W tym artykule dowiesz się o:
Kiedy my, Polacy, zmagamy się od kilkunastu dni ze znacznymi wzrostami liczby dziennych zakażeń koronawirusem, Finowie również obserwują początek drugiej fali epidemii. Trzeba jednak uściślić, że w tym kraju notuje się obecnie około 150 zakażeń dziennie (6.10. ta liczba skoczyła do 227 przypadków). To kilkanaście razy mniej niż u nas. Z tym, że Finlandię zamieszkuje siedem razy mniej ludzi niż Polskę.
Od początku wybuchu pandemii Finowie wykryli prawie 11 tysięcy zakażeń (my przekroczyliśmy już 100 tysięcy - przyp. red.). Zmarło tam 350 osób. Mimo że ten kraj radzi sobie z walką z ogólnoświatową epidemią, dmucha się na zimne. Widać wyraźnie, że trend jest rosnący i szybko powtórzy się sytuacja z wiosny. - Druga fala jest przed nami - mówią Finowie.
Tak wygląda wykres dziennej liczby zakażeń w Finlandii.
80 mln euro strat
Piłkarze reprezentacji Finlandii we wrześniu rozegrali dwa spotkania w ramach Ligi Narodów UEFA - z Walią i Irlandią. Sportowy lockdown w tym kraju trwał mniej więcej tyle, ile w innych częściach Europy. Piłkarska liga rozpoczęła sezon z trzymiesięcznym opóźnieniem. Zawodnicy wybiegli na boiska w lipcu (Finowie grają systemem wiosna-jesień - przyp. red.).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fatalny błąd bramkarza i... widowiskowy gol! Jak on to zrobił?
- Fiński sport w sumie stracił 80 mln euro - powiedziała Annika Saarikko, minister nauki i kultury, która jest jednocześnie odpowiedzialna za sport. - To bardzo dużo, w ciągu tych kilku tygodni cofnęliśmy się o kilka lat.
Finowie nie mogą już doczekać się spotkań z Bułgarią (11 października) i Irlandią (14 października). Dlaczego? Bo zgodnie z przepisami UEFA na trybunach Stadionu Olimpijskiego w Helsinkach będzie mogło zasiąść mniej więcej osiem tysięcy kibiców. Po raz pierwszy od ponad pół roku.
"Finowie są ostrożni"
Choć nie wiadomo, czy znajdą się chętni, aby wypełnić ten limit. Piłka nożna jest dla mieszkańców Finlandii ważna (zwłaszcza reprezentacja), ale tak naprawdę prawdziwą miłością jest hokej na lodzie.
Miejscowa liga wróciła do gry na początku października. Dzięki ustaleniom na linii działacze-lekarze-politycy udało się przeforsować pomysł, aby na trybunach mogli zasiąść kibice. Oczywiście w ograniczonej liczbie (od 40 do 60 proc. pojemności obiektu) i z zachowaniem wszelkich norm bezpieczeństwa. I co się okazało?
Spotkanie hokeistów Jukurit JYP mogło obejrzeć 1103 widzów. Sprzedano niespełna 700 biletów. - Finowie stali się ostrożni - tłumaczy Jukki Toivakki, prezes i dyrektor generalny klubu Mikkeli Jukubi. - Jest nas mniej w centrach handlowych, w restauracjach, ten trend widać też na trybunach obiektów sportowych. To normalne. Musimy udowodnić, że kibicowanie jest bezpieczne, że nie da się tutaj zakazić i wtedy ludzie wrócą na trybuny.
Wolą dom i spacer niż mecz
Tezę Toivakkiego popiera Mia Halme-Toumisaari, która jest naukowcem i wykładowcą z Uniwersytetu w Lund. - Finowie są zazwyczaj posłuszni władzy, ufają rządzącym - przyznała. - Koronawirus jednak to zmienił. Wkradła się niepewność, nie ma jasnych odpowiedzi, ile pandemia jeszcze potrwa, jak się można zakazić, kto powinien się obawiać tego wirusa. To wszystko składa się w całość i dlatego Finowie wolą zostać w domu lub iść na spacer, niż oglądać na żywo ukochany przez nich hokej.
Hokejowi - a szerzej: całemu sportowi - nie pomogły również informacje z przełomu września i października, gdzie okazało się, że w wielu drużynach byli zakażeni zawodnicy. Wdrożono odpowiednie protokoły medyczne, nie doszło do wybuchu ognisk, ale mimo to ludzie stali się jeszcze bardziej nieufni.
W czerwcu podjęto również decyzję o odwołaniu największych zawodów sportowych organizowanych w tym kraju - Rajdu Finlandii. Najlepsi kierowcy rajdowi świata mieli po raz 70. ścigać się po miejscowych szutrach. Nic z tego.
Psy na lotniskach
- To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu - powiedział Jani Backman, dyrektor rajdu. - Przyjechałoby do kraju zbyt wielu ludzi z całego świata. To nie byłoby odpowiedzialne. Lepiej nie kusić losu.
Finowie zwracają uwagę na szczelność granic. Wiedzą, że to właśnie tamtędy najłatwiej wpuścić zakażonych ludzi. Dlatego na miejscowych lotniskach pracują psy, których zadaniem jest wskazywanie zakażonych turystów.
To eksperymentalny projekt, który ma odciążyć system testów medycznych. Wedle części naukowców czworonogi są w stanie wyczuć koronawirusa u człowieka. Niechęć do podróży i ograniczenie lotów spowodowało, że również fińscy skoczkowie mają problem. - Bardzo chciałem poskakać latem na igielicie w różnych miejscach świata, ale poza krótkim zgrupowaniem w Obertsdorfie, musiałem obejść się ze smakiem - narzekał Antti Aalto czołowy fiński skoczek.
Czytaj także: Portugalia z problemami przed meczem z Hiszpanią. Jose Fonte zakażony koronawirusem Fatalna sytuacja reprezentacji Ukrainy. Z Francją nie zagra aż czternastu zawodników