Jeszcze niedawno gra trójką napastników w reprezentacji była uznawana za coś niemożliwego. Gdy Paulo Sousa wystawił trzech snajperów na mecz ze 151. drużyną rankingu FIFA, która nie wygrała spotkania od prawie dwóch lat, można było przyjmować zakłady, ile goli strzeli nasza reprezentacja. Tymczasem domowe starcie z Andorą przypominało bokserską walkę w "klinczu".
To, że gracze Andory zagrają gęsto w defensywie i postawią na przeszkadzanie, można było założyć w ciemno. Goście nie atakowali, bo przyjechali do Warszawy bronić i świetnie im to wychodziło. To jednak nie sukces rywala, a bardziej słabość Biało-Czerwonych. Zastanawia, dlaczego piłkarze reprezentacji sprowadzili ten pojedynek do "meczu walki", o którym chce się szybko zapomnieć.
Pierwszy celny strzał drużyna Sousy oddała dopiero w 25. minucie. Było to lekkie uderzenie głową Krzysztofa Piątka. Wcześniej do pustej bramki nie trafił Grzegorz Krychowiak (boczna siatka), a Paulo Sousa "gotował" się przy linii bocznej, widząc postawę swoich obrońców i pomocników. Co chwilę instruował Kamila Piątkowskiego, by grał odważniej. Portugalczyk miał też zastrzeżenia do flegmatycznego rozgrywania przez Kamila Glika. A gdy widział, jak Piotr Zieliński i Grzegorz Krychowiak wycofują piłkę do defensorów, zamiast grać ją do przodu, aż podskakiwał z irytacji.
Długo na pustym stadionie Legii słychać było głównie wzajemne pretensje - zawodników i trenera polskiej drużyny.
Dopiero po pół godzinie przyszło przełamanie. Po kolejnym faulu na Kamilu Jóźwiaku reprezentacja miała rzut wolny. Dośrodkował Maciej Rybus, a Robert Lewandowski ładnym uderzeniem z woleja pokonał bramkarza Andory.
Kapitan Biało-Czerwonych sprawił, że do przerwy chociaż wynik się zgadzał. Lewandowski harował na tego gola, schodził do środka boiska po piłkę, na skrzydło, czasem cofał się nawet na własną połowę. Napastnik Bayernu Monachium mógł mieć po pierwszej połowie dwie bramki na koncie, ale po dośrodkowaniu Piotra Zielińskiego piłka niespodziewanie trafiła go w nogi i przeszła obok słupka.
W meczu z zespołem marzącym najpierw o zdobyciu bramki, w następnej kolejności o chociażby jednym punkcie, o zwycięstwie nawet nie wspominając, różnicę zrobił dopiero najlepszy piłkarz świata. Lewandowski na początku drugiej połowy podwyższył prowadzenie.
Po dośrodkowaniu Jóźwiaka kapitan na raty, z bliskiej odległości, dał polskiej kadrze drugiego gola. Kilka minut po tej sytuacji Lewandowskim zszedł z boiska. Zapewne z poczuciem, że w takim meczu nie tylko on powinien decydować o wyniku.
Przykro to pisać, ale potrzebowaliśmy najlepszego piłkarza świata, by pokonać kadrę Andory - "nędzarza" futbolu, dostarczyciela punktów dla niemal wszystkich drużyn. W samej końcówce spotkania gola w debiucie strzelił Karol Świderski. Z bliskiej odległości wykończył dośrodkowanie Kamila Grosickiego.
Polska - Andora 3:0 (1:0)
1:0 - Robert Lewandowski 30'
2:0 - Robert Lewandowski 55'
3:0 - Karol Świderski 88'
Polska: Wojciech Szczęsny - Bartosz Bereszyński (60. Paweł Dawidowicz), Kamil Glik, Kamil Piątkowski - Maciej Rybus (60. Przemysław Płacheta), Kamil Jóźwiak, Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński (73. Kacper Kozłowski) - Arkadiusz Milik (60. Kamil Grosicki), Robert Lewandowski (63. Karol Świderski) - Krzysztof Piątek.
Andora: Iker Alvarez - Moises San Nicolas, Christian Garcia, Emili Garcia, Albert Alavedra - Marc Pujol (58. Joan Cervos), Marc Rebes, Marc Vales, Marc Garcia (58. Jordi Alaez), Aaron Sanchez - Christian Martinez.
Żółta kartka: Christian Garcia, Jordi Alaez (Andora)
Sędziował: Erik Lambrechts (Belgia)
Widzów: brak