Pamiętacie, jak Anthony Knockaert zmarnował rzut karny w barażach z Watford FC, a potem "Szerszenie" wyprowadziły kontrę dającą awans do Premier League? Końcówka tamtego spotkania zapisała się w historii nie tylko angielskiej, ale i światowej piłki jako jedna z najbardziej dramatycznych. W 2013 r. nikt wśród fanów Leicester City nie śnił o tym, co teraz osiąga klub.
Udało się awansować rok później i dosłownie przetrwać sezon jako beniaminek. Leicester ledwo co utrzymało się w 2015 r. i nie powalało swoją grą. Dlatego tym bardziej mistrzostwo w 2016 r. należy uznać za sensację. Prosty futbol pod wodzą Claudio Ranieriego w zupełności wtedy wystarczył.
Złośliwi powiedzieliby wówczas, że zaraz "Lisy" zaczną regularnie obniżać loty jak Blackburn Rovers w latach 90. czy każdy tego typu rodzynek w innej lidze. Jednak drużyna z King Power Stadium do dziś jest naprawdę mądrze zarządzanym zespołem, a upragniony, pierwszy w historii triumf w Pucharze Anglii nie był dziełem przypadku.
Pomysł w pełni dopracowany
Właściciele z Tajlandii potrafili dobrze zainwestować duże pieniądze zarobione na transferach N'Golo Kante, Riyada Mahreza i Harry'ego Maguire'a. Tak dobierano kolejnych zawodników, by wszystkie formacje były na równym poziomie. Zakupy utalentowanego Youriego Tielemansa, intensywnie pracującego Wilfreda Ndidiego czy dobrze prosperujących Timothy'ego Castagne'a i Caglara Soyuncu są tego najlepszymi dowodami. Do tego udało się zachować najważniejszych graczy trzonu mistrzowskiej drużyny, którzy mają dziś wpływ na jakość i mentalność zespołu, czyli Jamiego Vardy'ego i Kaspera Schmeichela.
Za to dla Brendana Rodgersa Leicester wydaje się być idealnym miejscem do pracy jako trener. Potrafił wyciągać na wyższą półkę underdoga pokroju Swansea City. Zdobył sporo wiedzy w Celtiku Glasgow. Nauczył się seryjnie wygrywać i podnosić po porażkach jak feniks z popiołów, czego brakowało mu w Liverpoolu po wypuszczonej z rąk szansie na mistrzostwo. Irlandczyk stworzył teraz monolit i potrafił nadać grze Leicester odpowiedniego charakteru.
W jedności siła
Planu na budowę zespołu nie zburzyła tragiczna śmierć Vichaia Srivaddhanaprabhy w katastrofie śmigłowca niedaleko stadionu. Rodzina wiedziała, jak zadbać o interesy i kontynuować ten projekt. Zawodnicy i kibice zdawali sobie sprawę, że tylko dzięki stworzeniu silnej grupy uda się przetrwać trudny moment, by potem iść dzielnie do przodu.
Mimo wielu milionów w budżecie i chęci budowania globalnej marki właściciele nie zapominają o miejscowej społeczności, która zawsze staje murem za drużyną. Kibice są siłą "Lisów" i, co zdarza się naprawdę rzadko, w pełni popierają prezesa i jego działania. Mało tego - nawet mają przyśpiewki na jego cześć.
Tajska rodzina biznesmenów wie też, że musi być w dobrych relacjach z zawodnikami. To było ewidentnie widać na murawie Wembley po końcowym gwizdku, gdy Aiyawatt Srivaddhanaprabha pobiegł do piłkarzy cieszyć się razem z nimi. Obrazki z tamtych chwil aż chwytają za serce. Puchar Anglii to osobisty sukces prezesa Leicester City, ale on czuje, że ogromną cegłę dołożył do tego jego zmarły ojciec.
W zeszłym sezonie Leicester otarło się o czołową czwórkę w Premier League. Pandemiczną kampanię 2020/2021 może zakończyć na podium, a brakuje do tego naprawdę niewiele. Właściciele nie marnują potencjału, jaki udało się zbudować przy okazji zdobycia sensacyjnego mistrzostwa. Regularny progres, poczucie jedności oraz zdrowe i mądre zarządzanie sprawiają, że z drużyną z King Power Stadium naprawdę trzeba się liczyć. To już nie jest typowy ligowy średniak, który może przede wszystkim nieźle płacić. Na dziś "Lisy" są drużyną z angielskiej czołówki. Śmiało mówmy o TOP 7, jeśli tylko doda się Leicester i nie wyrzuci Arsenalu czy Tottenhamu.
Czytaj też:
Piłkarze Leicester wsparli Palestynę
Klich się przełamał. I to jak!
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie miało prawa się udać! Niesamowity trik gwiazdy