Gdy jako piłkarz czarował kibiców Southampton, któremu był wierny przez całą karierę, dorobił się przydomka "Le God". Dziś, już jako ambasador klubu, dużo częściej wywołuje reakcję typu "Oh My God", gdy kibicom pozostaje łapać się za głowę widząc jego kolejne Twitterowe popisy.
W ostatnich dniach miarka jednak się przebrała. Po tym, jak Matt Le Tissier podważył prawdziwość masakry w Buczy, został usunięty z roli ambasadora klubu.
Obsesja Xaviego
W dzisiejszej piłce coraz mniej jest romantycznych historii o przywiązaniu do barw na całe życie. Totti, Maldini, Giggs czy Puyol wydają się powoli przykładami z innej epoki.
ZOBACZ WIDEO: Z Pierwszej Piłki #05: Silna grupa, w której się nas boją. Szukamy sparingpartnera
W jednym rzędzie wraz z nimi śmiało stać może również Matt Le Tissier. Nie przeszkadzało mu, że jego Southampton co roku było zamieszane w walkę o utrzymanie, że grało na jednym z najmniejszych stadionów w Anglii. Pozostawał głuchy na możliwość transferu, przez 15 lat profesjonalnej kariery broniąc barw ukochanej drużyny. To uczyniło z niego "Le Goda".
- W Katalonii co tydzień oglądaliśmy program z najlepszymi bramkami Premier League. Co tydzień pojawiał się w nim Matt Le Tissier. Co tydzień. Mówiliśmy sobie: "Ten Le Tissier jest niemożliwy! Nigdy nie przechodzi do wielkiego klubu i zostaje w Southampton. To niesamowite. Mógłby grać dla każdego". Cały nasz dom miał na jego punkcie obsesję - mówił obecny szkoleniowiec Barcelony, Xavi w rozmowie z magazynem "FourFourTwo".
O tym by nie zapomniano, jak wielką ikoną był dla kibiców Southampton, zadbał też sam Le Tissier. Ostatnie kilkanaście stron swojej autobiografii "Taking Le Tiss" poświęcił na listy, a w zasadzie laurki, od kibiców.
"Dał fanom nadzieję, kiedy myśleliśmy, że jej nie ma" - można przeczytać w jednym z nich.
Prawdą jest jednak, że w Southampton był bogiem. Trudno zresztą by było inaczej. W swoich czasach, pomiędzy 1993 a 2002 rokiem, był jedynym zawodnikiem klubu, który dostąpił zaszczytu gry w narodowych barwach. Zresztą po wieloletnich apelach fanów w tej sprawie.
"Siła umysłu i charakteru"
Tak jak jednak na boisku był powodem do dumy dla każdego kibica "Świętych", tak w ostatnim czasie zaczął stawać się niewygodnym balastem dla wizerunku klubu.
Gdy wybuchła pandemia koronawirusa, był wśród osób podważających zagrożenie wynikające z ogólnoświatowej pandemii. Już wtedy sypały się pod jego adresem gromy, a on sam zmuszony był do czasowej rezygnacji z social mediów. Od razu podkreślił jednak, że to tylko chwilowe.
"Na szczęście siła umysłu i siła charakteru to coś, czego mam pod dostatkiem. Dlatego też nie dam się zmusić cyberprzestępcom, by na stałe opuścić tę platformę" - zapowiadał w "pożegnalnym" poście. "Moją zbrodnią jest to, że czuję, że rząd przesadnie zareagował na sytuację związaną z COVID-19" - podkreślał zaznaczając przy tym, że nie jest antyszczepionkowcem, jak go określano.
To nic, że chwilę wcześniej na Twitterze zestawiał nakaz noszenia maseczek z... holocaustem.
Adwokat wojny
Można by zatem przypuszczać, że detoks od social mediów i mijający czas wpłynęły pozytywnie na Le Tissiera. Nic bardziej mylnego. Miarka się przebrała, gdy gwiazdor wziął się za komentowanie wydarzeń mających miejsce w Ukrainie.
Podczas gdy cały świat był w szoku z powodu bestialstwa Rosjan w Buczy, Le Tissier postanowił podważyć wiarygodność tych doniesień.
"Media kłamały na temat broni masowego rażenia, media kłamały na temat koronawirusa, ale z pewnością mówią prawdę na temat Buczy" - wpis o takiej treści, z wymownym dopiskiem "THIS", podał dalej Le Tissier.
To przelało szalę goryczy. "Le God", przez lata wielbiony w Southampton, przestał pełnić funkcję ambasadora klubu. I tylko forma pożegnania się z byłą już rolą brzmi jakby znajomo.
"Pozwólcie mi wyjaśnić - nie jestem adwokatem wojny w żadnej formie. Nie jestem adwokatem nikogo, kto odbiera życie drugiej osobie..." - zaczął swój wpis Le Tissier. "Zdecydowałem się zrezygnować z roli ambasadora by uniknąć wszelkich niejasności. Moje opinie są i zawsze będą moje" - dodał w dalszej części.
Trudno jednak spodziewać się, że Le Tissier wyciągnął jakiekolwiek wnioski. Zwłaszcza, że już 3 godziny później z podziękowaniami podawał dalej wpis chwalący fakt istnienia "krytycznych myślicieli jak Matt Le Tissier".
Czytaj także:
- "Ha ha! Nie ma szans". Ależ odpowiedział Rosjanom
- Jose Mourinho najadł się wstydu. AS Roma wraca z chęcią odwetu