- W pewnym momencie Robert Lewandowski wszedł na szczyt i sądziłem, że lepiej grać się nie da. W 2020 roku przeszedł samego siebie. Był najlepszy na świecie - mówi Adam Nawałka, były selekcjoner reprezentacji Polski.
Gdy pod koniec roku 2015 Lewandowski, wybrany w sobotę po raz kolejny Sportowcem Roku w Polsce, w Glasgow całym impetem wpadł z piłką do bramki Szkotów, był to jeden z najbardziej symbolicznych jego momentów w kadrze, ale też jedna z najważniejszych chwil naszej reprezentacji. Polska przegrywała 1:2, wiedzieliśmy, że remis da nam awans na Euro 2016 Lewandowski wykorzystał całą swoją siłę fizyczną i siłę woli.
Bramka symboliczna
- Dla mnie to jego najbardziej charakterystyczny moment w kadrze - mówi WP SportoweFakty Nawałka i dodaje: - W doliczonym czasie gry Grosicki wykonywał rzut wolny. Piłka mu jakoś zeszła i wpadła między bramkarza a obrońców. Wtedy doskoczył do niej Robert i wepchnął ją z całą mocą do bramki. Wyprzedził obrońców, do których miał przecież kilka metrów straty i strzelił w sobie tylko wiadomy sposób. W tej bramce wyrażała się ta jego wielka determinacja, niespotykana siła i mentalność, przekonanie o tym, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: solówka a la Messi! Mijał rywali jak tyczki
- Myślę, że ta bramka w jakimś sensie oddawała całą jego karierę. Determinacja i przekonanie i pokonywanie barier... Potem wiele razy puszczaliśmy ją na odprawach, żeby zawodnicy widzieli, że nie ma takiego pojęcia jak "poddać się". Dopóki jest możliwość, musimy walczyć. Być jak Robert - dodaje były selekcjoner reprezentacji Polski.
W tamtym czasie wydawało się, że nie można grać lepiej. Gdy więc Lewandowski zajął "zaledwie" czwarte miejsce w plebiscycie "France Football", wydawało się, że ustawił swój pułap najwyżej jak się da, ale Olimp miał być poza jego zasięgiem.
Dziś patrząc na to wydarzenie z perspektywy początku roku 2022, wiemy, że to był tylko ważny epizod w niezwykłej karierze Roberta. Karierze, która jest trochę jak taki stereotypowy amerykański film, w którym główny bohater ćwiczy, walczy, pokonuje przeszkody, mści się, udowadnia coś wszystkim i w końcu dokonuje się jego przemiana od niezdarnego chuderlaka do wielkiego niezniszczalnego herosa. To oczywiście tani schemat powtarzany setki razy. Ale jakże życiowy.
Przecież do dziś można spotkać się z opiniami trenerów z Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej, że jako nastolatek Robert niczym specjalnym się nie wyróżniał. Michał Zapaśnik, zawodnik z Otwocka, który wygrywał w tamtym czasie z Lewym rywalizację o miejsce w kadrze Mazowsza, wspomina:
- Bobek, tak na niego wtedy mówiliśmy, był drobny i niepozorny, ale miał wiele cech, które pokazywały, że może grać na wysokim poziomie. W piłce oprócz dobrej gry musi być też spełniony szereg innych warunków. Drużyna "odpala", trener na ciebie stawia, znajdujesz się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
Zapaśnik został świetnym i cenionym trenerem dzieci w swojej miejscowości, Lewandowski jest najlepszym piłkarzem świata.
Bezcenne wsparcie rodziców
"Lewy" nie mógł przebić się w młodzieżówce, ale też w warszawskiej Legii, o czym już powstały różne legendy. Najpierw został odrzucony przez akademię. Zbiegło się to w czasie ze śmiercią ojca, Krzysztofa. Robert miał zaledwie 17 lat, ojciec był tym, który w znacznym stopniu prowadził jego karierę.
Trzeba pamiętać, że Lewandowski senior, podobnie jak mama, mieli wielką wiedzę o sporcie, ale też rozumieli, jak należy z synem pracować. Wspierać, nie napierać. Ojciec naszego najlepszego piłkarza doskonale wiedział, że chłopiec musi trenować judo, jako sport ogólnorozwojowy. Dziś większość świadomych rodziców wie, że mały piłkarz potrzebuje rozwijać się wszechstronnie, jeśli będzie jedynie grał w piłkę, nie zrobi skoku. Ojciec Lewandowskiego rozumiał to 25 lat temu.
Jego rola w kształtowaniu kariery syna była niebagatelna. Krzysztof Lewandowski nigdy nie oszczędzał i sportowym pasjom swoich dzieci podporządkował życie. Wraz z żoną, Iwoną, tak planowali dzień, by córka Milena i młodszy o trzy lata Robert nigdy nie spóźnili się na trening. Nie oszczędzali na sprzęcie.
Jak czytamy w książce "Nienasycony" Piotra Wołosika i Łukasza Olkowicza: "Byli ciągle w biegu, ciągle w pośpiechu, ale lubili to. Nawet podczas komunii Roberta patrzyli nerwowo na zegarek, żeby zdążył na derbowy mecz Varsovii z Polonią Warszawa. Znali się z proboszczem, wcześniej powiedzieli mu o kolizji terminów i o tym, jak synowi zależy, żeby zagrać w tym spotkaniu".
To wszystko mogło się skończyć, gdy Legia zdecydowała, że nie będzie dłużej współpracowała z Lewandowskim. Młody zawodnik, zupełnie rozbity, załamany, nieświadomy gigantycznej siły, która w nim drzemie, trafił do Znicza Pruszków. Tam zajął się nim Andrzej Blacha.
Dziś wyklęty człowiek polskiego futbolu, dożywotnio zdyskwalifikowany z piłki nożnej, uratował karierę najlepszego - być może - piłkarza w naszej historii. Kolejny gotowy scenariusz na film.
- Był w tragicznym stanie psychicznym, dlatego bardzo powoli wprowadzałem go do zespołu. Emanował brakiem pewności siebie, apatycznością i rozkojarzeniem. Gdy trzeba było podejmować szybkie decyzje, on był myślami gdzie indziej - mówi nam Blacha.
[nextpage]Lewandowski z czasem dopiero zaczął być liczącym się zawodnikiem. To był trudny proces. - Zadzwonił do mnie Marek Krzywicki z Varsovii i powiedział, że Lewandowski jest do wzięcia. Wówczas nikt go nie chciał. Mówiono, że nie będzie grał w piłkę na najwyższym poziomie, bo miał problemy z nogą i długo borykał się z kontuzją mięśnia dwugłowego. Uważałem jednak, że stać go na Ekstraklasę. Gdybym jednak powiedział teraz, że przewidziałem, iż znajdzie się wśród najlepszych piłkarzy świata, że będzie najlepszym z najlepszych... No nie, tak nie było - śmieje się Blacha.
Lewandowski w Zniczu Pruszków się odrodził. Zdobył dwa kolejne tytuły króla strzelców. Najpierw w III, potem w II lidze (w obecnym nazewnictwie II i I). Legia mogła go wtedy pozyskać. Ale wybrała inaczej. Słynne są już słowa Mirosława Trzeciaka do prezesa Znicza: "Możecie sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę".
Mikel Arruabarrena okazał się niewypałem, Lewandowski został gwiazdą - najpierw ligi polskiej, potem idolem młodych piłkarzy z całego świata. I największym wyrzutem sumienia warszawskiej Legii. Jej wiecznym wstydem.
Zresztą przy Łazienkowskiej szybko zrozumieli błąd. Mirosław Trzeciak jeszcze latem 2008 roku mówił w wywiadzie z dziennikiem "Polska The Times": "Byliśmy dogadani z Arru, dlatego pozycja napastnika nie była priorytetem. Trener chciał wzmocnić obronę. W pewnym momencie podjęliśmy negocjacje z Lewandowskim, ale nie mogliśmy się na pewne rzeczy zgodzić. Pojawiły się problemy, o których nie chcę mówić. Powiem tak: podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy się bić o Lewandowskiego. Z perspektywy czasu to był błąd".
Walka o Lewandowskiego
Tym bardziej że było jasne, że ma szansę na dużą karierę. Wiele klubów Ekstraklasy chciało go pozyskać. Gdy był w Zniczu, jego ówczesny menedżer i architekt jego kariery Cezary Kucharski, poprosił trenera Bogusława Kaczmarka o obserwację Lewandowskiego podczas meczu Arka - Znicz. Niby nic wielkiego na tym meczu się nie wydarzyło, ale Kaczmarek zadzwonił oczarowany: "Czarek, to będzie dziewiątka kadry na lata".
Wtedy Leo Beenhakker chciał go nawet powołać na Euro 2008, ale miał w składzie kilku mniej znanych zawodników jak Tomasz Zahorski czy Michał Pazdan i przestraszył się opinii publicznej. Powołał go jesienią, gdy ten był już w Ekstraklasie.
[b]
[/b]Lech w świetnym stylu wygrał walkę o Lewandowskiego. Walkę, która pokazała jak cennym jest piłkarzem. Trenerzy i prezesi innych klubów wydzwaniali do zawodnika, żeby przekonać, go, że jego agent, Cezary Kucharski, chce go oszukać. Zawodnik nie dał się nabrać. W Poznaniu u Franciszka Smudy i Andrzeja Juskowiaka - wówczas trenera napastników - stał się jednym z najlepszych polskich napastników.
Po dwóch sezonach w Lechu przeszedł za 4,5 mln euro do Borussii Dortmund. Miał oferty z Genoi czy Blackburn Rovers, ale trafił najlepiej jak mógł. Borussia zaczynała marsz na szczyt po okiem Juergena Kloppa wschodzącej gwiazdy zawodu trenerskiego. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że jeden z nich zostanie najlepszym piłkarzem świata, a drugi najlepszym trenerem.
Zresztą droga Lewandowskiego pokazuje jego wielkość. Klopp potrafił z zawodnikami czynić cuda, ale bez niego nie byli już tacy sami. Przepadali naprawdę świetni zawodnicy, którzy opuszczeni przez Kloppa byli bezradni. Sahin, Kagawa, Goetze, Coutinho... a Lewandowski był lepszy.
Idealne miejsce dla Lewego
- Dortmund był dla Roberta idealny. Nauczył się tam dobrej gry na małej przestrzeni. To była katapulta. Największy przeskok w karierze. Pasował do stylu gry Kloppa w tamtym momencie. W Dortmundzie byli młodzi, szybcy zawodnicy, głodni sukcesu, którzy błyskawicznie reagowali. Zrobił wielki postęp w krótkim czasie - opowiadał Juskowiak.
Według Rafaela Honigstena, niemieckiego dziennikarza i biografa Kloppa, obaj sporo sobie zawdzięczają. - Klopp, można powiedzieć, ma "złoty dotyk". Brał często zawodników, o których nikt nie słyszał i robił z nich wielkie gwiazdy - mówi i dodaje: - Co ciekawe, wielu zawodników już nigdy albo długo potem nie było w stanie osiągnąć takiego poziomu jak u Kloppa. Jednym z wyjątków jest tu Lewandowski.
Ale przecież i w Dortmundzie Lewandowski przechodził trudny okres. Na początku zawodził. Nie trafiał dokładnie z taką regularnością, jak dziś trafia. Dziś Niemcy piszą o nim Lewangoalski a wtedy pisali Lewandoofski, w związku z tym, że "Doof" znaczy po niemiecku "głupi". Kręcono nawet filmy satyryczne, w których Lewandowski wstając nie może trafić w zegarek, a potem załatwiając potrzeby fizjologiczne... nie trafia do klozetu.
Piłkarz przeszedł przemianę. Jesienią 2011 roku Borussia przegrała wyjazdowy mecz w Lidze Mistrzów z Olympique Marsylia (0:3), a Polak miał dosyć ciągłych pretensji Kloppa. Poprosił trenera o rozmowę, jeszcze we Francji. Ze szkoleniowcem dyskutował ponad półtorej godziny. - Zaczęliśmy od razu po meczu. Dużo było sytuacji niewyjaśnionych, ja też do końca nie rozumiałem, nie wiedziałem, o co trenerowi chodzi i stwierdziłem, że trzeba to wyjaśnić - opowiadał nam Lewandowski.
- Dowiedziałem się w końcu, czego Klopp ode mnie wymaga, czego oczekuje. Sam powiedziałem, jak to wygląda z mojej perspektywy. Męczyło mnie kilka rzeczy, których nie byłem świadomy. Między innymi presja i poczucie, że nie jest tak, jak sobie tego życzyłem - mówił.
"Lewy" miał pretensje do Kloppa, że ten uczynił z Polaków kozły ofiarne. Jeśli coś nie szło, od razu pretensje były do Polaków. Raz nawet zapędził się i zaczął krzyczeć na Jakuba Błaszczykowskiego. Zapomniał, że... ten siedzi na ławce rezerwowych.
Wielka przemiana Polaka
Szczera rozmowa i wyjaśnienie różnic zmieniły wszystko. W kolejnym meczu, z Augsburgiem, Lewandowski strzelił trzy gole i zaliczył asystę, a BVB wygrał 4:0. - Od tego momentu poszło, wszystko ruszyło. Dziś jestem przekonany, że ta rozmowa była mi potrzebna. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, ile takie proste rzeczy mogą znaczyć, bardzo mi to pomogło. Po tej rozmowie zrozumiałem, co muszę zmienić, jak muszę myśleć - twierdził piłkarz.
W 2014 roku dziennik "Bild", który nakręcił nagonkę na Lewego, przeprosił Polaka. A przecież dostawało mu się też w Polsce. W tym samym czasie. Po tym jak odmówił gry w reklamie sponsora kadry, firmy telekomunikacyjnej, był regularnie obsmarowywany w mediach przyjaznych PZPN. Dla wszystkich było oczywiste, że za atakami stoi związek. Sprawa z czasem rozeszła się po kościach. Lewandowski zaczął grać. I to jak.
W 2013 roku dostał od Borussii znaczną podwyżkę, która dała mu rocznie kwotę 5 milionów euro rocznie. Było to ogromne osiągnięcie, bo przecież wcześniej dyrektor klubu, Hans Joachim Watzke, zapowiedział, że polski zawodnik nie może zarabiać najwięcej w klubie.
Najlepiej poinformowany człowiek w Borussii tym razem się pomylił. Rok później Lewandowski był już w Bayernie. I choć początkowo ludzie w większości byli sceptyczni co do tego ruchu, to właśnie w Bayernie, u Pepa Guardioli, rozwinął się najbardziej.
W tym samym czasie nastąpiła jego całkowita zmiana w kadrze narodowej. Przeobrażenie Lewandowskiego było nieprawdopodobne. Z solidnego, ale często zawodzącego napastnika nagle stał się prawdziwym "potworem".
Eliminacje Euro 2016 a potem MŚ 2018 były w jego wykonaniu nieprawdopodobne. Można powiedzieć, że od kiedy Adam Nawałka powierzył mu opaskę kapitańską i zaczął budować drużynę wokół niego, ten stał się piłkarzem z innego świata.
Jak mówi nam jeden z członków sztabu Nawałki, selekcjoner "badał Lewego" przed meczem z Gibraltarem, powiedział mu, że zastanawia się, czy nie zrobić z niego kapitana. Potem w pierwszym meczu eliminacji "Lewy" latał. Był wszędzie, strzelił 4 bramki. Oczywiście rywal był słaby, ale zawodnik wykorzystał swoją szansę.
Po 2016 roku Lewandowski ustabilizował formę. Chyba już wszyscy pogodziliśmy się z tym, że będzie postrzegany jako jeden z najlepszych napastników swoich czasów. Nagle, w 2020 roku, przebił szklany sufit. Zaczął strzelać z niewiarygodną skutecznością. Pokazał, że ciężka praca może doprowadzić do niesamowitego przeobrażenia zawodnika.
Nagle, jakby z dnia na dzień, stał się najlepszym piłkarzem świata. Oczywiście widać gołym okiem, że stała za tym ciężka praca nad techniką, grą jeden na jednego, Lewandowski cofa się, dużo widzi, świetnie rozgrywa, eksperymentuje z piłką. Zaliczył skok do gwiazd.
Co dalej? W przypadku Lewandowskiego nauczyliśmy się, żeby zachować umiar z przepowiadaniem przyszłości.