Przemysław Cecherz od włodarzy Stali Stalowa Wola otrzymał ultimatum, w ramach którego miał zdobyć cztery punkty w dwóch meczach. W środę wywalczył już trzy z nich, gdyż jego drużyna pokonała Sandecję Nowy Sącz. Spotkanie miało dramatyczny przebieg, gdyż w pewnym momencie Cecherz zemdlał i musiała mu zostać udzielona pomoc medyczna.
Szkoleniowiec Stali źle poczuł się już po pierwszej bramce. Wtedy sędzia techniczny nie zdecydował się jednak na to, aby lekarz obecny na stadionie udzielił mu pomocy medycznej przy ławce trenerskiej. Później interwencja służb medycznych była już konieczna, a na murawie pojawiła się karetka. - To najbardziej stresujący okres w mojej karierze. Myślę, że mało kto taką serię przeżywa. Tyle wyzwisk co usłyszał, taką ogromną presję. Zgadzam się, że to jest ciężki zawód, ale z drugiej strony może aż tak nie zasłużyliśmy sobie na to, by nas tak traktować. Tak jak mówię, ja za to biorę pieniądze - za to, aby drużyna nie popełniała błędów i jestem na to gotowy. Po prostu dziś ciśnienie troszkę podskoczyło, jakoś tak się w głowie zakręciło... - mówił trener Stali na konferencji prasowej po meczu z drużyną z Nowego Sącza.
Swoje zdanie wyraził także opiekun Sandecji, Dariusz Wojtowicz. - Przede wszystkim bardzo się cieszę, że Przemek Cecherz jest w tym miejscu, w którym jest po meczu. Wyglądało to tragicznie, ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Taki jest niestety nasz zawód trenera - powiedział szkoleniowiec.
Po całej sytuacji Cecherz wstał i nie zgodził się na opuszczenie stadionu. Po chwili wrócił na ławkę trenerską i udzielał piłkarzom wskazówek w nerwowej końcówce spotkania. - Nawet jak bym wyszedł ze stadionu to bym się bardziej denerwował niż tam jak to widziałem. Gorzej by było, jakbym tego nie widział - wyjaśniał szkoleniowiec po spotkaniu.
Podkreślić należy fakt, że po tym feralnym incydencie do leżącego na ziemi trenera natychmiast podbiegli wszyscy zawodnicy Stali, którzy tym samym pokazali, że pomimo słabych do tej pory wyników byli, są i będą ze swoim trenerem.