Futbol na usługach Putina. Jak rosyjskie pieniądze oplotły europejską piłkę

Getty Images / Shaun Botterill / Na zdjęciu: Władimir Putin, Emmanuel Macron i Kolinda Grabar-Kitarović oraz kapitan reprezentacji Chorwacji, Luka Modrić
Getty Images / Shaun Botterill / Na zdjęciu: Władimir Putin, Emmanuel Macron i Kolinda Grabar-Kitarović oraz kapitan reprezentacji Chorwacji, Luka Modrić

UEFA i Schalke pożegnały się z Gazpromem. Roman Abramowicz do Chelsea już nie wróci. Trzeba było regularnej wojny tuż za płotem Unii Europejskiej, by futbolowych decydentów naszła refleksja, co do moralności przyjmowania rosyjskich pieniędzy.

Przez 20 lat piłkarska Europa się nad tym nie zastanawiała, będąc de facto częścią propagandowej machiny Rosji.

- On w ogóle nikomu nie kibicuje. Wyobrażasz sobie Putina, który skacze do góry i krzyczy "goooool"? - retorycznie pytał w jednym z wywiadów Siergiej Sznurow, lider nieistniejącego już zespołu rockowego Leningrad. I kibic Zenita Sankt Petersburg.

Gdyby Władimir Putin był piłkarskim zapaleńcem, Zenit pewnie nie czekałby na mistrzostwo Rosji siedem lat jego prezydentury. Wszak przed przeprowadzką do Moskwy Putin kilka lat pracował w gabinecie mera Petersburga. Zresztą z Aleksiejem Millerem, którego w 2001 roku zrobił szefem Gazpromu. Mimo to spółka na poważnie zainteresowała się miejscowym klubem dopiero cztery lata później, gdy została jego większościowym udziałowcem.

ZOBACZ WIDEO: Ukraińscy sportowcy pomagają i walczą na froncie. "Ta armia nas obroni"

Na Kremlu najwidoczniej zrozumiano, że futbol to nie tylko rozrywka, ale też biznes, wpływy i władza.

Rura pełna pieniędzy

Dlatego w 2006 roku Władimir Putin osobiście stawił się w Dreźnie na podpisaniu przez Gazprom kontraktu sponsorskiego z niemieckim Schalke. Do budżetu klubu z Zagłębia Ruhry rosyjski koncern zamierzał dorzucać 10 milionów euro rocznie. Jaki w tym biznes? Taki, że 1,5 miesiąca wcześniej, w Moskwie, Gazprom sfinalizował z niemieckimi firmami porozumienie o budowie Gazociągu Północnego - Nord Stream 1.

- To była część planu uzależnienia Europy od surowców energetycznych, na których stoi rosyjska gospodarka - mówi Marcin Kuśmierczyk, autor youtubowego kanału Polityka Zagraniczna.

Krytycy wskazywali, że to projekt polityczny, który poróżni kraje Unii. Dla zachodniej Europy miał oznaczać tańsze dostawy. Polska i inne państwa bałtyckie wskazywały, że Nord Stream będzie obwodnicą pozwalającą Rosjanom na gazowy szantaż europejskich państw.

Obawy były uzasadnione, bo Rosjanie toczyli w tym czasie gazowe spory z Ukrainą, które skończyły się zakręceniem kurka na początku 2006 roku. Dostawy do niektórych krajów europejskich spadły przez to o 1/3. Gazociąg Północny mógłby pozwolić na majstrowanie przy zaopatrywaniu Europy Środkowo-Wschodniej, zachowując przy tym ciągłość dostaw na Zachód.

Negocjacje szły do przodu, ale na wszelki wypadek Rosjanie postanowili wesprzeć je odpowiednimi pieniędzmi. O sukces polityczny mieli zadbać lobbyści. O odbiór społeczny - futbol.

Pierwszym ambasadorem Gazpromu został Gerhard Schroeder. Przewodniczącym Rady Dyrektorów Nord Streamu został tuż po odejściu z funkcji kanclerza. Następne przelewy popłynęły do Schalke. Na koszulkach ekipy z Gelsenkirchen pojawiło się logo z charakterystycznym płomieniem.

Piłkarze Schalke
Piłkarze Schalke

Piłkarska kariera Gazpromu

- Jest fajnie, bo są duże pieniądze, ale jest ryzyko, że interesy Kremla będą się rozchodzić po klubie jak podstępny wirus - przestrzegał działaczy Schalke dziennikarz śledczy Jürgen Roth.

Ale niewielu postrzegało ten deal podobnie. Zwłaszcza że wkrótce za pieniądze Gazpromu klubową gablotę zaczął wypełniać Zenit. W krótkim czasie wygrał ligę, zdobył Puchar UEFA i Superpuchar Europy. Anatolij Tymoszczuk, Andriej Arszawin i dobrze znany w Polsce Ivica Kriżanac po drodze ograli Marsylię, Bayer, Bayern i Manchester United. W meczach z bardziej uznanymi markami Zenit był traktowany jako kopciuszek. I jak to w takich przypadkach bywa, zyskiwał tym sympatię i nowych fanów.

W 2010 Zenit był według badań 11. najpopularniejszym klubem w Europie.

Rok później Schalke - z Neuerem, Rakiticiem i Raulem - dotarło do półfinału Champions League. O Gazpromie mówiło się coraz więcej i coraz lepiej. Rosjanie uznali, że zamiast lukrować swoim logo pojedyncze pączki, podświetlą nim baner całej cukierni - Gazprom stał się głównym sponsorem Ligi Mistrzów.

- Sponsoring sportu był i jest szybki, łatwy i stosunkowo tani. Wartości kontraktów mogą wydawać się ogromne, ale dla firm to nie jest duży wydatek - dodaje Adam Pawlukiewicz, dyrektor wykonawczy ds. badań i rozwoju w Pentagon Research, doradca ds. sponsoringu sportowego.

Dla zarabiającego na czysto miliardy euro rocznie koncernu wydanie kilkudziesięciu milionów nie było obciążające. W zamian Rosjanie dostali pakiet zawierający dostęp do lóż vipowskich w całej Europie i telewizyjne spoty w najlepszym czasie antenowym. Gazowy potentat zaczął kojarzyć się kibicom z wieczorami z Champions League. I dokładnie o to chodziło.

- Ludzie działają na zasadzie skojarzeń. O dobrze rozpoznawalnych markach myślimy pozytywnie. A kiedy jeszcze kojarzą nam się ze sportem, z grą naszej ulubionej drużyny i emocjami, reklamodawca może być pewien sukcesu - dodaje Adam Pawlukiewicz.

Jego słowa potwierdzają badania wykonane przez Nielsen Sports. W raporcie tej firmy z 2018 roku czytamy, że 48 proc. kibiców piłkarskich uważa, że marki sponsorujące ich ukochany futbol są społecznie odpowiedzialnie. W kontekście Gazpromu brzmi absurdalnie? Z naszej perspektywy tak, ale dla kibiców z krajów odległych od Rosji geograficznie i nieznających biznesowo-politycznych powiązań Gazpromu z rosyjską polityką, to tylko jedna z wielu firm, łożących na piłkę. Jedni produkują czipsy, inni konsole do gier, a ktoś gaz. No przecież UEFA nie brałaby od nich pieniędzy, gdyby coś z nimi było nie tak?

Oligarchowie na zakupach

Ale rosyjskie pieniądze nie płynęły do zachodnioeuropejskiej piłki tylko z centrali. Na piłkarskie zakupy ruszyli też biznesmeni. Kierunek wytyczył Roman Abramowicz, kupując Chelsea. Za nim poszli następni: bracia Czyhryńscy przejęli holenderski klub Vitesse, Władimir Romanow - szkocki Hearts. Dmitrij Rybołowlew zainwestował w Monaco, a potem i Cercle Brugge w Belgii. Ivan Savvidis poszedł śladami swoich korzeni i został właścicielem PAOK w Grecji, a angielskim Bournemouth rządzi Maxim Demin. Aliszer Usmanow pieniądze wkładał w Arsenal. Kiedy nie udało się wykupić pakietu większościowego, zaczął się kręcić przy Evertonie.

Wszystkich ich łączy to, że dorobili się podczas rosyjskiej dzikiej prywatyzacja lat 90. Przejmowali największe państwowe koncerny: metalurgiczne, chemiczne czy  energetyczne. W ich zawodowych życiorysach oprócz finansowych sukcesów można też było znaleźć mafijne kontakty i usystematyzowaną korupcję. Ale gdy w zadłużonych klubach pojawiali się z walizkami pieniędzy i obietnicami doprowadzenia drużyn na szczyt, nikt się takimi szczegółami nie zajmował.

Piłkarze Chelsea
Piłkarze Chelsea

- Gdy Roman Abramowicz udzielał w Anglii pierwszego wywiadu, obruszał się na pytania o źródła majątku i powiązania z Putinem. Chciał się odciąć od Rosji i skupiać tylko na klubie - mówi Kuba Karpiński, redaktor naczelny ChelseaPoland.com.

Ale gdy trzeba było lobbować za przyznaniem Rosji organizacji mundialu w 2018 roku, Abramowicz udał się do Johannesburga, by z wicepremierem Iwanem Szuwałowem przekonywać działaczy FIFA, że lepszej oferty od rosyjskiej nie ma.

Rosja może więcej

Wierności Kremlowi wymagał od oligarchów Władimir Putin, ale mistrzostwa na rosyjskiej ziemi - podobnie jak zimowe igrzyska w Soczi - były też w interesie samych biznesmenów. Organizacja obu imprez oznaczała przecież państwowe kontrakty na ich przygotowanie, przyznawane bynajmniej nie w procedurze przetargowej.

- Jestem jednocześnie dumny z gry naszej reprezentacji i oburzony skalą korupcji przy organizacji turnieju. Oligarchowie zarobili na nim dziesiątki miliardów rubli. "Zarobili" oznacza w tym przypadku "ukradli" - mówił podczas mistrzostw opozycjonista Aleksiej Nawalny.

Ale zanim można było obłowić się na państwowym, trzeba było dopilnować, żeby taka okazja w ogóle była.

- Witalij Mutko, ówczesny minister sportu, mówił w 2009 roku, że przygotował 50 mln dolarów na zabezpieczenie praw do organizacji mundialu. "Zabezpieczenie praw do organizacji". Wszyscy wiedzieli, że chodzi o łapówki - zauważa Krystyna Kurczab-Redlich, autorka książek o Rosji.

Trochę jak w tym dowcipie:

- A nie boisz się, że ktoś się dowie, że bierzesz łapówki?

- No właśnie się dowiedziałeś. I co?

Mutko to zresztą postać na osobną historię. Czynny minister sportu kraju, starającego się o organizację mistrzostw świata, zasiadał w tym czasie w komitecie wykonawczym FIFA. Tej samej FIFA, która w kryzysowych sytuacjach zasłania się rzekomą apolitycznością sportu, a ingerencję polityków w działanie piłkarskich związków uznaje za niedopuszczalne. Gdy w 2006 roku minister sportu poważnie rozważał wprowadzenie do PZPN kuratora, FIFA groziła przecież zawieszeniem Polski. Konfliktu interesów w przypadku Witalija Mutki jakoś się nie dopatrzono.

Organizacji mistrzostw w Rosji nie powstrzymała ani aneksja Krymu, ani wojna w Donbasie i zestrzelenie przez Rosjan samolotu malezyjskich linii lotniczych.

- W Putinie na siłę chciano widzieć demokratę. Ale czy wcześniej były ku temu choćby przesłanki? W Czeczenii ukatrupił dziesiątki tysięcy ludzi. To było to samo, co teraz na Ukrainie. Tylko w dużo większej skali - mówi Krystyna Kurczab-Redlich.

Nic więc dziwnego, że Rosjanie się rozzuchwalili i zaczęli jeszcze szczelniej oplatać zachodnioeuropejski futbol. Zwłaszcza że na stole leżała kwestia budowy i uruchomienia nowego gazociągu - Nord Stream 2.

W międzyczasie do zarządów rosyjskich spółek zaczęli wchodzić kolejni pierwszoligowi politycy europejscy: byli kanclerze Austrii - Chrisitan Kern i Wolfgang Schüssel, były premier Włoch - Matteo Renzi, Finlandii - Esko Aho, i Francji - Francois Fillon.

- Na Zachodzie funkcjonował romantyczny mit Rosji. Kojarzyła się tam ze splendorem, blichtrem, poezją i literaturą. Politycy chcieli obracać się w elitarnym towarzystwie - mówi Marcin Kuśmierczyk z kanału Polityka Zagraniczna.

W zamian trzeba było tylko wykonywać kilka telefonów i przekonywać, że interesy z Rosją to przecież nic złego. Całkiem przyjemna emerytura.

A Gazprom coraz wygodniej mościł się na piłkarskich salonach. Zaczął finansować mistrzostwa Europy, Ligę Narodów, rozgrywki futsalowe i młodzieżową Ligę Mistrzów. Rosjanie dostali siedem meczów Euro 2020 (najwięcej obok Anglików), a prezes Gazprom Nieftu, a przy tym peterburskiego Zenita, Aleksander Djukow miejsce w komitecie wykonawczym UEFA. Petersburg został wybrany na gospodarza finału Ligi Mistrzów.

Były to efekty dobrze skrojonej, długofalowej strategii "prania wizerunku Rosji", jak świetnie ujął to w książce "Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium" Zbigniew Rokita.

I nagle wszystko się popsuło.

Wymuszona refleksja

Atak na Ukrainę sprawił, że pieniądze z Rosji zaczęły być źle postrzegane. Schalke najpierw zdjęło logo Gazpromu z koszulek, później całkowicie zrezygnowało ze współpracy z koncernem. To samo zrobił Everton, od kilku lat sponsorowany przez telekomunikacyjnego giganta znad Wołgi, Megafon.

Nieco więcej czasu na pożegnanie się z gazorublami potrzebowała UEFA. Pewnie dlatego, że i przelewy były wyższe. Ale i ona w końcu odcięła rosyjskie finansowanie.

- Skończyło się eldorado. Nie wyobrażam sobie, żeby świat wrócił do porządku sprzed wojny. Będzie alergia na rosyjskie pieniądze - uważa Kuba Karpiński. Objęty brytyjskim sankcjami Roman Abramowicz de facto nie zarządza już Chelsea.

Ale czy rzeczywiście czeka nas reset? UEFA i FIFA chciałyby, by były to tylko chwilowe turbulencje. Dlatego tak długo przyszło nam czekać na ostateczną decyzję w sprawie udziału Rosji w barażach o grę na mundialu w Katarze.

- Anulowaliśmy nasz kontrakt z Gazpromem. Wiele dni później sporo krajów w Europie nadal kupuje od nich gaz, ale cały czas mówi się o piłce nożnej. Więc czasami jest to jakaś podwójna moralność - powiedział w wywiadzie z brazylijskim "Globo" szef UEFA Aleksander Ceferin.

- Łamie mi się serce, gdy widzę, że sportowcy muszą zapłacić za decyzję, która nie jest ich, i wojnę, która nie jest ich - dodał.

Można więc założyć, że rosyjscy piłkarze wrócą do międzynarodowej rywalizacji przy pierwszej nadarzającej się okazji. Długo nie wrócą za to rosyjskie pieniądze. Bo nawet jeśli piłkarscy działacze szybko wyleczą się z alergii na ich przyjmowanie - zakładając, że w ogóle taką mają - to społeczny ostracyzm będzie wstrzymywać ich otwartość na przelewy ze Wschodu. Inna sprawa, że wg analityków rosyjskiemu biznesowi pieniędzy na sport wkrótce zabraknie.

A jeśli Rosjanie zechcą poprawić swój wizerunek, to zamiast w pensje zachodnich piłkarzy będą musieli zainwestować w odbudowę zniszczonych przez siebie ukraińskich miast.

Więcej informacji dotyczących geopolityki i stosunków międzynarodowych znajdziesz na stronie INE - www.ine.org.pl
oraz Twitter: https://twitter.com/IEuropy