Aleksandar Vuković to człowiek uczciwy. Nie ma ich już zbyt wielu w polskiej piłce, więc tych nielicznych trzeba szanować. Wyczyścił szatnię Legii z "zepsutych jabłek", od których zgniłyby kolejne. Ale widocznie ta uczciwość to nie jest to, co się w polskiej piłce ceni najbardziej.
Dariusz Mioduski, właściciel Legii Warszawa, ma ten problem, że ciągle ktoś mu do ucha coś szepce. A jak to w środowisku piłkarskim, zawiść panuje taka, że człowieka w łyżce wody by utopili. I "Vuko" też "buty szyli", bo praca w Legii jest atrakcyjna, dobrze płatna, prestiżowa. Warto wprowadzić na stołek swojego znajomego czy kolegę. Działają różne grupy nacisku, koterie, czy grupy interesu, bo przecież Legia to miejsce, do którego kupuje się zawodników. Na tym klubie da się zarobić.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że Mioduski, zwalniając "Vuko", nie zrobił nic więcej, niż gdyby wykupił los na loterii. Jeśli nowy trener nie zakwalifikuje się do Ligi Europy, to powie, że miał za mało czasu. Przecież ten sam manewr prezes Legii zastosował dwa lata temu, gdy zatrudnił Sa Pinto. Portugalczyk też przyszedł w środku kwalifikacji z misją ratunkową. Ale niczego nie uratował. Narobił kosztów i zostawił po sobie spaloną ziemię.
ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski grają lepiej w klubach, niż w kadrze narodowej. O co tutaj chodzi? "To jest jedyne wytłumaczenie"
Tym razem Mioduski i podpowiadacze spanikowali zbyt wcześnie. Przestraszyć się takiego rywala jak Drita z Kosowa (mecz w najbliższy czwartek), z którą gra się u siebie i robić z tego powodu zmianę trenera? Trzeba chyba kompletnie nie wierzyć w potencjał własnej drużyny i w to, co się samemu robi. Przecież oczywiste było, że ten zespół za chwilę zaskoczy, że to kwestia czasu. Takich rywali jak Drita i Karabach Agdam (ewentualny kolejny rywal) Legia przeszłaby także bez zmiany trenera.
Mój osobisty sprzeciw budzi fakt, że zatrudniono przy Łazienkowskiej Czesława Michniewicza. Dziwię się prezesowi Mioduskiemu, bo wydawało mi się, że zna legijne DNA i rozumie, jaką bierze odpowiedzialność ze wielką, wymagającą społeczność w Warszawie. Ale w poniedziałek mocno w to zwątpiłem. Można udawać, że przeszłość nie ma znaczenia, że nikomu nie przeszkadza. Ale ona nie przeszkadza jedynie tym, którym wygodniej jej nie widzieć. To, że Michniewicza zatrudniał Zbigniew Boniek w PZPN, nic nie znaczy, bo akurat prezes PZPN ma - jak się można było ostatnio dowiedzieć - bardzo daleko przesunięty punkt, od którego zaczyna rozpoznawać pewne rzeczy jako nieprzyzwoite.
Zeznania Michniewicza, jakie złożył przed prokuraturą, wiszą na blogu "Piłkarska mafia" i każdy może je przeczytać. Warto. Są porażające. Nie da się ich czytać bez zażenowania. Zachodzę w głowę, w jaki sposób właściciel Legii uległ czarowi specjalisty od dzwonienia do "Fryzjera", szefa piłkarskiej mafii (711 udowodnionych przez prokuraturę połączeń). Pewnie ujął pana Mioduskiego opowieścią o tym, jak to zdołał zadzwonić do Ryszarda F. nawet w przerwie meczu drużyny, którą wtedy prowadził (Lech Poznań). Taki spryciula...
Ale nadal nie wiemy, w jaki sposób pan Dariusz - bon ton, salony, etykieta (do poniedziałku powiedziałbym nawet etyka) i te sprawy - zdusił w sobie poczucie zażenowania przed taki ruchem?
Nie przychodzi mi nic innego do głowy niż to, że prezes z Łazienkowskiej zachwycił się geniuszem znanej taktyki "Czesława 711", który stawia we własnym polu karnym "autobus", żeby murować bramkę. Tak, tak. To się będzie kibicom Legii w końcu podobać. Co tam jakieś marne 7:0 Vukovicia z Wisłą Kraków...
Na pewno będzie też ciekawiej. Może w odcinkach na stronie Legii będzie emitowana ta opowieść, jak to Michniewicz dzielił w autokarze dolary między zawodników, siebie i sztab trenerski. Nowy trener Legii co prawda już to opowiadał w prokuraturze (szczegóły też na blogu "Piłkarska Mafia") , ale teraz jakby to dali w jego własnym wykonaniu, na przykład przy kominku, to stanie się hitem internetu. Być może "Czesław 711" przypomniał już sobie, ile dolarów komu wtedy dał, bo przed prokuraturą zasłonił się niepamięcią i tym, że - jak sam zeznał - był wtedy po alkoholu. Taka opowieść na pewno zrobi też furorę wśród młodzieży w nowowybudowanym "Legia Training Center". Warto było zatrudnić kogoś, kto opowie młodym, jak trzeba się w życiu ustawić. Znakomity ruch wychowawczy prezesa Legii.
Na koniec kilka zdań o sportowym aspekcie tej zmiany. Trener Vuković postawił mocno na młodego piłkarza Michała Karbownika, który z gracza rezerw stał się z dnia na dzień najgorętszym "towarem" transferowym Legii. Po drugie, po przerwie wywołanej pandemią drużyna Vukovicia zaczęła się krztusić, grała nierówno, ale to nic zaskakującego. Ostatnio wyjaśniał mi to jeden z trenerów: "Niektórzy zawodnicy są niedotrenowani, mam takich, co mają siły na 45 minut i takich na pół godziny gry. Kibic nie rozumie, czemu zmieniam dobrze grającego piłkarza, albo wpuszczam go po przerwie, a ja wiem, że jak pogra trochę więcej, to złapie kontuzję mięśniową i stracę go na dłużej".
Ale w Warszawie kibic jest niecierpliwy (prezes jak się okazuje też). Nikt nie bierze pod uwagę pandemii czy skróconych przygotowań, albo zaburzonych cykli treningowych, bo ileż razy w roku można przeprowadzać okres przygotowawczy? Co ma zrobić trener, gdy Paweł Wszołek (najlepszy w Legii w meczu z Górnikiem) dopiero co wrócił z kwarantanny i na razie połówka meczu to dla niego maksimum możliwości? Może tylko czekać.
Tak jak Vuković musiał czekać na to, aż formę złapią nowi w Legii: Bartosz Kapustka, Rafael Lopes czy Josip Juranović. Legię chwalono za transfery, ale żaden z nowych piłkarzy (poza Filipem Mladenovicem) nie jest na dzisiaj wzmocnieniem. Oni będą grać, ale za jakiś czas. By tak się stało, trzeba było zacząć ogrywać ich już teraz i rachunek za ten proces niesłusznie wystawiono "Vuko".
Dziwi mnie, że dziś ludzie eksponują, iż Legia gra teraz słabo, a nie chcą pamiętać, jak efektownie grała przed pandemią. Dwa miesiące temu Vuković zdobył mistrzostwo Polski, czym uciął bajki o tym, że brak doświadczenia nie pozwoli mu odnieść sukcesu. Legia potrafiła grać efektownie, wysoko wygrywać, nie zatrzymywała się nawet na trzech czy czterech golach (7:0 z Wisłą Kraków czy po 5:1 z Arką i Górnikiem Zabrze, albo po 4:0 z Jagiellonią i Koroną). To była najlepsza Legia od czasu tej, która zagrała w Lidze Mistrzów w 2016 roku.
A że ostatnio grała źle? Drużyny Kloppa i Guardioli też grywają źle, ale nikt trenerów nie wyrzuca do kosza, choć oni tam nie są przecież legendami klubów, które prowadzą. W odróżnieniu od Vukovicia, który dostał kopa od swoich. Boli podwójnie.
Przeczytaj również pozostałe teksty Dariusza Tuzimka!
Czytaj także: Legia Warszawa zmieniła trenera. Gra toczy się o miliony