Cezary Kucharski: Dostałem drugie życie

Twitter / twitter.com/CezaryKucharski / Na zdjęciu: Cezary Kucharski
Twitter / twitter.com/CezaryKucharski / Na zdjęciu: Cezary Kucharski

Cezary Kucharski udzielił nam pierwszego wywiadu po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej, w której był miesiąc. Obudził się w innym świecie. - Śniło mi się, że byłem świadkiem zawierania pokoju przez delegacje USA, Chin i Rosji - opowiada.

W tym artykule dowiesz się o:

Na początku roku spędził w szpitalu 74 dni, w tym 41 na oddziale intensywnej terapii, a 30 w stanie śpiączki farmakologicznej. Lekarze zdiagnozowali u niego rzadko występujące układowe zapalenie naczyń krwionośnych.

- W czasie choroby schudłem aż 30 kilogramów. Lekarze twierdzą, że mam szczęście, bo przeżyłem tylko dlatego, że mam bardzo silne serce sportowca. Ono wytrzymało - mówi WP SportoweFakty Cezary Kucharski.

50-latek to 17-krotny reprezentant Polski, uczestniki mundialu w Japonii i Korei Południowej (2002). Jest dwukrotnym mistrzem Polski z Legią Warszawa. W jej barwach grał też w elitarnej Champions League (1995/96). Ma w CV również występy w FC Aarau, Sportingu Gijon i Iraklisie Saloniki.

ZOBACZ WIDEO: Ustalono strategię transferową. "Bardzo ważne rozmowy z Lewandowskim"

Po zakończeniu kariery został menedżerem. W 2007 roku zaopiekował się 19-letnim Robertem Lewandowskim. Reprezentował interesy najlepszego polskiego piłkarza przez dekadę i przeszedł z nim drogę z III-ligowego Znicza Pruszków do Bayernu Monachium. Był również agentem Grzegorza Krychowiaka, Bartosza Kapustki czy Krystiana Bielika. W latach 2011-2015 był posłem z ramienia Platformy Obywatelskiej.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Jak pana zdrowie?

Cezary Kucharski, były reprezentant Polski: Każdego dnia jest lepiej. Biorę leki, rehabilituję się, przybieram na wadze, mięśnie się powolutku odbudowują. Jest znaczny postęp w stosunku do tego, co było.

No właśnie... Co się właściwe wydarzyło?

Od pewnego czasu, już w grudniu ubiegłego roku, czułem się źle. Ale trochę to zbagatelizowałem. Uznałem, że to pewnie przejaw zmęczenia, może stresu. Nawet zrobiłem badania, ale nic nie wykazały. Gdy pod koniec stycznia wyszedłem z psem na spacer, poleciała mi krew z nosa. No to pojechaliśmy do szpitala. Początkowo zdiagnozowano u mnie zapalenie płuc i na to mnie leczono. Tyle tylko że to był zaledwie jeden ze skutków poważniejszej choroby.

Był to szpital w Benidormie, bo pan przebywa od jakiegoś czasu w Hiszpanii.

Tak, ale w związku z tym, że mój stan zdrowia się nie poprawiał, a wręcz się pogarszał - bo spadała mi saturacja krwi, miałem kłopoty z oddychaniem - zabrano mnie do szpitala specjalistycznego w Elche. Sytuacja wtedy była już krytyczna. Tam postawiono nową diagnozę. Okazało się, że mam bardzo rzadko spotykaną chorobę i trudną do zdiagnozowania - vasculitis anca, czyli układowe zapalenie naczyń krwionośnych. Przejawia się ona tym, że źle funkcjonuje układ odpornościowy człowieka. Miałem poważne kłopoty z oddychaniem, więc żeby mnie ratować, lekarze zdecydowali o wprowadzeniu w stan śpiączki farmakologicznej i podłączeniu do aparatury wspomagającej oddychanie.

Pierwsze informacje na temat pana stanu zdrowia, jakie pojawiły się w Polsce, były bardzo mylące. Między innymi łączono pana chorobę z powikłaniami po koronawirusie.

Lekarze twierdzą, że moja przypadłość nie ma z COVID nic wspólnego. Robili mi testy i okazało się, że nie przechodziłem covidu. Chociaż objawy, łącznie z zaatakowaniem płuc, nerek i spadkiem saturacji krwi, były rzeczywiście podobne. Ta choroba jest jeszcze zbyt mało opisana i zbadana, ale lekarze powiedzieli, że w moim przypadku mogła mieć podłoże genetyczne i mogła objawić się w każdym momencie.

Spędził pan 30 dni w śpiączce, 41 dni na oddziale intensywnej terapii, 74 dni w szpitalu. Dla organizmu to olbrzymie wyzwanie.

Już sam fakt, że w czasie choroby schudłem aż 30 kilogramów, jest bardzo wymowny. Lekarze twierdzą, że mam szczęście, bo przeżyłem tylko dlatego, że mam bardzo silne serce sportowca. Ono wytrzymało. Nauka z tej mojej choroby dla innych jest taka, że nie można bagatelizować żadnego symptomu, że warto się badać, kontrolować stan zdrowia. Nie ma co szarżować i trzeba sprawdzać wszystkie podejrzane objawy, by pomoc przyszła na czas.


30 kwietnia, po trzech miesiącach, wyszedł pan na pierwszy spacer na świeżym powietrzu. Jak smakowała ta przechadzka?

Smakowała niesamowicie. Przeszedłem - oczywiście z przystankami i odpoczywaniem - od razu aż dwa kilometry. Byłem bardzo zmęczony i bardzo szczęśliwy. Chodzę bardzo powoli, uważam, żeby nie stracić równowagi. Wyglądam pewnie jak ludzie na ujęciach slow-motion. Ale ten spacer najważniejszy był dla mojej psychiki. To był ważny dla niej mobilizujący impuls, bo przecież nikt z nas nie jest ze stali, potrzebujemy pozytywnych informacji.

Już na pierwszym spacerze przeszedł pan aż dwa kilometry? Widzę, że nic się pan nie zmienił, ambicja jak zwykle pana rozpiera.

O nie, jednak się zmieniłem. Przede wszystkim mam cierpliwość do ćwiczeń, do rehabilitacji, do pracy nad powrotem do zdrowia. Teraz w całości koncentruję się na tym, żeby się wyleczyć. Tak, jestem ambitny, więc zrobię wszystko, żeby poradzić sobie z tą chorobą. A niestety, jest ona długotrwała i bardzo trudno się z niej wyleczyć w stu procentach. Ale zrobię wszystko, żeby z nią wygrać. Lekarze i rehabilitanci czasem mnie stopują, żebym nie szarżował. Kontroluję więc swój wysiłek i sen przy pomocy profesjonalnego zegarka. Zaczynałem od spacerów z chodzikiem po domu, później 18 kwietnia odważyłem się zrobić pierwsze kroki samodzielnie, a teraz robię już trzy kilometry każdego dnia o własnych siłach. To dodaje mi optymizmu i nakręca do dalszej pracy.

Gdy był pan w śpiączce, pojawiały się w Polsce opinie, że w Hiszpanii nie ma tak dobrej opieki medycznej w szpitalu, jaką miałby pan w kraju.

Nie zgodzę się z tym. Tu też są lekarze o wysokich kwalifikacjach. Moja rodzina konsultowała się z lekarzami z USA, Polski, Barcelony, Walencji i miałem szczęście, że trafiłem do szpitala Uniwersyteckiego Vinolopo w Elche, gdzie zastosowano najnowocześniejsze na świecie metody leczenia. Z tego, co się dowiedziałem, w Polsce chorzy na vasculitis mają problem z dostępem do tych najnowocześniejszych metod. Teraz, już po powrocie do domu, też jestem pod dobrą opieką. Raz w tygodniu mam kontrolę w szpitalu i badania krwi. Każdego dnia sam badam ciśnienie, poziom cukru, tętno, saturację. Także codziennie przychodzi do mnie rehabilitant i przynajmniej godzinę ćwiczymy. A jest co robić, bo rehabilitacji wymagały nawet mięśnie twarzy czy mięśnie pomagające w oddychaniu. Muszę też być ostrożny w czasie spacerów, uważać, żeby mnie nie zawiało, bo moja odporność jest w tej chwili bardzo mała. Codziennie też biorę garść leków. Tydzień temu skończyłem terapię, w której przez miesiąc, raz w tygodniu, dostawałem silny lek biologiczny i to był bardzo ważny etap terapii. Co istotne, okazał się udany. Mam rozpisany program leczenia na kolejne sześć miesięcy.
[nextpage]
A jak sytuacja z pana nerkami? Zdaje się, że już było z nimi bardzo źle.

No tak, groziło mi nawet to, że nerki w ogóle nie wznowią swoich funkcji, że je po prostu stracę i będę musiał szukać ratunku w przeszczepie. Na szczęście nie spełnił się ten czarny scenariusz. Ostatnie badania pokazują, że nerki się regenerują, więc była to dla mnie bardzo ważna informacja. No i dla moich najbliższych, którzy cały czas są ze mną w chorobie i intensywnie mnie wspierają.

Co choroba w panu zmieniła? Może nadeszła jakaś refleksja, że nie warto być zawsze takim wojownikiem, który wchodzi w różne spory, bo szkoda życia? Bo się za to płaci własnym zdrowiem.

Wiem, że czasem jestem postrzegany jako człowiek konfliktowy, ale w rzeczywistości to nie do końca prawda. Spory, w które się angażowałem, najczęściej były dla mnie koniecznością. Bo były też osoby, z którymi mogłem wejść w spór na przykład prawny i wygrać w sądzie, ale odpuściłem. Dla świętego spokoju. Walczyłem natomiast na tych polach, na których było to konieczne. I tego teraz nie zmienię. Ale oczywiście wraz z upływem lat człowiek łapie dystans do różnych spraw i częściej je już odpuszcza, niż się na nie nakręca. Pewnie choroba też tu ma znaczenie, bo w jakimś sensie dostałem drugie życie i warto byłoby je dobrze wykorzystać. Natomiast to nie znaczy, że teraz będę wszystko akceptował, byle tylko mieć święty spokój. Na tyle to się nie zmieniłem. Zresztą, zna mnie pan dobrze i pewnie pamięta, że my też mieliśmy ze sobą konflikt, prawda?

Cezary Kucharski grał w Lidze Mistrzów w barwach Legii Warszawa
Cezary Kucharski grał w Lidze Mistrzów w barwach Legii Warszawa

Oczywiście, że pamiętam. To był konflikt boiskowy, ambicjonalny, wynikający z rywalizacji piłkarskiej zawodników przeciwnych drużyn. Pamiętam nawet, że ten konflikt z boiska przeniósł się aż do szatni, gdzie dosyć głośno wyjaśnialiśmy sobie różne sprawy. No a później były między nami tzw. ciche dni, miesiące, a może nawet lata. Ale w końcu mi przeszło.

No właśnie, mnie też już przeszło. Dzisiaj ze sobą rozmawiamy, inaczej się postrzegamy. I to jest najlepszy dowód, że ja też potrafię zdjąć nogę z gazu. No, ale tam, gdzie uważam, że to jest konieczne, nie będę schodził komuś z drogi, byle tylko uniknąć konfliktu. Będę podchodził do tego pragmatycznie, będę starał się nie wikłać w niepotrzebne spory. Zresztą już teraz unikam ludzi, z którymi kontakt może się skończyć jakimś konfliktem.

To niesamowite, że w śpiączce farmakologicznej przespał pan swoje 50. urodziny. Pewnie gdyby nie choroba, byłaby huczna impreza?

Mało tego! Przepadły mi w sumie aż trzy imprezy, bo w śpiączce minęła mi też 30. rocznica ślubu i "18" mojego syna. Cóż, trzeba się cieszyć, że z tego wyszedłem i będą kolejne okazje.

No i przespał pan wybuch wojny, gdy Rosja najechała Ukrainę. Można powiedzieć, że obudził się pan w zupełnie innej rzeczywistości.

Gdy byłem usypiany, nie wiedziałem, że spędzę w tym stanie cały miesiąc. Zakładaliśmy, że to tylko na kilka dni. A co do wojny, to muszę powiedzieć, że ona mi się śniła, gdy byłem w stanie śpiączki. W ogóle sny miałem bardzo, bardzo dziwne. Pewnie przez tę podaną mi farmakologię... Ale o wojnie dużo mówiło się już wcześniej, więc w naturalny sposób odezwało się to w moich snach, które były bardzo wyraziste i realistyczne. Miałem sen, że byłem na statku, takim lotniskowcu amerykańskim, gdzie spotkały się delegacje USA, Rosji i Chin, by negocjować pokój, a ja byłem świadkiem tego zdarzenia. Ale gorszy był taki realistyczny koszmar, że jestem uwięziony w samochodzie, który wpadł do rzeki i ja się z tego auta nie mogę wydostać. To pewnie było jakieś nawiązanie mojego mózgu do sytuacji, w jakiej byłem w szpitalu, czyli skrępowania i uwięzienia we własnym ciele w stanie śpiączki. Zresztą było tych snów dużo i bardzo dziwnych. Nigdy wcześniej takich nie miałem.

Dostał pan wiele wyrazów wsparcia, gdy pojawiła się informacja o złym stanie zdrowia.

Bardzo mi zależy, żeby to mocno wybrzmiało: dostałem od wielu ludzi mnóstwo wspierających wiadomości. Nawet od takich osób, po których się tego nie spodziewałem. Wszystkim bardzo dziękuję. Także za modlitwy, a nawet za zamówione msze w intencji mojego powrotu do zdrowia. To było bardzo budujące i podtrzymujące na duchu także moją rodzinę, która mi to wszystko później czytała. Za te płynące dobre słowa wszystkim bardzo dziękuję! No i oczywiście podziękowania należą się lekarzom i pielęgniarkom zaangażowanym w moje leczenie, szczególnie ze szpitala Vinalopo w Elche, których diagnoza i opieka przywróciły mnie do życia. Jestem im bardzo wdzięczny.

Co pan robi w domu poza rehabilitacją?

Głównie odpoczywam i czytam. Tutaj są 23 stopnie Celsjusza, czyli temperatura idealna dla takiego rekonwalescenta jak ja. Siedzę na tarasie, łapię trochę słońca i czytam książkę. A to dla mnie poważne wyzwanie, bo ta książka ma aż 711 stron, a jestem już na 570.

Ha, ha. Akurat 711? Ciekawa liczba - tyle połączeń obecnego selekcjonera kadry Polski z szefem mafii piłkarskiej odnotowali swego czasu śledczy badający sprawę korupcji w polskiej piłce.

No może siedemset kilkanaście, niech będzie, bo przecież miałem już nie wchodzić w spory tam, gdzie to nie jest konieczne. Ale ten sarkazm też świadczy o tym, że wracam powoli do zdrowia.

Wrócił pan też do mediów społecznościowych. Widziałem na Twitterze wpisy komentujące grę Legii, czyli pana byłego klubu.

Pierwszy mecz Legii, jaki oglądałem po wybudzeniu ze śpiączki, to spotkanie z Lechem Poznań (1:1 - przyp. red.). Byłem wtedy jeszcze półprzytomny i nie do końca mogłem się skupić na transmisji. Przypomnę, że byłem gorącym orędownikiem zatrudnienia w Legii Aleksandara Vukovicia. Znając go, byłem przekonany, że tylko on tę drużynę będzie w stanie wyprowadzić z ogromnego kryzysu. I nie myliłem się, świetnie sobie z tym poradził. Nawet mimo faktu że stracił szybko aż trzech kluczowych piłkarzy, bo do Mahira Emreliego i Luquinhasa dołączam także Artura Boruca, który w spotkaniu z Wartą wyleciał z boiska z czerwoną kartką, a później - w kluczowym momencie sezonu - dostał karę zawieszenia na trzy mecze.

Cezary Kucharski jest zwolennikiem trenerskiego talentu Aleksandara Vukovicia
Cezary Kucharski jest zwolennikiem trenerskiego talentu Aleksandara Vukovicia

Legia Vukovicia odpaliła, ale gorzej, że wszystkie te dobre jej mecze przespałem. Jak się już wybudziłem, to po meczu z Lechem legioniści zaczęli przegrywać, aż się zastanawiałem, czy to czasem nie ja im przyniosłem tę "żabę". Ale teraz, ten ostatni mecz z Górnikiem Zabrze (5:3 - przyp. red.) był zwycięski, padło wiele bramek, takie spotkania chce się oglądać. Moim zdaniem Vuković, jak na warunki, jakie miał w Legii, zrobił ogrom dobrej pracy. Pewnie będzie się chciał też zwycięsko pożegnać z Łazienkowską, bo jestem przekonany, że on do Legii jeszcze wróci.

A nie był pan zdziwiony, że "Vuko" nie dostał szansy poprowadzenia Legii w kolejnym sezonie?

Byłem tym trochę rozczarowany. Sam wielokrotnie się spierałem z kibicami Legii o ocenę pracy "Vuko", bo często była ona niesprawiedliwa, oparta na emocjach i krążące mity, a nie o fakty. Uważam, że Vuković powinien kontynuować pracę na Łazienkowskiej, bo na to zasłużył. Myślę, że Legia robi błąd. Bo skoro drużyna – która była w ciężkim kryzysie, groził jej realny spadek z Ekstraklasy – teraz gra dobrze, to nie warto tego psuć i iść w nieznane. Bo nowy trener to podróż w nieznane. Kosta Runjaić to dobry szkoleniowiec, zrobił dobrą robotę w Pogoni Szczecin, ale nikt nie wie, jak sobie poradzi w Legii. To zawsze ryzyko, szczególnie że w warszawskim klubie są zawirowania personalne, nie ma pieniędzy na transfery i prowadzenie takiej Legii może się okazać sporym wyzwaniem. A Vuković pokazał, że radzi sobie, nawet kiedy w Legii jest biednie.

Rozmawiał Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: