Źle obliczył lot piłki

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W sobotnim spotkaniu z Wisłą Kraków bramkarz Jagiellonii Rafał Gikiewicz puścił dwie bramki, a białostocki zespół przegrał 1:2. Zwłaszcza ten pierwszy gol obciąża konto "Gikiego".

- Na pewno dołożyłem cegiełkę do tej bramki. Gdybym wypiąstkował piłkę na rzut rożny na pewno nic by nie było z tej sytuacji. Biorę stratę tego gola na siebie, bo źle obliczyłem lot piłki - mówi Gikiewicz. - Sędzia jednak nie powinien uznać tego gola, ponieważ widać było, że piłka wyszła za linię. Wszyscy protestowaliśmy, jednak arbiter pozostał niewzruszony. Sędziowie nie byli najmocniejszymi postaciami tych zawodów, a wszystkie rzuty wolne gwizdali na korzyść Wisły. Arkadiusz Głowacki leżał na boisku przez pięć minut, a arbiter doliczył tylko trzy - usprawiedliwia się golkiper żółto-czerwonych.

Zdaniem Gikiewicza Jagiellończycy podeszli do potyczki z mistrzem Polski zbyt bojaźliwie. - Pierwszą połowę przegraliśmy w szatni. Na boisku wyszliśmy jacyś przestraszeni i po pierwszym golu "czekaliśmy", aby Wisła strzeliła nam drugiego i trzeciego. Na szczęście pierwsza połowa się skończyła. W przerwie trener powiedział, że zapominamy o tym co było w pierwszej połowie i gramy jakby było 0:0. Może w drugiej części gry nie mieliśmy zbyt wielu sytuacji, ale graliśmy jako zespół, walczyliśmy, przeciwstawiliśmy się Wiśle i przy odrobinie szczęścia Pavol Staňo mógł w doliczonym czasie gry wyrównać. Na pewno w tej połowie pozostawiliśmy po sobie dobre wrażenie - uważa Gikiewicz.

Jagiellonia po czterech meczach bez porażki przegrała w obecnym sezonie po raz pierwszy. - Mieliśmy w sobotę po prostu słabszy dzień. W końcówce pokazaliśmy charakter, jednak nie dało nam to punktu. Po powrocie do Białegostoku jest przerwa na reprezentację i musimy wszystko zrobić, aby dobrze przygotować się do meczu z Lechem Poznań i zdobyć w nim trzy punkty - kończy bramkarz Jagi.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)