[b]
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Mówiłeś w wywiadach, że po tym, jak ponad dwa lata temu doznałeś wylewu, nieco zwolniłeś w twoim rockandrollowym stylu życia. Bardziej dbasz o siebie, o swoje zdrowie, starasz się unikać stresów. No to jak jest, w takim razie, z oglądaniem futbolu? Przecież dla tak zaangażowanego kibica jak ty, piłka to kolejną porcja nerwów, a nawet frustracji, jeśli kibicuje się w tym sezonie Legii albo reprezentacji Polski?
[/b]
Muniek Staszczyk, obecnie koncertuje z formacją Muniek i Przyjaciele, z którą w marcu tego roku wydał koncertowy album pt. "Na żywo i akustycznie 2018-2019": Piłka nożna to moja miłość od wczesnych lat 70., a jeśli w czymś tkwisz niemal przez całe życie, to nie da się z tego tak wysiąść jak z tramwaju. Zresztą ja w ogóle tego nie chcę. Futbolem pasjonuję się już niemal pół wieku i - jak sam wiesz, bo czasem potrafiliśmy gadać o piłce przez telefon godzinami – nadal mnie to kręci. Ja jestem zwykłym kibicem, żadnym tam ekspertem, ale lubię podyskutować, bo zawsze się czegoś dowiem. Czasem łapię się na tym, że ta moja fascynacja jest trochę schizofreniczna, bo jak można dać się wciągnąć w coś, co jest na tak beznadziejnym poziomie jak polska liga? No, ale tak już jest. Oglądam najczęściej Legię i Raków Częstochowa. No i oczywiście wszystkie mecze reprezentacji.
To zacznijmy po kolei, od twojej fascynacji futbolem, jeszcze w Częstochowie...
Jeśli ma być po kolei to... muszę zacząć od żużla. Bo na początku to ja w Częstochowie, częściej niż na piłkę, chodziłem na Zawodzie, na mecze żużlowe Włókniarza. Mój brat Andrzej mnie w to wciągnął. Żużel był więc moją pierwszą miłością. Ale jako że mieszkałem na Rakowie, w robotniczej dzielnicy miasta, na hutniczym osiedlu i na stadion Rakowa miałem rzut beretem, to - tak jak wszyscy koledzy - chodziłem też na mecze piłkarskie. Co ciekawe, już wtedy świat mi się na Rakowie nie kończył. Dość szybko zafascynowała mnie Legia i było to na długo przed tym, zanim się wyprowadziłem do Warszawy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: do rzutu wolnego podszedł... bramkarz. Zobacz, co z tego wyszło!
Skąd nagle, w Częstochowie, wzięła ci się ta miłość do Legii?
To pewnie dlatego, że wychowałem się na legendzie mojego wujka Celestyna Dzięciołowskiego, który był zawodnikiem Legii w latach 1947-50. Pograł w Warszawie niewiele, zaledwie 17 meczów, ale to i tak wystarczyło, żeby rozbudzić wyobraźnię takiego dzieciaka jak ja. Ojciec dużo mi o grze wujka Celka opowiadał i tak jakoś do mnie trafiła ta Legia. Pamiętam, że była u nas jeszcze ciężka komuna, a tu od wujka przyszła pocztówka ze Szwajcarii.
W tamtych czasach to było coś zupełnie wyjątkowego, robiło wrażenie. No i pamiętam też mecze Legii z Feyenoordem w półfinale Pucharu Mistrzów w 1970 roku, które oglądałem z tatą na naszym czarno-białym telewizorze. W tamtym okresie w klubie z Łazienkowskie grali Deyna, Ćmikiewicz, Gadocha - to byli naprawdę znakomici piłkarze. Wtedy ludzie fascynowali się Legią niemal w całej Polsce, choć trzeba przyznać, że Górnik Zabrze też był wtedy wielki i też zdobywał zwolenników w całym kraju.
A kiedy wyjechałem już do Warszawy na studia, to wsiąkłem najpierw w miasto, jak i w klub z Łazienkowskiej. Mimo że to był rok 1982, mroczny okres stanu wojennego, i było ponuro jak nigdy. Dziś już mieszkam w Warszawie dłużej niż mieszkałem w Częstochowie, stąd jest moja żona, tu się urodziły dzieci. Kocham to miasto, zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Mieszkałem tu w kilku dzielnicach: na Grochowie, na Żoliborzu, Mokotowie, Ochocie i teraz we Włochach. Stolica mnie nadal fascynuje.
Opisałeś to w utworze "Warszawa", niesamowitym hołdzie oddanym temu miastu, choć hołd to może niewłaściwie słowo, bo w tej piosence nie ma żadnego zadęcia, pompatyczności czy patosu. Jest wyśpiewana miłość do dziewczyny i do miasta.
Ludzie często myślą, że pochodzę z dziada pradziada z Warszawy. To się mocno nasiliło, gdy nagrałem płytę z formacją Szwagierkolaska, z utworami znanymi wcześniej z wykonań barda Warszawy Stanisława Grzesiuka. Kiedyś jechałem w Warszawie z taksówkarzem, a on mówi: "Panie Muńku, naprawdę pan pochodzi z Częstochowy? Uwierzyć nie mogę, byłem przekonany, że z warszawskiej Pragi!".
Chodzisz na stadion oglądać Legię na żywo?
Na Łazienkowską zacząłem chodzić w latach 90., od meczu Legia - Manchester United, który odbył się w 1991 roku. Później w tę fascynację Legią wciągnąłem mojego syna Janka, z którym lubimy sobie pogadać o tym, co się dzieje z naszą drużyną.
A ostatnio słabo się dzieje.
No tak, w głowie mi się to do niedawna nie mieściło, że Legia, która co roku bije się o mistrza, znajdzie się w tabeli w strefie spadkowej. Co prawda ja jestem przekonany, że Legia nie spadnie, ale frustracja oczywiście narasta. Żartowaliśmy ostatnio z synem, że w Legii nie ma nudy, bo tam cały czas coś się dzieje, jak w dobrym serialu. Nie da się tego nie śledzić. Bo kto z kibiców Legii - w innej sytuacji - tak bardzo pasjonowałby się meczami z Zagłębiem Lubin czy Radomiakiem? Czekano by na Lecha Poznań. A tak, każdy mecz jest ważny, co chwila jakieś zmiany w klubie, sensacyjne doniesienia. Trzeba przyznać, że potrafią trzymać w napięciu (śmiech).
Jaka jest twoja diagnoza kłopotów Legii?
Mam takie przekonanie, że wszystko w Legii zaczęło się psuć od fatalnej decyzji o zwolnieniu Jacka Magiery. To był dla Legii odpowiedni trener, taki właśnie trener na lata. I mówię tak nie tylko dlatego, że Jacek pochodzi z Częstochowy. Decyzje właściciela Dariusza Mioduskiego i jego doradców są skandalicznie głupie i złe, nie chcę go jednak totalnie grillować, bo to ostatnio bardzo modne. Poznałem pana Dariusza osobiście, bo kiedyś grałem na imprezie wigilijnej Legii. Robił wtedy dobre wrażenie. Ale wielu jego decyzji ostatnio nie rozumiem, być może nie mam pełnej wiedzy. Na przykład nie rozumiem, po co był cały ten manewr z trenerem tymczasowym Markiem Gołębiewskim. Nie można było po Michniewiczu od razu zatrudnić Vukovicia?
Wierzysz, że "Vuko" podźwignie tę drużynę z największego po wojnie kryzysu sportowego?
Bardzo bym chciał. Lubię tego faceta, to prawdziwy legionista z krwi i kości, jest wiarygodny w tym, co mówi. Vukoviciowi zależy na klubie, chce go ratować i za to mu chwała. A wiemy, że jest świetnym motywatorem. Więc to jest zadanie dla niego, to jego czas, bo tę drużynę trzeba przede wszystkim podnieść mentalnie. Ja to już się podnieciłem tym 4:0 z Zagłębiem Lubin, bo w końcu była efektowna wygrana po całej serii porażek i beznadziejnych meczów. Ale znajomi mnie w esemesach studzili, żebym się nie podpalał, bo to Zagłębie jest słabe. No OK, ale od czegoś trzeba zacząć. Później był ten mecz z Radomiakiem i jeszcze raz okazało się, że "Vuko" będzie miał tu naprawdę mnóstwo roboty (Legia przegrała ostatni mecz 0:3 z Radomiakiem - przyp. red.).
Mam nadzieję, że uda mu się odbudować markę Legii, bo pamiętam, jak z Glasgow Rangers za jego czasów graliśmy jak równy z równym. Dzisiaj to byłoby marzenie. Wierzę też, że "Vuko" będzie w stanie przywrócić tę równowagę w drużynie pomiędzy liczbą polskich i zagranicznych piłkarzy. To bardzo ważne. Mnie się osobiście wydaje, że Legia powinna mieć taką podstawę, taki kościec polsko-bałkański, bo to się tu zawsze sprawdzało.
Musimy tylko mieć świadomość, że Vuković potrzebuje czasu i naprawdę nie oczekujmy od razu cudów i walki o podium. Pewnie, że byłoby fajnie powalczyć o Puchar Polski, ale najważniejsze jest to zabezpieczyć się na dobre przed spadkiem, odbudować "szatnię", team spirit i dopiero wtedy będzie możliwy powrót do krajowej czołówki.
Tyle, że wtedy tą odbudową Legii może się zająć już Marek Papszun, jeśli przyjdzie na Łazienkowską latem. Ty chyba dostajesz schizofrenii, bo jako kibic Rakowa nie chcesz tracić Papszuna, a jako kibic Legii chcesz go przenieść do Warszawy?
Tak, to czysta schizofrenia. Kiedyś poznałem pana trenera Papszuna, zresztą po wygranym przez Raków meczu Pucharu Polski z Legią. Bardzo ciekawy człowiek, dobry trener. Poszliśmy z nim i z właścicielem Rakowa Michałem Świerczewskim na obiad i ja tam rzeczywiście co chwila popełniałem schizofreniczne gafy. Raz mówiłem jako kibic Rakowa "wygraliśmy", by za chwilę - już jako legionista - mówić "przegraliśmy". Aż mi Michał Świerczewski powiedział: "Chłopie, weź ty się zdecyduj! Przynajmniej jak jesteś w Częstochowie to mów 'wygraliśmy'". Wesoło było. Pamiętam, że na tym meczu miałem na sobie taki "ekumeniczny", łączony szalik Legii i Rakowa. Poszedłem w nim na sektor zagorzałych kibiców klubu z Częstochowy i nikt mnie nie zaczepił, mimo że spojrzenia rzucali. Nie wiem, czy na Łazienkowskiej by to przeszło.
No ale co z tym Papszunem? Poradzi sobie w Legii?
To jest dobry trener, ale nikt nie może mieć pewności, że by sobie poradził w Legii, bo Łazienkowska 3 to jednak specyficzne miejsce. Niejeden dobry trener czy zawodnik połamał sobie na tym klubie zęby. W Rakowie Papszun ma wielki komfort pracy, jaki stworzył mu Michał Świerczewski. To jest mądrość właściciela. Trener jest tam już szósty rok, ma ogromny autorytet, silną pozycję, wpływ na transfery. Sukcesy Rakowa są w takim samym stopniu zasługą trenera, jak i właściciela. Widać, że tam jest koncepcja i jest konsekwencja w działaniu. Nie wiem, czy w Warszawie Papszun miałby taki komfort pracy, czy tak by go słuchano. Tu wyniki muszą być natychmiast, chwila niepowodzeń i już jest po trenerze, więc mam pewne wątpliwości czy pomysł z Papszunem powiedzie się w Warszawie.
Zwróć uwagę, jak zmienił się w tym sezonie układ sił w Ekstraklasie. Nigdy nie przypuszczałem, że Raków czy Radomiak to będą jedne z najsilniejszych drużyn w Polsce, a Legia - w tym samym czasie - jedną z najsłabszych.
Gdy mi kiedyś Krzysztof Kołaczyk - były piłkarzy Rakowa i Górnika Zabrze - który był wówczas prezesem klubu z Częstochowy, opowiadał, że budują tam zespół, który dołączy do najlepszych drużyn w Polsce, to sądziłem, że facet odleciał. A jednak miał rację. Raków już dziś jest klubem stabilnym, jednym z najsilniejszych w lidze. To duża sprawa. Ja w to za bardzo nie wierzyłem. Co jakiś czas mój stary ziom z Częstochowy Macio Maślikowski wysyłał mi informacje, co tam w klubie słychać: "Zygmunt już I liga! Zygmunt już Ekstraklasa", ale nie przypuszczałem, że Raków tak bardzo urośnie.
To jeszcze słowo o reprezentacji Polski. Pamiętam, że po występach naszej kadry na tegorocznym Euro udzieliłeś na łamach Wirtualnej Polski bardzo emocjonalnej wypowiedzi, byłeś bardzo rozczarowany występem Biało-Czerwonych. Czy druga połowa roku przekonała cię do tego, że Paulo Sousa to jest właściwy człowiek w roli selekcjonera reprezentacji?
Szczerze mówiąc, wątpliwości mam jeszcze więcej, niż miałem. Czasem mam takie wrażenie, że Sousa nie rozumie, co tu się dzieje i o co w polskiej piłce chodzi. Nie będę go grillował za to, że nie chce chodzić na mecze Ekstraklasy, bo poziom może być - szczególnie dla Portugalczyka - trudny do zaakceptowania. No, ale nawet w tej lidze możesz zobaczyć kogoś, kto by się do kadry przydał, więc tak absolutnie Sousy nie rozgrzeszam.
Czasem mam wrażenie, że on nas lekceważy. Jakby pracował tu z łaski i za darmo, a czytałem, że on i jego sztab zarabiają naprawdę dobre pieniądze. Tymczasem zdarzają mu się takie wpadki, jak ten nieszczęsny mecz z Węgrami, którego konsekwencje są opłakane. Sousa absolutnie schrzanił ten mecz, przegraliśmy 0:1 i wpadliśmy do barażów jako nierozstawieni.
Trudno mi tak bezkrytycznie wierzyć, że nagle wygramy wyjazdowy mecz barażowy z Rosją, a później jeszcze kolejny, z Czechami lub Szwecją. Myśmy z nikim poważnym za czasów Sousy nie wygrali, jedynie z Andorą, San Marino i Albanią. Chciałbym wierzyć, że stanie się cud, bo przecież mamy Roberta Lewandowskiego, ale szkoda, że musimy liczyć na cuda.
A już zupełnie tego nie rozumiem, dlaczego prowadzi negocjacje o pracy w kolejnym miejscu, z Flamengo Rio de Janeiro, gdy ma ważny kontrakt z PZPN. Mnie jako kibica kadry to oburza, że ktoś tak traktuje reprezentację Polski. Jak kibice i sami zawodnicy mają wierzyć w powodzenie naszej misji w barażach, skoro trener już załatwia sobie następną robotę? Mnie się wydaje, że on nie rozumie kontekstu historycznego i politycznego naszego meczu z Rosją. On nie do końca kuma, jak to dla nas ważne. Jest człowiekiem z innego kręgu kulturowego i tego po prostu nie czuje.
To co? Jesteśmy bez szans? Nie pojedziemy na mundial?
Nie, tak nie powiem. Kibic zawsze przed meczem wierzy, że będzie dobrze. Nawet jeśli ta wiara jest naiwna. Będę oglądał Polaków, kibicował im i ściskał za nich kciuki. Mundial z reprezentacją Polski to piękna rzecz i tego nam wszystkim życzę.
Zobacz także: Dariusz Tuzimek: Sousa udaje kogoś, kto widzi więcej, a potyka się o własne nogi [OPINIA]
Zobacz także: Dariusz Tuzimek: Sen o Polaku ze Złotą Piłką się nie spełnił. Doceńmy, co mamy [OPINIA]