Aleksandar Vuković mógł jeszcze przez ponad pół roku siedzieć wygodnie na kanapie, mieć czas dla rodziny, podróżować i cieszyć się z pensji, jaka co miesiąc spływa na jego konto z Legii. Pewnie wielu by tak zrobiło, bo po co wracać gdzieś, skąd cię wyrzucili, i to jeszcze teraz, gdy klub szoruje po dnie tabeli, a klimat wokół niego jest, delikatnie rzecz nazywając, fatalny.
Ale Vuković wraca i to za te same pieniądze, które i tak by dostawał. Wziął sobie na głowę prowadzenie drużyny, którą dopadły wszystkie plagi świata i najcięższe klątwy. Jeśli ktoś mnie kiedyś spyta o definicję miłości do klubu, opowiem o przypadku pewnego Serba, który "eLkę" w kółeczku ma w tym miejscu, gdzie ludzie miewają zazwyczaj serce.
Zastanawiam się nad tym jego powrotem do Legii i - choć zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie podjął - w pełni ten ruch rozumiem. Bo Łazienkowska 3 to adres jego "domu", mimo że urodził się w innym kraju. Powrotem do klubu w tej sytuacji kolejny raz udowadnia, że jego przywiązanie do Legii nie jest na pokaz. Gdy trzeba ratować drużynę przed spadkiem, nie uchyla się. Tak byłoby wygodniej, ale mniej ambitnie.
ZOBACZ WIDEO: Jest na ustach całego świata. Co za gol!
A Vuković jest piekielnie ambitny. Na pewno ma satysfakcję, bo decyzja Legii to przyznanie się prezesa i dyrektora sportowego klubu do błędu. I to tak spektakularne, że bardziej spektakularne być już nie może. Kiedy we wrześniu 2020 roku Dariusz Mioduski zwolnił Aleksandara Vukovicia, uznałem, że jest to posunięcie kompletnie niedorzeczne i głupie.
Że właściciel Legii naiwnie uległ uknutej intrydze ludzi, którzy mieli w tym interes, ale drużyna tego absolutnie nie potrzebowała. Że był to bardzo gruby błąd, właściciel klubu boleśnie się przekonał zarówno w tej krótkoterminowej perspektywie (bo wtedy Legia z Czesławem Michniewiczem nie awansowała do europejskich pucharów), jak i w perspektywie długoterminowej. Bo klub jest dzisiaj w jednym z najcięższych kryzysów w swojej ponad stuletniej historii.
Dziś Mioduskiemu - zamiast szacunku, na jaki przecież zasługuje biznesmen wykładający na klub swoje pieniądze - jeżdżą po głowie niemal wszyscy, wskazując go jako winowajcę kłopotów Legii. Rzeczywiście, pan Dariusz nie miał w ostatnim czasie dobrej passy. Ale jeśli w obecnej sytuacji ktoś może mu pomóc, to niewątpliwie jest to Aleksandar Vuković.
Ma charyzmę, ma w drużynie autorytet, jest świetnym motywatorem, umie trafić do głów zawodników. Jeśli on im nie pomoże, to nikt im nie pomoże. Wtedy można już wołać księdza... Gdy zwalniano Vukovicia byłem zdziwiony, że właściciel tak bardzo nie docenił nie tego, co Serb osiągnął sportowo, ale tego, co trenerowi udało się zrobić z "szatnią". Że Mioduski nie zauważył jak bardzo "Vuko" ją wyczyścił, jak zjednoczył i uporządkował.
A w klubie, takim jak Legia, najtrudniej jest opanować właśnie "szatnię". Przecież to na tym tak spektakularnie wyłożył się Michniewicz. Przed nim Vuković tę szatnię długo sprzątał. Pozbył się tych, którzy własny interes przedkładali nad drużynę. Bo to jest fundament wszelkich sukcesów, bez tego nic się nie osiągnie. I Vuković wtedy ten porządek zrobił. Po czternastu miesiącach wraca do szatni, w której znów wszystko stoi na głowie.
Konieczne jest kolejne wietrzenie. "Aco" musi tę robotę wykonać jeszcze raz. Nie wiem, czy Vukoviciowi uda się cokolwiek zmienić już w tych dwóch meczach, jakie Legia ma do rozegrania w tym tygodniu (z Zagłębiem Lubin i Radomiakiem). Ale chyba nikt cudów od Serba nie oczekuje, bo przecież dostaje drużynę zapuszczoną, rozbitą mentalnie, nieprzygotowaną kondycyjnie i fizycznie pobitą przez kiboli. Trudno o gorszy bajzel.
Ale w dłużej perspektywie, na wiosnę, Vuković jest w stanie wyciągnąć Legię ze strefy spadkowej. Jestem o tym przekonany. Będzie miał czas na przygotowanie drużyny, a na zgrupowaniu może popracować nad sferą mentalną zespołu. Bo to, czego piłkarzom Legii dzisiaj najbardziej brakuje, to utracona pewność siebie. Bez tego gra się na alibi i tak właśnie dzisiaj gra Legia.
Troglodyta, który bije piłkarza - bo w jego ciasnym umyśle osiłka w kominiarce jest miejsce na jedną tylko myśl, że zawodnikowi się nie chce - nic nie rozumie. Kibol nie pojmuje, że w stresie, przy ogromnej presji czy w stanie zagrożenia, taki piłkarz zagra tylko gorzej. Nie podejmie ryzyka, a bez prób dryblingów, bez swobody i luzu nie da się wygrywać meczów.
Czas w Legii biegnie szybko. Ciągle coś się zmienia. Jestem pewien, że nawet w gabinetach na Łazienkowskiej absolutnie nikt się nie spodziewał, że tak się sprawy potoczą. Trener Marek Gołębiewski zaskoczył prezesa i dyrektora sportowego swoją dymisją. Obaj żyli w przekonaniu, że z trenerem tymczasowym uda się "dojechać" przynajmniej do zimowej przerwy w rozgrywkach.
Gołębiewski nie chciał jednak firmować projektu, na który nie miał już wpływu. Należy mu się szacunek, że umiał powiedzieć stop i dzięki temu zmusił do działania Radosława Kucharskiego i Dariusza Mioduskiego. Bo wydaje się, że jedynym planem, jaki mieli, było czekanie na Marka Papszuna jak na mesjasza.
Swoją drogą szkoda tego Marka Gołębiewskiego, bo został potraktowany w klubie bardzo przedmiotowo i zapłacił wysoką cenę za chwilę mirażu. Vuković wraca do Legii na pół roku, czyli do końca sezonu. Paradoksem całej tej sytuacji jest to, że jeśli Serbowi misja utrzymania Legii w ekstraklasie się powiedzie, zasługiwałby na przedłużenie umowy.
Ale wtedy będzie to niemożliwe, bo latem na Łazienkowską ma przyjechać już zakontraktowany trener Papszun. A jeśli się Vukoviciowi nie powiedzie i Legia spadnie z ligi, to czy aby na pewno Papszun trafi wtedy na Łazienkowską? Paradoks. Ale Legia jest ostatnio klubem samych paradoksów.
Zobacz też:
Pierwszy piłkarz Legii chce rozwiązać kontrakt!
Lewandowski pochwalił się nagrodą. "To wiele dla mnie znaczy"