Bardzo trudno było ujarzmić zawodników Podbeskidzia i MKS, którzy nie oszczędzali swoich przeciwników w ostrej walce. Rezultatem końcowym było aż dziewięć żółtych kartoników, które Łukasz Śmietanka pokazywał średnio co dziesięć minut. W większości upomnienia były słuszne, a tych, które były kontrowersyjne, nie będziemy kwestionować.
Warta przypomnienia jest inna sprawa. Cofnijmy się do 70. minuty, kiedy za brutalny faul w środku pola żółtym kartonikiem został ukarany piłkarz gości, Tomasz Zieliński. Było to pierwsze upomnienie tego zawodnika, jednak w gąszczu żółtych kartek po stronie MKS kibice Podbeskidzia myśleli, iż Zieliński ma już na koncie upomnienie i formalnością jest tylko pokazanie przez arbitra "czerwa". Nawoływania z trybun podziałały na arbitra z Radomia, który odruchowo spojrzał do notesu, podbiegł do zawodnika i pokazał mu czerwoną kartkę. - Byłem zdziwiony, bo wiedziałem, że akurat Zieliński nie miał na koncie żółtej kartki. Pomyślałem, że może puściły mu nerwy, coś odpowiedział w kierunku sędziego w momencie pierwszego upomnienia i jest to następstwo jego głupiego zachowania - mówił po meczu trener gości, Grzegorz Kowalski.
Zamieszanie przy linii bocznej trwało dłuższą chwilę. Wydaje się, że arbiter boczny zasygnalizował głównemu, iż Zieliński wcześniej miał czyste konto i dlatego, ku zdziwieniu miejscowych kibiców, pomocnik MKS wrócił na boisko. Tym błędem i wieloma innymi spornymi decyzjami Łukasz Śmietanka przyczynił się do popsucia sobotniego widowiska.