Koniec sprawy. PZPN musi zapłacić odszkodowanie

Archiwum prywatne / Oparzenia pana Krzysztofa
Archiwum prywatne / Oparzenia pana Krzysztofa

Sprawa ciągnęła się wiele lat, ale ostatecznie kibic z Ząbek wygrał z PZPN. Związek musi zapłacić odszkodowanie za obrażenia, których mężczyzna doznał podczas finału Pucharu Polski w 2016 roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Sąd II instancji oddalił apelację PZPN oraz PGE Narodowego w Warszawie. Oznacza to, że związek musi wypłacić kibicowi Legii Warszawa, panu Krzysztofowi z Ząbek, odszkodowanie w wysokości 15 tysięcy złotych. Musi też pokryć koszty procesu.

- Bardzo mi ulżyło. Kiedyś chodziłem na mecze Legii, a dziś po sądach i lekarzach. To był trudny czas, dziś mam poczucie, że sprawiedliwość zatriumfowała - powiedział pan Krzysztof.

Przypomnijmy, że sprawa dotyczyła wydarzeń z 2 maja 2016 roku. Podczas finału Pucharu Polski kibice Legii rzucali race w stronę płyty. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i w efekcie kibice klubu z Warszawy "ostrzelali" innych fanów swojej drużyny.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za gol w Polsce! Można oglądać godzinami

1600 stopni Celsjusza na plecach

W 2018 roku tak to relacjonował: - Nie tylko nic nie widziałem, ale też zacząłem się dusić. Dlatego, podobnie jak dziesiątki innych osób, pobiegłem w górę schodów i stanąłem nad flagą. Kilka metrów za nami kibice odpalili race - opowiadał Krzysztof.

Chwilę później poczuł potworny ból, zanotował jeszcze nieprzyjemny swąd palonej skóry i stracił przytomność. Potem dowiedział się, że raca, która wpadła mu za koszulkę, pali się w temperaturze 1600 stopni.

Ocknął się w punkcie medycznym. Ratownik z firmy medycznej "Falck" zeznał potem, że oparzenia pochodziły od racy, a on musiał wyrywać z ciała wtopione w nie kawałki koszulki. W protokole medycznym określił, że doszło do poparzeń 5 proc. ciała. Zalecił transport do szpitala, ale Krzysztof chciał obejrzeć mecz i odmówił.

Punkt medyczny podczas meczu przeżywał prawdziwe oblężenie. W zeznaniach ratownika medycznego czytamy m.in.: "Zdarzało się, że na innych meczach był wnoszony alkohol i race, ale nigdy nie było tyle ofiar", "jedna z pacjentek była nieprzytomna, miała astmę i tego nie wytrzymała", "pod koniec pierwszej połowy kibice odpalili race, wynosili nam wtedy ludzi", "ktoś, kto jest w kłębach takiego dymu, czuje się okropnie, z problemami dróg układu oddechowego zgłosiło się wtedy do mnie wiele osób", "nie pamiętam, ile osób było wtedy z oparzeniami, ale kilka było", "od strony organizacyjnej można mieć żal do organizatorów, że bardziej nie pilnowali ludzi".

Dym po użyciu przez kibiców materiałów pirotechnicznych podczas finału Pucharu Polski w 2016 roku
Dym po użyciu przez kibiców materiałów pirotechnicznych podczas finału Pucharu Polski w 2016 roku

Początkowo kibic zaproponował związkowi ugodę. Chciał 10 tysięcy złotych. PZPN nie zgodził się na to, nie uznawał swojej winy. Związek powoływał się na podobną sprawę ze Stadionu Śląskiego. Podczas meczu reprezentacji jeden z kibiców uniósł fragment płyty chodnikowej z ziemi i wybił drugiemu oko. Poszkodowany przegrał sprawę ze związkiem.

15 tysięcy złotych dla kibica

W tej sprawie reprezentująca kibica radca prawna, Magdalena Sychowska, argumentowała, że sytuacja jest zupełnie inna. Wtedy trudno było mówić o zaniedbaniu związku, ponieważ kibic wykorzystał fragment infrastruktury stadionowej. W obecnej sytuacji przedmiot, czyli racę, wniesiono z zewnątrz. A więc musiało dojść - według Sychowskiej - do zaniedbania organizatora.

Sąd I instancji podzielił ten pogląd, ale przyznał poszkodowanemu nie żądane 25, a 15 tysięcy złotych. Pan Krzysztof przystał na to. PZPN złożył apelację. Mecenas Wojcieszak argumentował, że związek dopełnił formalności.

Tymczasem media szeroko informowały, że związek miał niepisaną umowę z kibicami. Miały o tym świadczyć wpisy Zbigniewa Bońka w mediach społecznościowych. "Nie tak się umawialiśmy" zostało jednoznacznie odczytane jako zezwolenie na używanie rac bez rzucania na murawę.

Podobnie rzecznik PZPN pytany kilka razy o to, czy związek pozwolił na wniesienie rac na stadion, odpowiadał, że "nie było zgody na rzucanie rac", co mogło zostać odczytane tak, że zawarto "nieformalną umowę".

Ten pogląd najwyraźniej podzielił Sąd Okręgowy w Warszawie V Wydział Cywilny Odwoławczy. Podkreślił, że race mogły być wniesione wraz z elementami oprawy. Wcześniej sugerowano, że w wozach gastronomicznych. Apelacja PZPN została oddalona.

- Sąd wytknął organizatorom niewłaściwe przygotowanie imprezy. Mamy poczucie, że rozstrzygnięcie tej sprawy jest sprawiedliwe - powiedziała Magdalena Sychowska, radca prawna reprezentująca kibica.

Sprawa jest o tyle "niebezpieczna" z punktu widzenia związków sportowych, że stanowi zachętę do różnych roszczeń w podobnych przypadkach.

Dla PZPN pod nowym kierownictwem taki wyrok odziedziczony po poprzednikach to jakiś problem wizerunkowy, ale związek nie zamierza go kwestionować.

- Szanujemy wyrok sądu. Kibice biorący udział w meczach organizowanych przez PZPN muszą mieć poczucie bezpieczeństwa. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby podobne sytuacje nie powtórzyły się w przyszłości - powiedział Piotr Szefer, dyrektor biura zarządu PZPN.

Źródło artykułu: