Strażak z Dębna na ustach całej Polski po tym, co zrobił
Kilka dni temu głośno było o strażaku-piłkarzu, który uratował z pożaru dwójkę dzieci. Teraz, w rozmowie z naszym serwisem, opisuje tamte wydarzenia. - Jak się widzi, że malutkie dziecko przestaje oddychać, to włączają się pewne automatyzmy - mówi.
Automatyzmy
Ostatni piątek na długo zapisze się w pamięci Łukasza Gryciaka, jak również mieszkańców Dębna. To wówczas, około godziny 13:00, mieszkańcy tego niewielkiego miasteczka w województwie zachodniopomorskim, zaniepokojeni dymem wydobywającym się z jednego z mieszkań na 2. piętrze bloku, zaalarmowali straż pożarną.
Wśród strażaków, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, znajdował się m.in. Łukasz Gryciak.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: takiego wejścia na stadion jeszcze nie widzieliście!- Gdy przyjechaliśmy na miejsce zdarzenia, świadkowie i mieszkańcy bloku poinformowali nas, że na górze mogą się znajdować dzieci z babcią - opisuje Gryciak.
- Osobiście nie zajmowałem się typowo gaszeniem pożaru. Byłem jednym ze strażaków przeszukujących teren, a konkretnie kondygnację nad miejscem pożaru. W związku z tym udałem się na górę, by przeszukać mieszkania i znaleźć wspomniane osoby - dodaje.
Po chwili nasz rozmówca odnalazł kilkuletniego chłopca, jego około 1,5-roczną siostrzyczkę oraz babcię dzieci. Warunki panujące wówczas w budynku uniemożliwiały jednak sprowadzenie całej trójki klatką schodową. W związku z tym strażak postanowił ewakuować wszystkich na balkon.
- Jak się widzi, że malutkie dziecko przestaje oddychać, to włączają się pewne automatyzmy w człowieku. Stąd taka, a nie inna decyzja. Dziewczynka była w kiepskim stanie i dlatego też podjąłem decyzję o zdjęciu maski - opisuje.
Najcięższa akcja w historii
Ostatecznie wszystko jednak dobrze się skończyło. Wszystkich udało się bezpiecznie sprowadzić na zewnątrz, choć w przypadku strażaka niezbędna była krótka wizyta w szpitalu. - Ze szpitala wyszedłem w sobotę, wówczas już było wszystko w porządku - przekonuje nasz rozmówca.
Cała akcja na długo pozostanie jednak w jego pamięci. Jak zapewnia, nigdy wcześniej nie brał udziału w czymś takim.
- Takiego pożaru jak ten nie było u nas w regionie już dawno. Nie wiem, czy kiedykolwiek coś takiego miało miejsce. Mój ojciec również jest strażakiem, pracował w zawodzie prawie 30 lat. Mimo to stwierdził, że się z czymś takim nie spotkał - mówi Łukasz Gryciak.
- Na pewno była to jedna z najcięższych akcji ratowniczych, w jakich brałem udział. Jak to się mówi, z uwagi na dzieci, wspominam ją trochę ze łzami w oczach. To jedna z takich akcji, która zdecydowanie mnie poruszyła - dodaje.
Dziś jednak widok uwięzionych w płomieniach dzieci, sam pożar, czy wizyta w szpitalu, to tylko mgliste wspomnienie. Obecnie nasz rozmówca stara się poradzić sobie z zamieszaniem, jakie wokół niego powstało.
- Znajomi i bliscy wydzwaniali, przyjeżdżali, gratulowali. Dostawałem gratulacje w zasadzie z całej Polski. Na Instagramie mam 2 czy 3 tysiące wiadomości, których do dzisiaj nie dałem rady odczytać. Też bardzo miłe było to, że odezwały się osoby ze środowiska piłkarskiego jak choćby Sebastian Mila czy Krzysztof Stanowski - opisuje bohaterski strażak.
- Całe to zainteresowanie odbieram pozytywnie, wszyscy podchodzą do mnie bardzo miło, nikt nie stara się nic zrobić na siłę. Wiadomo, jest tego dużo, był TVN, Polsat, TVP Szczecin, trochę gazet. Z jednej strony to miłe, że ktoś się tym interesuje, ale z drugiej strony jak będzie tego za dużo, to dam sobie z tym spokój, bo co za dużo, to też niezdrowo - kończy nasz rozmówca.
Czytaj także:
- Dla tej drużyny koronawirus jest prawdziwym koszmarem
- Josep Guardiola. Jego pierwszy wygrany pojedynek z Mourinho zmienił bieg historii