Sąd Rejonowy dla miasta stołecznego Warszawy uznał, że PZPN nie dochował staranności i będzie musiał zapłacić odszkodowanie panu Krzysztofowi z Ząbek. 15 tysięcy to o 10 tysięcy mniej niż domagał się 63-letni kibic Legii Warszawa. Fan dostanie też zwrot kosztów procesu.
- Jesteśmy zadowoleni z rozstrzygnięcia, uważamy je za sukces, zwłaszcza że był to nietuzinkowy proces. Nie będziemy składać apelacji, tym bardziej że sprawa trwała kilka lat. Mój klient chce to zakończyć - mówi Magdalena Sychowska, adwokat reprezentujący kibica.
Do zdarzenia doszło 2 maja 2016 roku podczas finału Pucharu Polski. Kibice z dwóch stron urządzili pokaz środków pirotechnicznych. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, race poleciały w tłum. Jedna z nich - rzucona z sektora Legii - wpadła za koszulę pana Krzysztofa, wypaliła mu dziurę w plecach i spowodowała, że stracił przytomność.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niecodzienna sytuacja w Rumunii. Bramkarz bohaterem!
Potem ją odzyskał, a po opatrzeniu wrócił do oglądania spotkania. Dalsze konsekwencje zdrowotne doprowadziły do tego, że zażądał od PZPN odszkodowania w wysokości 10 tysięcy złotych. Związek dwukrotnie odrzucił jego żądania.
Pan Krzysztof złożył sprawę w sądzie, gdzie domagał się już 25 tysięcy złotych. Sąd przyznał, że związek nie dochował należytej staranności, jednocześnie nie przyznał kibicowi pełnej kwoty, ponieważ nie zdołał on udowodnić, że sprawa spowodowała upadek jego biznesu oraz bezpośrednio wpłynęła na pogorszenie się jego stanu zdrowia.
- Na pewno będziemy apelować. Naszym zdaniem związek dopełnił wszelkiej staranności przy weryfikacji osób wchodzących na stadion i zrobił wszystko, żeby wykluczyć możliwe incydenty - przekonuje Marcin Wojcieszak reprezentujący PZPN.
Wiadomo, że dla PZPN ta sprawa jest priorytetowa. Nie ze względu na kwotę, która z punktu widzenia związku jest niewielka, ale ze względu na groźny precedens. Wcześniej związek wygrał sprawę kibica ze Stadionu Śląskiego, który stracił oko podczas meczu i na tę sprawę się powoływał. Tam sytuacja była o tyle inna, że kibic został trafiony odłamkiem z płyty betonowej, tutaj fan został trafiony przedmiotem wniesionym na stadion. Ta sprawa jest więc o tyle "niebezpieczna" z punktu widzenia związków sportowych, że stanowi zachętę do różnych roszczeń w podobnych przypadkach.
Wiele wskazuje na to, że kibice przemycili materiały pirotechniczne w wozach gastronomicznych. Nie bez znaczenia mogła być też wypowiedź prezesa związku Zbigniewa Bońka, który po tym, jak race zaczęły lądować na boisku, napisał na Twitterze: "Nie tak się umawialiśmy". To zostało powszechnie odebrane jako ciche przyzwolenie na wniesienie materiałów pirotechnicznych na stadion.