W poniedziałek, 2 maja, ekipa Rakowa Częstochowa sięgnęła po Puchar Polski, wygrywając na Stadionie Narodowym z Lechem Poznań 3:1. Piłkarskiego święta na trybunach jednak nie było, a sektor "Kolejorza" świecił pustkami. Fani Lecha chcieli bowiem wnieść duże flagi, tzw. sektorówki, na co zgody nie wydali organizatorzy. W efekcie pod obiektem doszło do potężnych zamieszek z policją.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski tłumaczył, że decyzję o zakazie wnoszenia na PGE Narodowy flag i banerów większych niż 1,5 x 2 m wydał na podstawie zalecenia Państwowej Straży Pożarnej (więcej TUTAJ).
Na kilka dni przed meczem w tej sprawie interweniował PZPN z prezesem Cezarym Kuleszą na czele, ale organizator swojej decyzji nie zmienił. "Tak potężnego dania ciała i późniejszej spychologii naprawdę już dawno nie widziałem" - pisze w "Przeglądzie Sportowym" na temat całego zamieszania Łukasz Kadziewicz.
Siatkarski wicemistrz świata winę za całą sytuację zrzuca nie tylko na prezydenta Warszawy, ale i prezesa PZPN. "Pan Cezary Kulesza do końca trzymał w niepewności kilkanaście tysięcy kibiców Lecha Poznań, którzy wybrali się na mecz do Warszawy. Prowadzenie dialogu z prezydentem miasta stołecznego panem Rafałem Trzaskowskim okazało się niemożliwe. Konsekwencją tego było pałowanie, policjanci na koniach i użycie gazu" - dodał były reprezentant Polski.
Kadziewicz w swoim felietonie nie zostawił suchej nitki zarówno na Trzaskowskim, jak i Kuleszy. "Obrazili kibiców i pokazali nam wszystkim swoją niedojrzałość oraz indolencję" - czytamy.
Ostatecznie po finale Pucharu Polski w rękach policji znalazło się 18 osób. Część z nich usłyszało już zarzuty (więcej TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ogromna zadyma! W ruch poszły pięści