Jeżeli Robert Lewandowski poprowadzi reprezentację Polski do medalu mistrzostw Europy lub świata, nie będzie nad czym dyskutować, a pytanie automatycznie stanie się bezsensowne. Dziś jeszcze można było spróbować otworzyć dyskusję i... właściwie szybko ją zamknąć. Zaskakująco szybko.
Na sformułowane w ten sposób pytanie odpowiedzieli niemal wszyscy najważniejsi przedstawiciele polskich mediów. Nie zabrakło zastrzeżeń: trudno zmierzyć, inne epoki, każdy był wielki w swoim czasie, inni towarzysze na boisku i pozycje, etc., lecz w końcu padało imię i nazwisko plus krótkie uzasadnienie.
Pytanie miało oczywiście charakter otwarty: "Kto jest polskim piłkarzem wszech czasów?", choć zdawaliśmy sobie sprawę, że wybór szybko zostanie zawężony do dwóch nazwisk - Roberta Lewandowskiego i Zbigniewa Bońka. Ostatecznie... nie do końca tak się stało.
Przedwojenny czarny koń
Przytoczyliśmy głosy wszystkich tych, którzy nawet mając rozterki i wątpliwości, zdecydowali się podać to jedno jedyne nazwisko, do którego im było mimo wszystko najbliżej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cybertrening dał popalić gwiazdom Bayernu. Ta reakcja Lewandowskiego mówi wszystko
- Tymczasem ja nie potrafię wskazać - mówi Mateusz Borek z Kanału Sportowego, komentator również między innymi w TVP i Canal+. - To zbyt poważna sprawa, by rzucać nazwiskiem, nie będąc w stu procentach do tego przekonanym, a ja właśnie nie jestem. Bo jak mierzyć choćby Lewandowskiego i Bońka? Inne pozycje, inne czasy.
- Przecież nie wolno porównywać przez pryzmat osiągnięć snajperskich, ponieważ Boniek wielkie mecze rozgrywał jako skrzydłowy bądź w ogóle pomocnik - kontynuuje Borek, dodając: - Kolejna sprawa - jak bardzo zmieniła się dostępność medialna. Dziś jednego widzimy co kilka dni w telewizorze, kiedyś występ Bońka w Juventusie relacjonowany w telewizji to było święto. Gdyby miarą miałaby być z kolei liczba międzynarodowych trofeów drużynowych, przewaga byłaby po stronie Zibiego, ale czy nie byłoby to krzywdzące dla Roberta, który jeszcze może zdobyć sporo pucharów?
Nonsensem byłoby skrywanie werdyktu do ostatniego akapitu tekstu, a zatem: głosami aż 60 elektorów - z różnych redakcji, stron Polski, a nawet przedziałów wiekowych - bezdyskusyjnie, choć wcale niejednomyślnie - zwyciężył Robert Lewandowski. Sam zebrał grubo więcej głosów, niż jego potencjalni konkurenci razem wzięci. Obecny kapitan reprezentacji Polski uzyskał aż 35 wskazań, Zbigniew Boniek - 10, Kazimierz Deyna - 5, Ernest Wilimowski - 4, Włodzimierz Lubański - 3, Grzegorz Lato - 2, Gerard Cieślik - 1.
Zwraca uwagę mimo wszystko stosunkowo niewielka liczba wskazań na Bońka - nie było zażartego wyścigu, jakiego można było się spodziewać. Zaskakuje również tylko pięć głosów na Deynę i zaledwie dwa na Latę. Natomiast nieoczekiwanie sporo zwolenników znalazł ten, którego nikt nie widział - mianowicie Ernest Wilimowski. Niemniej uzasadnienie tej nominacji, choć lekko prowokacyjne, musi skłaniać do refleksji.
- Sport polega na klasyfikacji, ale dzięki wymiernym wskaźnikom - jak na przykład liczba strzelonych w meczu goli - mówi Radosław Nawrot, do niedawna dziennikarz poznańskiego oddziału "Gazety Wyborczej", a od 1 stycznia portalu interia.pl. - Tymczasem tutaj sięgamy po niewymierne narzędzia typu "tak mi się zdaje" albo "więcej osiągnął". Wilimowski nie osiągnął wiele, bo nie miał na to szans, podobnie jak Lewandowski nie miał szans dorównać osiągnięciom reprezentacyjnym Bońka, bo urodził się w innej epoce. Epoce innego futbolu.
- Jednakże zapominamy o tym, że o Wilimowskim mówiło się, iż wyrastał ponad epokę, a umiejętnościami zadziwiał świat. Hermetyczny świat, w którym żył i w którym pokazać się mógł rzadko. Lewandowski jest tu bardziej uprzywilejowany, widzimy go co kilka dni. W wypadku Wilimowskiego działa bardziej wyobraźnia i opisy tych, którzy go widzieli. A relacjonują rzeczy niebywałe. Kto wie zatem, czy to nie był on... - zastanawia się Nawrot.
Złamane szkockie serce
- Żyjemy w czasach, kiedy często to media dyktują ludziom, co powinno się myśleć - uważa Andrzej Grygierczyk, były redaktor naczelny katowickiego "Sportu". Akurat media zagraniczne zapewne niewiele wiedzą o Wilimowskim, ich wzrok nie sięga raczej dalej niż do czasów Deyny, Lubańskiego, Laty. Niemniej właśnie ich ogląd sytuacji powinien być ciekawy, zwłaszcza gdy jest (a jest) wolny od sympatii, towarzyskich bądź zawodowych powiązań - jednym słowem: chłodny. Identycznie jak dla nas alternatywa - przykładowo z francuskiego podwórka: Michel Platini czy Zinedine Zidane.
- Nie mam wątpliwości, w przypadku Lewandowskiego mamy do czynienia z wieloletnimi występami na najwyższym poziomie światowym. Wygrywał wszystkie najważniejsze trofea klubowe, równocześnie gromadząc tytuły króla strzelców. Również to on sprawił, że reprezentacja Polski znów zaczęła się liczyć w Europie, jest stałym uczestnikiem finałów mistrzostw Europy bądź świata - uważa Janusz Michallik, były reprezentant Stanów Zjednoczonych, od lat stały ekspert i komentator stacji ESPN.
W podobnym tonie wypowiada się Dassler Marquez, były reporter największych brazylijskich portali internetowych UOL i Terra, także skaut Liverpoolu w Brazylii: - Lewandowski, ale z zastrzeżeniem, że Laty czy Bońka nie widziałem. Napastnik Bayernu był najlepszy na świecie w tym roku, nie jest co prawda piłkarzem ze świata marzeń, ale to bez dwóch zdań wielki zawodnik.
- Głosuję na Roberta Lewandowskiego - mówi Clement Lacord z "France Football", tłumacząc: - Prawdopodobnie otrzymałby w tym roku również Ballon d'Or, gdyby głosowanie nie zostało odwołane. To właściwie najlepszy napastnik na świecie i jeśli Bayern był naprawdę perfekcyjną drużyną w 2020 roku, to Lewandowski był kluczowym graczem tej machiny wojennej. Teraz może zostać światową legendą, jeśli odniesie sukces z Polską na Euro. No i ostatecznie wygra tę zasłużoną Złotą Piłkę w 2021 roku!
Nieco inaczej na sprawy patrzy Stephen McGowan z "Daily Mail": - Robert Lewandowski złamał moje szkockie serce, kiedy trafił do siatki z sześciu cali w ostatniej minucie meczu w Glasgow, doprowadzając do wyniku 2:2 w eliminacjach Euro 2016. Jest pod każdym względem supergwiazdą futbolu występującą na elitarnym poziomie. To wszystko prawda, ale jestem już na tyle dorosły, by pamiętać Bońka z mojego ulubionego, bo oglądanego oczami dziecka, mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. Jego hat-trick przeciwko Belgii był wyjątkowy i kto wie, co by się stało, gdyby mógł zagrać w półfinale z Włochami...
Licznych wielbicieli za granicą ma Deyna. - Był najlepszy ze względu na wyróżniającą technikę. Lewandowski jest świetnym goleadorem, Latę także podobnie wspominam, ale wolę zawodników kreujących grę, techników. Nie widziałem Lubańskiego, o którym wielu mówiło, iż był bardzo dobry, tyle że mecze z jego udziałem nigdy nie dotarły do Argentyny - żałuje Sergio Levinski, argentyński dziennikarz, autor książek o Diego Maradonie i korupcji w argentyńskim futbolu, korespondent między innymi z mundiali w RPA, Brazylii i Rosji.
Wydaje się, że podbijający Bundesligę Lewandowski nie powinien mieć konkurencji w ocenach tamtejszych recenzentów. Być może tak jest, ale akurat Frank Lussem, doświadczony dziennikarz "Kickera", ma inną optykę: - Dla mnie najlepszym polskim futbolistą był Deyna. W 1974 roku Polska miała swoją najlepszą drużynę w historii, a Deyna był jej dyrygentem. Błyszczał w czasach, kiedy konkurencja w futbolu była większa. Szkoda, że nie dane było mu w odpowiednim wieku, tak jak Bońkowi, wyjechać do wielkiego, zachodniego klubu, bo w każdym był w stanie odgrywać wiodącą rolę.
[nextpage]Co leży na szalach?
Lider uciekł reszcie peletonu daleko. Najmocniejszy w tym peletonie okazał się - zgodnie z przewidywaniami - Boniek. Przewaga "Lewego" nad "Zibim" jest jednak zaskakująco duża, jeśli weźmiemy ich boiskowe dokonania drużynowe. Co bowiem w obu przypadkach znajdzie się na szalach?
Lewandowski - ćwierćfinał ME, triumf w LM (PM), finał LM (PM), Superpuchar Europy, 1 raz mistrz Polski, 8 razy mistrz Niemiec. 4 razy Puchar Niemiec. Boniek - III miejsce na MŚ '82, V-VIII miejsce na MŚ '78, triumf w PM (LM), finał PM (LM), Superpuchar Europy, Puchar Zdobywców Pucharów, 2 razy mistrz Polski, mistrz Włoch, dwa razy Puchar Włoch.
Co najmniej porównywalne. Kwestia optyki czy więcej ważą seryjne laury w Bundeslidze czy pojedyncze na mundialu? Czyżby więc zadecydowała medialność, "dostępność" obecnego herosa? To rzeczywiście jest jeden z argumentów podnoszonych przez zwolenników Lewandowskiego - ludzi głównie młodszego pokolenia: "tamtych nie pamiętam, nie widziałem na własne oczy". Nawet Boniek w wywiadzie dla "Sueddeutsche Zeitung" twierdził: - Nie ma żadnej wątpliwości - wszyscy Polacy przed czterdziestką uważają Lewandowskiego za naszego najlepszego piłkarza w historii.
Kwestia emocji?
A może taki stan rzeczy jest efektem tęsknoty za sukcesami? Pokolenie dzisiejszych 40-latków naznaczone jest ciężkimi porażkami polskiego futbolu, może więc ta potrzeba wygrania czegoś, poczucia chwały, sprawia, że na przeszłość rzucany jest cień, przestaje mieć ona znaczenie? Bo Lewandowski jest także ich, a Boniek, Deyna, Lubański, Lato należą do pokoleń starszych. Może więc wcale nie chodzi o konkretne trofea, medale, gole, może są one tylko przykrywką dla tego, co za sobą niosą - dla emocji, które można poczuć, a nie tylko o nich wiedzieć?
- Gdybym miał kierować się sentymentem, a nie chłodną głową, wskazałbym Bońka. W czasie jego kariery zacząłem chłonąć futbol, moja ówczesna percepcja futbolowa pozbawiona była jakiegokolwiek krytycyzmu, właściwie w każdego zawodnika reprezentacji wpatrzony byłem jak w obrazek. Dlatego obok Bońka bez wahania - podkreślam, kierując się sentymentem - postawiłbym idoli mojego pokolenia, Dariusza Dziekanowskiego czy Włodzimierza Smolarka - mówi Przemysław Iwańczyk, pracujący dla Polsatu Sport i TOK FM.
- Natomiast Deynę i Lubańskiego znam tylko z opowieści, to postaci fundamentalne dla polskiej piłki, roztacza się wokół nich pewien kult, w związku z tym i ja im składam hołd. Natomiast nie potrafię połączyć ich z emocjami. Bo sport to nie tylko liczba strzelonych goli zapisana na kartce, sport to również emocje, które tym bramkom, sukcesom towarzyszą - dodaje Iwańczyk.
Znamienne, że obecny kapitan reprezentacji Polski urodził się w sierpniu 1988 roku, dwa miesiące po tym, jak Boniek zakończył piłkarską karierę. Dzieli ich więc epoka - przyszło im kopać piłkę w innych czasach. Młodość (także ta elektorska) ma swoje prawa, lecz kierując się zasadą: tu i teraz, podnosząc argument o rosnącym wraz z latami poziomie futbolu, a zatem i wymaganiach, wyrugowani powinni zostać Pele, Maradona, Cruyff i cała reszta herosów. Nie mają prawa stawać w szranki z Messim i Cristiano Ronaldo?
Dziennikarz sportowy po to właśnie uzbrojony jest w dostateczną wiedzę historyczną, po to posiada narzędzia pozwalające mu dotrzeć do pewnych źródeł, by był w stanie skorelować i zaopiniować - na tym to polega. W przeciwnym razie, gdyby liczyć się miała wyłącznie arytmetyka, wszelkie plebiscyty straciłyby sens - 8 mistrzostw Bundesligi na koncie RL9 robi potężne wrażenie. Ale tyle samo ma choćby Javi Martinez, a istnieje ryzyko, że Hiszpanie wybierając setkę swoich najlepszych piłkarzy historii, Martineza mogliby przeoczyć.
Inna rzecz, że myśląc o "starych, dobrych czasach" łatwo popaść w niepotrzebny sentymentalizm i stracić ostrość widzenia. - Kiedyś rzadko oglądało się popisy Bońka w Serie A. Wydawało się, że on tak co tydzień, ale to przecież nieprawda - uważa Andrzej Twarowski, dziennikarz Canal+. - Fakt, że Kamil Glik wyrównał w jednym z sezonów strzelecki rekord Zibiego w Serie A też jest wymowny i dla mnie akurat stanowi rozwiązanie całej zagadki. Oczywiście, ja również żyję wspomnieniem Espana '82, ale im dłużej o tym myślę, tym dochodzę do wniosku, że tam jednak lider miał innych partnerów. Poza tym "Lewy" oczywiście sam nie wygrał Bayernowi finału LM, ale właśnie sam zaniósł Bayern do tego finału na plecach - zauważa Twarowski.
Paweł Czado, dziennikarz do niedawna katowickiego oddziału "Gazety Wyborczej", a obecnie portalu interia.pl nie zawahał się nawet przez chwilę, nominując Wilimowskiego. Dla niego argument "nie widziałem, nie pamiętam" jest kompletnie chybiony.
- Dla mnie właśnie on jest polskim piłkarzem wszech czasów. Moje poparcie dla Eziego nie jest demonstracją polityczną, narodowościową czy jakąkolwiek inną. Zwyczajnie uważam, że przewyższył u nas każdego. Po pierwsze, chodzi o olśniewający styl. Wjeżdżał do bramki jak chciał. Po drugie, chodzi o liczby. W reprezentacji Polski Wilimowski zdobył 21 goli w 22 meczach. Dokonał tego w 1924 dni. Robert Lewandowski wyrównał to osiągnięcie po 2188 dniach od debiutu, do tego potrzebował też więcej, bo aż 61 meczów w reprezentacji - tłumaczy Czado.
- Lewandowski to zjawiskowy, fantastyczny piłkarz, jednak jednego rekordu Eziego nie pobije już nigdy: chodzi o 10 goli w jednym meczu ligowym. Wilimowski w debiutanckim sezonie w ekstraklasie został królem strzelców - w wieku 18 lat zdobył 34 bramki w 21 meczach. Lewandowski w debiutanckim sezonie – w wieku 20 lat strzelił 14 goli w 30 meczach. W polskiej piłce Ezi osiągnąłby wielokrotnie więcej, wszystko przerwała wojna: kiedy wybuchła, miał zaledwie 23 lata! - zauważa dziennikarz.
- Gdyby nie wybuchła, kto wie co osiągnęłaby reprezentacja Polski z nim w składzie na mistrzostwach świata w 1942 roku? Gdyby to był normalny czas, byłby wtedy u szczytu formy. Niektórzy spytają: jak mogę uważać za piłkarza wszech czasów zawodnika, którego nie widziałem na oczy? Odwracam argument: jak można uznać za piłkarza wszech czasów kogoś innego, nie zobaczywszy Eziego? Lewandowski jest dla mnie najlepszym polskim piłkarzem, którego widziałem na oczy. Reszta należy do Wilimowskiego. Tylko tyle i aż tyle - puentuje Czado.
Co by było, gdyby...
Lewandowski może jeszcze osiągnąć sukces z reprezentacją (choć pewnie szybciej wygra z Bayernem trzy kolejne finały Champions League) i wówczas jakakolwiek dyskusja okaże się bezprzedmiotowa, ale to wszystko póki co pozostaje jednak w sferze przypuszczeń.
Gdybanie nie ma sensu. Gdyby Robert wyjechał do Anglii... Gdyby miał w reprezentacji obok siebie Latę i Żmudę... Gdyby Boniek nie trafił na złote pokolenie włoskich mistrzów i najlepszego z Europejczyków swojej doby... Nie ma sensu, bo gdyby Deyna po Weltmeisterschaft wyjechał do Bayernu, to miałby pewnie ze trzy Puchary Mistrzów w dorobku i nie miałby sobie równych w jakichkolwiek plebiscytach. Nie wyjechał, bo nie mógł.
- Nie dlatego, że jestem stary i sentymentalny, choć to pewnie też, ale lata gry Deyny były najlepszymi dla polskiej piłki. Polskiej w Polsce, bo o sile naszych klubów decydowali nasi piłkarze i najczęściej krajowi trenerzy - przekonuje jednak przedstawiciel twardego elektoratu Deyny, Stefan Szczepłek.
- Jestem pod wrażeniem tego, co robi Lewandowski, ale gdyby Deyna miał takie możliwości, jakie ma Robert... Gdyby mógł odejść do zagranicznego klubu w wieku 25-26 lat, a przecież kolejka chętnych się ustawiała - na czele z Realem Madryt. W jeszcze lepszym towarzystwie niż w kraju, osiągnąłby więcej. I miałby znacznie lepszą prasę - dla Zachodu, czyli dla elektorów Złotej Piłki, był człowiekiem zza żelaznej kurtyny. A dla nas on i jego pokolenie stanowili dowód, że sportowcy z tamtej przaśnej Polski też mogą osiągać sukcesy międzynarodowe. Deyna był bohaterem PRL, ale jednocześnie również jej ofiarą - zauważa Szczepłek.
- Łapię się na tym, że coraz częściej wierzę, że Lewy jest w stanie pobić rekord, wydawało się, nie do pobicia. Trzy, cztery sezony skutecznej, na jego normalnym poziomie gry w Bundeslidze, i wyczyn strzelecki Gerda Muellera będzie można wygumkować - twierdzi Piotr Żelazny, wydawca "Magazynu Kopalnia".
To, faktycznie, byłaby rzecz niewiarygodna, ale - znów - jeszcze niesprawdzalna. Cztery lata to jednak w futbolu szmat czasu. Poza tym, to wciąż wyczyn, choć niesłychany, to jednak nie na globalną skalę. Emocjonujemy się nim słusznie, bo dotyczy Polaka w konfrontacji z jednym z najwybitniejszych snajperów wszechwag, ale ilu kibiców na wyrywki potrafiłoby wskazać najlepszego strzelca w historii ligi włoskiej, hiszpańskiej, angielskiej czy francuskiej?
[nextpage]Tylko zrywy
Nie ma wątpliwości, że Boniek nie zdominował ligi włoskiej w takim samym, bądź porównywalnym stopniu jak Lewy niemieckiej. Lewandowski równa się dziś Bundesliga, i na odwrót. Natomiast pamiętać trzeba, że nie było nigdy w historii futbolu bardziej gwiazdorskiej ligi niż Serie A w latach osiemdziesiątych. W jednej ligowej kolejce wychodzili na boisko Diego Maradona, Daniel Passarella, Michel Platini, Zico, Karl-Heinz Rummenigge, Socrates, Falcao, o włoskich mistrzach świata nie wspominając. Wśród nich wychodził również Boniek. Nie strzelał dużo goli, to fakt, lecz nie takie było jego zadanie, a poza tym chyba najlepiej grał w Romie - nawet jako libero.
Żelazny podnosi jednak ciekawy argument przemawiający - jego zdaniem - na korzyść Lewandowskiego. Mianowicie 8 razy (a wkrótce zapewne dziewięć) wybierany był on przez "Piłkę Nożną" Piłkarzem Roku. Hegemon - wszedł na szczyt i z niego zejść nie zamierza.
- Dokładnie tak, podczas gdy inni mieli tylko zrywy - mówi. - Deyna był Piłkarzem Roku 1973 i 1974, a potem, mimo że grał jeszcze kilka lat w polskiej lidze, nie znajdywał uznania elektorów. Boniek był najlepszy w 1978 i 1982 roku. Tylko za te lata ma tytuły. To pokazuje wielką różnicę między nimi a Lewandowskim. Starzy mistrzowie tkwili momentami w marazmie, bo nie da się wciąż mobilizować na grę przeciw, dajmy na to, Szombierkom, tymczasem Lewandowski jest w stanie mobilizować się na przysłowiowy Augsburg nawet co tydzień.
Argument trudny do zbicia, natomiast pamiętać trzeba, że Lewandowski nie ma obecnie wielkiej konkurencji w Polsce - właściwie prawie żadnej. Kiedy Deyna nie zdobywał tytułów Piłkarza Roku, robili to na przykład Henryk Kasperczak (1976), Grzegorz Lato (1977) - piłkarze mocnej wówczas Stali Mielec, medaliści MŚ. Tylko dwa tytuły po stronie Zibiego, to również dość nieoczekiwana konstatacja. Z tym że trudno racjonalnie wytłumaczyć, czemu w 1985 roku tytuł trafił w ręce Dziekanowskiego, a nie Bońka, który wygrał nam eliminacje Mexico '86, a przede wszystkim triumfował w Pucharze Mistrzów. Poza tym Deyna raz, a Boniek dwukrotnie, byli wybierani najlepszymi w latach mundialowych, a więc największych piłkarskich prób na świecie.
Wielkie mecze
Porównując tylko tych obu wspaniałych piłkarzy, Lewandowskiego i Bońka, a więc od początku faworytów do miana tego najwybitniejszego, nie wolno zapominać o jednym - mianowicie o krajowym okresie kariery. Lewandowski dwa sezony grał w Ekstraklasie - został królem strzelców i mistrzem Polski. Zwrócił uwagę Borussii Dortmund, która zapłaciła za młodego napastnika 4,5 mln euro. Boniek, o czym być może się zapomina, nie został kupiony przez Juventus po znakomitym mundialu, ale już przed. Włosi zapłacili za niego 2,3 mln dolarów. Ogrom pieniędzy zważywszy, że światowy rekord w tym samym roku ustanowił Maradona, przechodząc do Barcelony (7,3 mln).
Istotne jest jednak, że Juve przyglądało się Bońkowi od połowy 1981 roku. Włosi interesowali się nie tylko gwiazdą polskiej ligi, dwukrotnym mistrzem kraju, ale człowiekiem, który zdawał się nie mieć sufitu w konfrontacjach z największymi. To przecież Boniek na czele skromnego Robotniczego Towarzystwa Sportowego Widzew Łódź wyrzucił z Pucharu UEFA Juventus, Manchester United czy Manchester City.
I w ten sposób dochodzimy do rozdziału "Wielkie mecze". Znów siłą rzeczy zawężamy wszystko do dwóch nazwisk, ponieważ Deynie - gigantowi MŚ ’74 - brakuje wielkich bojów w europejskich pucharach. Przynajmniej w takim samym stopniu jak Lewemu i Bońkowi.
Lewandowskiemu zdarzały się spektakularne występy w Bundeslidze (Wolfsburg) czy w fazie grupowej Ligi Mistrzów już jako piłkarzowi Bayernu, ale te najgłośniejsze zaliczył chyba w barwach Borussi (z Realem, z Bayernem w finale DFB). Boniek ma jednak tę przewagę, że on błyszczał zawsze w meczach decydujących. Im mocniej świeciło światło, tym lepiej czuł się na boisku. Juve w erze Zibiego wygrało trzy wielkie finały -Pucharu Zdobywców Pucharów z Porto, Pucharu Mistrzów z Liverpoolem i Superpuchar Europy z Liverpoolem, strzelając w nich w sumie 5 goli. Boniek strzelił 3 i wypracował rzut karny na Heysel.
Na ciekawą rzecz zwrócił uwagę Rafał Stec, dziennikarz "Gazety Wyborczej". Według niego, dzisiejsze dream teamy są silniejsze niż kiedyś. Gwiazdy mogą liczyć na wsparcie silniejszego tła. Jeśli w składzie pojawia się dziura, łatwo ją załatać, kupując kogoś z Ameryki Południowej i płacąc nawet 70 milionów euro. Kiedyś tak łatwo nie było, choćby z uwagi na obowiązujące limity w zatrudnianiu obcokrajowców.
W konsekwencji Lewy ma wokół siebie faktyczny dream team i to jest jego przewaga, łatwiej mu błyszczeć, łatwiej odnosić sukcesy. Jest to jednak argumentacja, z którą trzeba polemizować i brać w obronę RL9. Kręgosłup Bayernu z lat 70. stanowili przecież mistrzowie świata '74; aż 6 niemieckich uczestników finału mundialu - Maier, Beckenbauer, Schwarzenbeck, Breitner, Hoeness, Mueller wywodziło się z najlepszego niemieckiego klubu. Pokonani w finale wybitni Holendrzy oparci byli bodaj w jeszcze większym stopniu o Ajax Amsterdam. Boniek trafił do Juventusu, w którym występowało sześciu mistrzów świata i najlepszy piłkarz Europy - Platini. Czy to nie jest zaplecze dające mocne wsparcie?
Ile waży orzełek?
Lewandowski jest symbolem reprezentacji od wielu lat. Jej kapitanem, królem eliminacji, rekordzistą (63) pod względem zdobytych bramek. A mimo to nie da się go zrównać z Deyną, Bońkiem czy przede wszystkim Grzegorzem Latą - królem strzelców MŚ.
- Zgadzam się, że Deyna ma swój emblemat, czyli mundial '74. Boniek - Espana '82 i mecz z Belgami, natomiast Lewandowskiemu takiego spektakularnego sukcesu brakuje - przyznaje Żelazny.
- Na pewno tamci osiągnęli więcej z kadrą i to zawsze będzie działało na ich korzyść, ale też działali w innych czasach, gdy polska piłka była bardzo mocna. Dziś mamy bardzo słabą ligę, niewielu piłkarzy klasy międzynarodowej, a jednak w pewnym momencie byliśmy w stanie nawiązać rywalizację z najlepszymi i wciąż jeździmy na duże turnieje. Mam wątpliwości czy bez Lewandowskiego awansowalibyśmy na te w 2016, 2018 i tym roku - protestuje Marek Wawrzynowski z WP SportoweFakty.
Borek: - Sukcesy Bońka w drużynie narodowej są niepodważalne, Lewy może oczywiście jeszcze dorównać lub nawet przewyższyć prezesa na tym polu, ale pytanie brzmi czy uczciwie jest dziś wymagać podobnych osiągnięć od niego? Dlatego będę upierał się przy podziale tytułu najlepszego piłkarza wszech czasów: za klub - Lewandowski, za reprezentację - Boniek.
Bez wehikułu
- Żyjemy w innych czasach. Kiedyś Polak mógł zostać najlepszym piłkarzem na świecie, nie znając innego języka niż polski, teraz to niemożliwe - twierdzi Paweł Wilkowicz ze sport.pl i dodaje: - Argumentując w sondzie, powiedziałem, że Boniek urodził się paradoksalnie w bardziej sprzyjającym momencie dla utalentowanego zawodnika. Ja wiem, że kiedyś trudniej było wyjechać na Zachód, ale chodzi mi o warunki stworzone piłkarstwu przez państwo polskie.
- Pokolenie Bońka wchodziło w rzeczywistość, w której nikogo nie dziwiło, że Polska jest czołową reprezentacją świata. Młodymi zawodnikami opiekowali się prawdziwi fachowcy. Antoni Piechniczek mówił, że może pojechać na warszawską AWF i porozmawiać tam z najlepszymi specjalistami na świecie z różnych dziedzin i dyscyplin. Dziś chyba tak nie jest. Dziś piłkarz może trafić na specjalistę, ale nie musi - loteria. Bońka mógł w świat wynieść wehikuł w postaci wielkiego Widzewa i wielkiej reprezentacji. Lewandowski takiego wehikułu nie miał. Natomiast to on otworzył oczy całemu pokoleniu i dowiódł, że najlepszy piłkarz świata może wychować się gdzieś na małym boisku nieopodal mostu Gdańskiego - tłumaczy Wilkowicz.
I dodaje: - Nawiasem mówiąc – wybierając biało-czerwoną jedenastkę na stulecie PZPN, długo miałem wątpliwości czy słusznie postąpiłem, umieszczając w niej naszą trójkę z Dortmundu. Dziś nie mam takich wątpliwości. Trzech gości, którzy udowodnili, że Polak potrafi, że może być sympatyczny, rzetelny, po prostu dobry. A Lewy z całej trójki miał w sobie najwięcej futbolu.
Fenomen Lewandowskiego wykracza już daleko poza piłkę nożną. Robert jest twarzą naszego państwa na świecie. Jest synonimem perfekcyjności, profesjonalizmu, krótko mówiąc - zmienia stereotyp Polaka.
- Biorąc pod uwagę soft power, jest jednym z najwybitniejszych ambasadorów Polski na świecie - zauważa Marek Szkolnikowski z TVP Sport. - Jeszcze przed finałami mistrzostw Europy w 2012 roku znajomi z Niemiec pytali mnie, czy u nas chodzą po ulicach białe niedźwiedzie, czy mamy ubikacje wewnątrz czy na zewnątrz budynków i czy mamy dostęp do kolorowych telewizorów - tak byliśmy postrzegani.
- Robert pokazał jednak Niemcom, że Polak może być pracowity, zdolny, może stać się ikoną Bayernu Monachium i globalną gwiazdą. No i może zarabiać więcej od nich, a to ich boli. Wychowałem się w Niemczech, wiem, o czym mówię - przez kilka lat zmieniło się postrzeganie Polski, a to jest warte więcej niż wszystkie nagrody świata razem wzięte - kończy Szkolnikowski.
Zbigniew Mucha, Przemysław Pawlak