Artur Wiśniewski: Lato popełnił prezesowskie samobójstwo

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kiedy zobaczyłem niedawno w telewizji wypowiedź Jana Tomaszewskiego, że "Polski Związek Piłki Nożnej to państwo w państwie", przypomniała mi się znana maksyma Arystotelesa, mówiąca iż "prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn". Irracjonalność całej sytuacji polega na tym, że decyzje w PZPN-ie podejmuje się absolutnie wbrew narodowi, który wie, że ten twór zgnił już do reszty. Pytanie, jak wiele jeszcze musi się wydarzyć, by lud jawnie się zbuntował i rozgonił to towarzystwo?

W tym artykule dowiesz się o:

Rok 1989, obrady okrągłego stołu, transformacja ustrojowa, utworzenie Senatu i urzędu prezydenta. W kraju zachodzą przemiany, o jakich dziadkom i pradziadkom wówczas się nie śniło. A jednak - do kraju po wielu latach rosyjskiej kurateli powraca normalność, jakże obca. Rozpoczyna się proces demokratyzacji, zbliżania z Zachodem, umacniania instytucji państwowych. Układy i układziki sukcesywnie są zwalczane, w cień polityczny odchodzą jednostki, których działalność mogłaby zaszkodzić pojawiającym się i promowanym kapitalistycznym szablonom.

Tak mówi historia. Krótka historia polskiej demokracji, ale nie na tyle krótka, by w ważnych organizacjach na szczeblu ogólnopolskim nie umieć zrobić porządku. Polski Związek Piłki Nożnej to ważna instytucja, bo odpowiada w dużym stopniu za jakość w takiej dziedzinie sportu, która uważana jest za najpopularniejszą i najprawdopodobniej najbardziej dochodową.

Rządy Michała Listkiewicza budziły dużo niesmaku w społeczeństwie polskim, nie tak wcale głupim, jak mogłoby się wydawać. Historyjki o progresie polskiej piłki, o jej czystości, o zainteresowaniu sponsorów można było wsadzić sobie miedzy bajki, albo i jeszcze gdzieś indziej. Kiedy "Listek" po wielu, wielu latach różnych obietnic spełnił tę najważniejszą - zrezygnował wreszcie z urzędu prezesa PZPN-u, pojawiła się wiara w przełom. Gdy do władzy doszedł Grzegorz Lato, znowu nadzieje legły w gruzach i mamy to, co mamy.

Sposób, w jaki Lato zwolnił Leo Beenhakkera, zawołał o pomstę do nieba. Powołanie na tymczasowego szkoleniowca Stefana Majewskiego, którego predyspozycje trenerskie można określić jako żadne, świadczą tylko o tym, że prezes przestał kierować się dobrem polskiej piłki, a zaczął patrzeć tylko na własne dobro. Można powiedzieć, że tą decyzją prezes sam wykonał na sobie egzekucję.

Jeśli warunkiem pozostania na dłuższą kadencję trenera kadry ma być fakt, że musi on osiągnąć pozytywne rezultaty w dwóch zbliżających się meczach o pietruszkę, to czas i pora przestać mówić o tym, że (cytat z Jerzego Engela) "jeśli nie uda się zbudować autostrad czy hoteli, nikt nie będzie mieć tego za złe, ale jeśli reprezentacja nie zagra tak, jak powinna, to wszyscy będą niezadowoleni".

I jeszcze taka jedna mała uwaga na koniec. Polska reprezentacja to nie byle zespół, nie byle zgraja patałachów, którzy muszą wybiec na boisko, bo taki jest zwyczaj. To drużyna narodowa, na czele której musi stanąć człowiek wyjątkowy - ktoś, kto tchnie w nią ducha i sprawi, że ta drużyna będzie godnym reprezentantem kraju liczącego niespełna 40 milionów mieszkańców.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)