawła II. Oczywiście nie wprost, ale za pośrednictwem różnych skojarzeń, ilustracji i tak dalej. Zarzutów było cała masa, wyciągnięto stare cytaty Bońka, w których chwali generała Jaruzelskiego. Faktycznie jedyny poważny zarzut dotyczył współpracy PZPN z firmą Mikrotel należącą do jego brata Romualda. Firma stawia instalacje reklamowe na imprezach sportowych. Nie robi tego jednak bezpośrednio na zlecenie PZPN, gdyż byłoby to złamanie statutu związku, ale za pośrednictwem firmy, której szefem jest Andrzej Placzyński (wcześniej to właśnie jemu zarzucano inwigilację Jana Pawła II).
Boniek uznał, że to zbyt wiele i złożył do sądu wniosek o tzw. zabezpieczenie. Sąd wydał "Gazecie Polskiej" i autorowi Piotrowi Nisztorowi zakaz pisania o Bońku (w kontekście poruszanych tematów) przez rok. Aż do czasu wyjaśnienia sprawy. To przepis, który ma zwolenników i przeciwników. Z jednej strony redaktor Nisztor bardzo brutalnie przekroczył granicę dobrego smaku. Z drugiej wyrok sądu oznacza ograniczenie wolności słowa.
Prawnicy w PZPN odradzali Bońkowi tę akcję. Z wielu powodów. Przede wszystkim "Gazeta Polska" jest niszowa. To gazeta elektoratu ekstremalnego. A po drugie - wynika to z pierwszego - tematu nikt nie podjął. Ciekawe zarzuty zostały ukryte w całej masie tzw. strzałów z kapiszonów, śmiesznych zarzutów o podłożu ideologicznym i "odgrzewanych kotletów".
Boniek popełnił drugi strategiczny błąd. Zadziałał tzw. "Efekt Streisand". Nagle o sprawie zaczęły informować wszystkie media od lewa do prawa. Jarosław Kaczyński zasugerował nawet, że nie może być w Polsce świętych krów: "Szef PZPN został potraktowany jako osoba korzystająca z jakichś niebywałych przywilejów, jakby był obywatelem, któremu należą się specjalne prawa i specjalne traktowanie". I nagle z dnia na dzień w siedzibie PZPN i związków regionalnych wylądowali agenci CBA.
Jak śledzę media, takiej akcji nie pamiętam. Zaangażowanie takich sił wygląda na strzał z armaty do wróbla. O tym mógłby pomarzyć jakiś szef kartelu narkotykowego. Agenci weszli ludziom do domów (o 6 rano), do siedzib firm, choć podejrzenia są mniej niż słabe. To wszystko wygląda na pokazówkę. Powiązania PZPN z aferą melioracyjną, przeszłość Andrzeja Placzyńskiego (pracował w służbach), dystrybucja biletów na EURO 2016 czy powiązania brata Bońka z PZPN - czy to wymaga armii agentów?
Jako wieloletni krytyk związku pod rządami Bońka chciałbym, żeby został on rozliczony z braku systemu szkolenia, zdemolowania zawodu trenera w Polsce i kilku innych spraw związanych z wielkim kryzysem polskiej piłki. Uważam, że był słabym prezesem. Nie mogę doczekać się końca jego kadencji, bo może to oznaczać odmrożenie i przebudzenie naszego futbolu. Owszem, poprawił marketing i PR ale sportowo cofnęliśmy się o dwie dekady. Uważam, że jego rządy to 8 straconych lat. A jednak akcja wielkiej machiny państwowej w związku z powodów zupełnie nieprzystających do skali akcji, kompletnie mnie nie przekonuje i budzi niesmak.