Źródełko dawno wyschło

Kiedyś: pieniądze, szampany, łada na talon, ciuchy w Peweksie. A teraz odcięli gaz, bo nie płacę. I grożą eksmisją. Wybielał się nie będę. Powiem, jak było. Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
W takich warunkach mieszka Krzysztof Baran WP SportoweFakty / W takich warunkach mieszka Krzysztof Baran

BRAMA BEZ ZASAD

"Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie" - napis nad piekielną bramą w "Boskiej komedii" Dantego pasuje jak ulał do kamienicy, w której mieszka Krzysztof Baran. Zamiast tego, ktoś nabazgrał czerwonym sprejem: "Brama bez zasad".

Z cichej ulicy wchodzi się na przestronne podwórze. Kilka stopni na minusie, wszyscy pochowani w domach. Drewniane schody, na popisanych i brudnych ścianach, z których sypie się tynk, trudno znaleźć wolne miejsce. Brama bez zasad wysyła "pozdrowienia do więzienia" i ostrzega przed kilkoma "frajerami".

Krzysiek już czeka w drzwiach na trzecim piętrze. Wysoki, przyczesane siwe włosy, pewny głos i mocny uścisk dłoni. Zaprasza szybkim gestem do środka, po czym znika w głębi mieszkania.

Jest przestronne i schludne. Na wprost duży zielony pokój i kuchnia, po lewej przytulny salon, ciastka i kawa czekają na stole. Na pierwszy rzut oka nie widać, że Krzysiek i Agnieszka znaleźli się pod ścianą.

On dostaje z pomocy społecznej 528 złotych, Agnieszka - ponad 200 zł. A mieszkanie jest zadłużone na ok. 20-30 tysięcy (już się pogubili w obliczeniach). Nie płacą za czynsz. Nie ma ciepłej wody, bo gaz odcięli, trzeba grzać w garnku. Jedynie z prądem są na bieżąco. Tyle że nie wiadomo, jak długo, bo ponoć szykuje się ogromna podwyżka. A przecież jeść trzeba.

No i, przypomina sobie Krzysiek, jest też problem z dachem. Przecieka, przez strych wlewa się woda. Zgłaszali do administracji, ale nie ma pieniędzy na remont. Założyli tylko folię zabezpieczającą, która niewiele daje. Kapie w salonie i pokoju mamy, trzeba podstawiać miskę.

Agnieszka przeciera okulary i wydmuchuje nos. Krzysiek miesza czarną kawę, uciekając wzrokiem. - Utrzymujemy się z pomocy społecznej, bo posypało się zdrowie. Ja po trzech operacjach kręgosłupa i wymianie bioder, Agnieszka ma spore problemy z łąkotką. Poza tym ktoś się musi zająć mamą. Tymczasem grozi nam eksmisja. Modlimy się, żeby nas nie wyrzucili. Żyjemy, a jakbyśmy już pomarli.

Krzysiek jest jak to mieszkanie. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku. A w środku mnóstwo rys i pęknięć.

- Człowiek sam sobie napytał biedy. Nie będę się wybielał. Powiem, jak było.

NIE PIJ JUŻ, TATO

Połowa lat 70. Warszawa, wojskowy blok na Mokotowie przy Alei Niepodległości. Czternastoletni Krzysiek wstrzymuje oddech. Ojciec przekręca gałkę w Belwederze i brązowe pudło rzuca szarą poświatę. Początek mundialu w RFN.

Ojciec Krzyśka zestresowany bardziej niż syn. Kurzy papierosa za papierosem niczym trener Andrzej Strejlau na ekranie. Tato już tak ma, kiedyś go piłka do grobu wpędzi. Nie ma się co denerwować, Polacy pokonają Argentynę 3:2, ale Baranowie jeszcze tego nie wiedzą.

Gdy Krzysiek gra w Gwardii Warszawa, ojciec zbiera wycinki z gazet. Na meczach moczy gąbkę w zimnej wodzie i przykłada do serca, żeby nie dostać zawału. Dumny i troskliwy tata, przynajmniej do czasu.

- Mama była sekretarką, a ojciec pracował w MSW. Tyle że jak poszedł na emeryturę, oboje zaczęli pić. Wpadali w ciąg i chlali przez tydzień, dwa, póki się pieniądze nie skończyły. Awantur nie było. Jeśli już się wydzierali, to na mnie i brata. Papużki nierozłączki. Albo nie - skowroneczki. Miłość przy wódzie. Kiedy wracałem ze szkoły koło trzynastej, spali pijani. Zamykałem się w pokoju, potem leciałem na trening. Z nerwów zrobiły mi się wrzody.
- Prosiłem, tato, nie pijcie już, ale gdzie tam, jak do Turka.

- Na osiemnastkę wyprowadziłem się z domu. Miałem talent, więc szybko zarobiłem na boisku. Przed mundialem w 1978 roku kupiłem ruskiego Rubina. Pamiętam, jak z Piotrkiem Wdowczykiem, kolegą z Gwardii, tachaliśmy to cholerstwo do nowego mieszkania. Ważyło ze 70 kilo. On silny chłop, ja gówniarz. Robiliśmy przerwę co dziesięć metrów.

Rodzice pić nie przestali. Za to ja zacząłem.

Oj, musimy przerwać na chwilę.

Mama się obudziła.


"MAMO, PODAJ RĘKĘ". A ONA CHOWA DŁONIE

Tędy proszę, leży w dużym pokoju. Ale ostrzegam, już pan nie porozmawia.
O, tutaj. Widzi pan, jak się skurczyła w tej chorobie? Ledwo widać siwe włosy spod kołdry. Trzeba głośno i wyraźnie, inaczej nie zrozumie.

- Wygodnie ci, mamo? Poprawię poduszkę, podnieś głowę. Podnieś, no...

Najgorzej, że mama w ogóle nie słucha.

Mamo, przewróć się na drugi bok - a ona się kuli.

Mamo, podaj rękę - chowa dłonie pod kołdrę.

Nieraz nie kontaktuje. Do Agnieszki, zamiast córciu, mówi "proszę pani". A na mnie woła Janusz. Tłumaczę jej, mamo, jestem Krzysiek, twój mąż nie żyje.
Ojciec partnerki zmarł w tamtym roku. Trudny charakter, leczyć się nie chciał - powtarzał, że jak weszło, to i wyjdzie. Zrobiła mu się przepuklina, nie mógł chodzić. Lekarz był tylko raz. Powiedział do Agnieszki: "Wie pani, tata jest świadomy, jeśli nie chce iść do szpitala, nic nie zrobimy". Nawet nie wiadomo, co było przyczyną.

Najprawdopodobniej zmarł na mocznicę albo pękł mu torbiel na móżdżku. W sobotę Agnieszka odwiedziła ojca i wszystko było w porządku, a w poniedziałek o 12:00 znalazła go na podłodze. Tyle dobrze, że miał poduszkę pod głową.

Matka pierwszy udar miała w 2010 roku. Po trzecim (2016) założyliśmy jej bransoletkę z nazwiskiem i telefonem. Wtedy już się zaczynał Alzheimer i uciekała. W nocy wychodziła na klatkę opatulona kołdrą, potem ludzie dzwonili do Agnieszki z miasta. "Proszę przyjść na przystanek, pani mama się zgubiła". Na szczęście zwykle kręciła się po okolicy - siedziała przy kościele albo szła w stronę parku.

Przy czwartym udarze się przewróciła i złamała nogę. Będzie trzy lata, jak z nami mieszka. Nie podnosi się już z łóżka. Tyle dobrze, że nie ucieka.

- Puszczę ci piosenki, mamo.

Nie wiem, czy słyszy. Ale niech sobie gra.


ŁADA W KOLORZE MLECZNYM

Zdjęcia by pan chciał obejrzeć? Oj, pogubiły się. Zostało tylko to na kredensie. W reprezentacyjnym dresie.
Pamiętam taką scenę: mam kilkanaście lat, urywamy się z kolegami z treningu. Wracam do domu, a tata (nie pił jeszcze) się pyta:

- Gdzieś był?

- Na treningu.

- To dziwne, bo dzwonili z klubu. Masz powołanie do reprezentacji.

Pojechałem na juniorskie mistrzostwa do NRD. Jak dali dres z orzełkiem, pobiegłem na osiedle pochwalić się chłopakom. W pierwszym meczu trener wpuścił mnie kwadrans przed końcem. Mieliśmy akurat rzut wolny w bocznej strefie. Krzyknąłem, żeby kolega poczekał, aż wbiegnę w pole karne. Dostałem wrzutkę i strzeliłem głową z szesnastu metrów jak Andrzej Szarmach z Włochami. Pierwszy kontakt z piłką i od razu taki gol!

Potem był brązowy medal mistrzostw Europy juniorów. Woda sodowa uderzyła do głowy.

Kiedy w 1983 roku przechodziłem z Gwardii Warszawa do ŁKS-u Łódź, dostałem na zagospodarowanie 2,5 mln złotych. A w Górniku Zabrze zarabiałem piętnaście średnich krajowych. Do tego premie, zdobyliśmy przecież mistrzostwo Polski.

Na imprezach zamawialiśmy z chłopakami szampana na głowę. Obiady często jadłem za darmo. Kelner się uśmiechał, "uregulujemy, tylko zdjęcie sobie zróbmy i autograf niech pan da". Każdy chciał poklepać po plecach, pogadać, napić się. W kontrakcie miałem dwa talony na polonezy. Ale że polonezów akurat nie było, kupiłem ładę w kolorze mlecznym.

Najwięcej pieniędzy szło na rodzinę. Gdyśmy brali ślub, miałem 21 lat, a Aśka 19. Najpierw się urodził Michał, potem Ula, Tomek i Basia. Dzieci ubierałem w Peweksie, a bywało, że buciki raz założyły, już się po nowe leciało. Żona przychodziła, że trzeba kupić to, tamto. Dawałem, byle mieć spokój.

Byłem obrzydliwie bogaty, to i dużo wydawałem. Powtarzałem sobie: Po co odkładać? Przecież jeszcze czas.

Ej, głupi człowiek był...


KOŁDERKA SIĘ PODNOSI

Nie mogę powiedzieć - PZPN pomaga. Przed świętami dostałem zapomogę. Część odłożyłem na czarną godzinę, bo gdyby z mamą się coś stało, za co ją pochowamy? Pogrzeb kosztuje.

Cała jej emerytura idzie na leki. Do tego pampersy, podkłady, wyżywienie, witaminy... Pan patrzy, trzy półki, na każdej rząd opakowań.

Nieraz jak matka zasypia z otwartą buzią, to jakby zastygła. Wtedy zastygam i ja. Obserwuję, czy kołderka się podnosi. Wbijam wzrok i czekam. Podnosi się? Ulga - oddycha, żyje. W nocy też trzeba obserwować, bo jej się ręce trzęsą. Chwila nieuwagi, przykryje sobie twarz i się udusi.

O! Słyszy pan, jak mama śpiewa?

Moja Matko ja wiem, wiele nocy nie spałaś,
Gdym opuszczał swój dom, aby iść w obcy świat.
I na szczęście dalekie, skromny dar, lniany ręcznik mi dałaś,
Haftowany przez ciebie i barwny jak kwiat.

"Matko moja ja wiem" Bernarda Ładysza, mąż jej to zawsze nucił. Ludzi nie poznaje, a pamięta piosenki sprzed lat.

Najgorzej idzie mamie z przełykaniem. Na śniadanie - płatki owsiane. Na obiad - zupa warzywna, zmiksowane mięso, kolacja - kisiel i jabłko. Dolne zęby całkowicie zniszczone. Cztery udary, żaden stomatolog jej nie przyjmie. Zresztą mama i tak nie siądzie na fotelu. A narkozy nie można, bo serce nie wytrzyma.

To jest, proszę pana, coś takiego, że się kocha drugiego człowieka, ale czasem się go nienawidzi. Ile razy można zacisnąć zęby?

"Głodna jestem! Dajcie mi jeść!". A przychodzę z łyżką, to wypluwa. Agnieszka mówi o lekarzu, to też się stawia. "Niech leczy was, ja zdrowa jestem!". A najbardziej wkurza, jak się buntuje przed kąpielą. Napina wszystkie mięśnie, nogi jej sztywnieją i nie da się jej ruszyć. Trzeba wtedy przeczekać, nie ma sensu się szarpać.

Nieraz mamy ochotę trzasnąć drzwiami i nie wrócić. Byle przed siebie, jak najdalej od niej. Na dłuższym spacerze się uspokajamy, ale potem zabawa zaczyna się od nowa.

Wypluwa. Napina mięśnie. Siku. Kupa. Znowu siku. Dziennie idą minimum trzy pieluchy. Do domu chce iść. "Jesteś w domu, mamo!". Jak krzykniemy, przeprasza w kółko, a przecież ma w dupie, że się tak męczymy.

W dupie masz, mamo, że się męczymy.

Kochamy cię bardzo, ale przesadzasz.


KRÓL ŻYCIA W OZORKOWIE

Pyta pan, kiedy się zaczęło psuć? Nie wiem, może w osiemdziesiątym szóstym?

Przed MŚ w Meksyku myślałem, że tym razem mundial będę miał nie w telewizji, tylko na boisku. Zrobiło się o mnie głośno. W meczu towarzyskim z Urugwajem strzeliłem dwie bramki. Byłem w formie, ale potem piłka przestała wpadać do bramki, mój ŁKS złapał dołek.

Na zgrupowaniu trener Antoni Piechniczek wziął mnie na bok i mówi, że nie będzie mnie w kadrze na mistrzostwa. Zamiast jako piłkarz, pojechałem jako turysta. A zamiast medalu, przywiozłem sombrero. Bolało.

Piłem coraz więcej.

Pod koniec lat 80. wyjechałem do greckiego klubu AE Larisa. Domek z patio i ogrodem, nad morze mieliśmy 40 minut. Trening o ósmej rano, potem plaża. Słoneczko, piaseczek, rybka w tawernie, piwko jedno, drugie... Dziennie wypijałem koło dziesięciu. Młody organizm szybko się regenerował.

Pić, nie umierać.

Tyle że po dwóch latach już mnie nie chcieli. Spakowałem do walizki 22 tysiące dolarów i wróciłem do Polski. Kariera dogasała.

Gdy źródełko wyschło, trzeba się było wziąć za normalną robotę.

Najpierw pracowałem w zakładach mięsnych w Lipkarni. Przy dobrym układzie mogłem awansować na majstra, ale poszedł kręgosłup. Pewnego dnia pojechałem jeden przystanek dalej, bo nie mogłem wstać. W przychodni przepisali maści. Nie pomogły, więc mnie pokroili.

Przyjąłem więcej zastrzyków, niż strzeliłem bramek. Nie ma już miejsca na ciele, żeby wbić igłę.

Po zakładach mięsnych była jeszcze knajpa w Ozorkowie. Podawałem piwo, wódkę, hamburgery, kaszanki... Zaczynałem w południe, kończyłem późnym wieczorem. Przy knajpie była zajezdnia, wsiadałem do ostatniego tramwaju. Aż tak załatwiłem plecy, że poszedłem na zwolnienie. I nie wróciłem do roboty.

Jak się wali, to po całości. Aśka znalazła innego chłopa, rozwiedliśmy się. Wtedy na chwilę przestałem pić, bo trzeba się było zająć dziećmi.

Ich najbardziej szkoda.

Michał ma... niech no policzę... 1982 rocznik. Czyli 39 lat. Miał zadatki na piłkarza, aleśmy go nie przypilnowali. Patrzyło się tylko, czy głodne nie chodzi, a dziecko potrzebuje uwagi. Od dwóch lat nie mamy kontaktu.

Ula, 36 lat. Jest w Londynie, wyjechała za robotą. Ostatnio jej się synek urodził.

Tomek, 32 lata, wielki kibic Widzewa. Potrafił przylecieć z Wysp specjalnie na mecz. Pokoje maluje. Mówił, że dziewczynę poznał, Angielkę.

No i Basia, 28 lat. Ma swoje życie, nie mieszam się.

Złym rodzicem nie byłem. Jak nie piłem, to dbałem. Co pan mówi? Że relacje się przez alkohol popsuły? No, pewnie tak. Prosiły mnie dzieci jak ja ojca, "nie pij już".
Odpowiadałem: spokojnie, tata wie, co robi.

Było, minęło.

PIWO I SOCZEK 

- Agnieszka! Zrobisz panu jeszcze herbaty?

Wprowadziłem się do partnerki jakoś w 2010 roku. Na spacerze się spiknęliśmy, pieski nas połączyły. Aga miała pinczerka, ja amstaffa, chociaż w sumie mieszaniec. Rozmowa o dupie Maryni, kawka i poszło. Nie braliśmy ślubu, bo po co? Jak się ludzie kochają, nie trzeba.

Dobrze nam razem. Tylko w nocy przychodzi strach, że nas wyrzucą. Na rachunek za prąd czekamy jak na szpilkach. No i mama...

Tyle dobrze, że udało mi się wyjść z nałogu. Dzisiaj delikatnie - piweczko, soczek, chipsy do skoków albo meczu. Po browarze jakoś tak łatwiej, człowiek obojętnieje. Ale, mówię, alkoholikiem nie jestem.

Na święta tylko wypiłem czystą. Ze smutku, bo Wiesiu zmarł, przyjaciel.

Potem sylwester, to wiadomo, też się więcej wychyliło.

A tak - jedno piwo, dwa... maksymalnie trzy. Chyba że jakaś okazja.

O, mama znowu woła.

Pójdziemy?


***

Zmieniłem imiona niektórych bohaterów.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×