Materiały prasowe / Rashvika ojca pamięta jak przez mgłę.

Wiem, że taty już nie ma

Materiały prasowe / Rashvika ojca pamięta jak przez mgłę.

Trzyletni Rashwant nigdy nie widział ojca. Jego siedmioletnia siostra Rashvika ma we wspomnieniach pojedyncze migawki. Pewnego dnia powiedziała spokojnie do mamy: on już do nas nie wróci.

Madhu, 17 lat: Tłumaczył nam, że musi pracować w Katarze, żebyśmy mieli lepsze życie. Dzisiaj zazdroszczę kolegom, którzy mają ojców. Trudno być półsierotą.

Rashvika, 6 lat: Gdyby nie wyjechał, nic by mu się nie stało. W Indiach tata byłby bezpieczny. Bardzo za nim tęsknię.

Rajesh, 22 lata: Kiedy tata wyjeżdżał, miałam trzynaście lat. Był wtedy zdrowy. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego zmarł tak nagle.

Tekst: Dariusz Faron

Biały samochód Swadesha toczy się po ziemistej drodze, zostawiając za sobą kurz. Chętnie wrzuciłby wyższy bieg, ale po wąskich uliczkach Chittapur, 5-tysięcznej indyjskiej wioski na zachód od Hajdarabadu, nie da się poszaleć.

Zresztą to tuż za rogiem.

Seledynowy budynek z odrapanymi ścianami i lekko zarwaną dachówką. Gospodarze siedzą po turecku na betonowej posadzce, odganiając muchy. Trzyletni Rashwant niezdarnie gramoli się na mamę, brunetkę o ciemnej karnacji w różowym sari. To Pavani, żona Jagana. Obok niej starzec z brodą - jego ojciec. Kobieta w zielonym sari świdrująca wzrokiem ekran laptopa - matka.

Zanim Swadesh wcieli się w rolę tłumacza, zaprasza na wirtualny spacer po domu. Pierwsza izba, ze starą kuchenką i butlą gazową, pełni funkcję kuchni. Dalej ciasna sypialnia z jednym łóżkiem. W największym pokoju, udającym salon, zdobiona drewniana ławka i mały telewizor schowany w rogu. Tyle.

Państwo Surukanti nie zamierzają oglądać mistrzostw świata.

Gdyby nie mundial, tłumaczą, Jagan może by tu był.
 

Jagan obiecuje zabawki

- Kiedy wyjeżdżał do Kataru, nasza córka Rashvika miała trzy lata. A ja byłam w piątym miesiącu ciąży z Rashwantem - Pavani wbija wzrok w betonową posadzkę.

Jest październikowy poranek 2021 roku. Na ekranie telefonu pojawia się twarz jej 32-letniego męża Jagana. Zadzwonił przed swoją zmianą, żeby zapytać, czy wszystko dobrze.

Pracuje w Dosze już trzy lata. Rozłąka boli, ale Katarczycy płacą miesięcznie 1200 riali (ok. 1500 złotych) - niezłe pieniądze. Jagan kładzie rury pod ziemią sześć kilometrów od Lusail Stadium, na którym ma zostać rozegrany finał mistrzostw świata. Pavani jest z męża dumna.

W 2019 roku podjęli decyzję wspólnie. Ledwie wiązali koniec z końcem, z pracy w polu nie dało się wyżyć. Dlatego Jagan długo się nie zastanawiał. Katar nie był zagrożeniem, tylko szansą.

- Nie słyszeliśmy nic o łamaniu praw człowieka przez tamtejsze firmy. Jagan się cieszył, że karta się odwróci. Ja też - mówi dziś Pavani. - Niedługo przed śmiercią mąż miał przyjechać do domu na urlop, ale pracodawca nie wyraził zgody.

"Popracujesz miesiąc i będziesz mógł wracać". Zacisnął zęby. Nie miał wyjścia, tłumaczy Pavani, bo szef trzymał w szufladzie jego paszport.

Ale tamtego październikowego poranka uśmiechał się do żony. Podtrzymywał ją na duchu.

- Zobaczysz, niedługo będę z wami. Przywiozę dzieciom zabawki.  
- Słyszymy się po pracy?

Jagan przytaknął. Ale więcej już nie zadzwonił.

Pavani i jej trzyletni syn Rashvant. Chłopczyk nigdy nie poznał swojego ojca.
Pavani i jej trzyletni syn Rashvant. Chłopczyk nigdy nie poznał swojego ojca.

[b]

Po śmierci Jagana Pavani (z lewej) zamieszkała z teściami.
Po śmierci Jagana Pavani (z lewej) zamieszkała z teściami.

"Prawa pracy w Katarze nie istniały"[/b]

Swadesh nerwowo drapie się po czole, bo trudno mu rozmawiać o śmierci. Mimo że robi to regularnie.

Jest działaczem Związku Pracy Pravasi Mithra. Razem z Bheemem Reddym Mandhą, prezydentem organizacji Emigrants Welfare Forum, pomagają indyjskim pracownikom poszkodowanym w krajach Zatoki Perskiej i rodzinom zmarłych. Upominają się o respektowanie praw człowieka, zapewniają wsparcie prawne, walczą o odszkodowania.

Według różnych źródeł, odkąd Katar otrzymał w 2010 roku prawo organizacji MŚ, zginęło tam od sześciu do kilkunastu tysięcy migrantów, głównie z Nepalu, Indii, Bangladeszu czy Sri Lanki. Zdaniem Amnesty International to efekt łamania przez Katarczyków praw człowieka.

Praca po kilkanaście godzin dziennie w pełnym słońcu, brak zapewnienia opieki medycznej, paszporty konfiskowane tuż po przybyciu, brak zapłaty za nadgodziny - te zarzuty pojawiały się najczęściej. Przez lata w Katarze obowiązywał system kafala, w myśl którego pracownik nie mógł bez zgody szefa zmienić pracy, a nawet opuścić kraju.

Bheem Reddy: W latach 2016-2019 w kraju organizatora mundialu ginęło średnio 280 obywateli Indii rocznie. Każda śmierć jest związana bardziej lub mniej z mistrzostwami świata, bo przygotowanie takiej imprezy to nie tylko budowa stadionów, ale też innej infrastruktury.

W rozmowie z WP wtóruje mu Jean-Claude Samouiller, szef francuskiego Amnesty International. - Wiemy o co najmniej kilku tysiącach zgonów. Prawa pracy w Katarze tak naprawdę nie istniały.   
 

Rashvika. Tata mógł nadal żyć   

Sześcioletnia Rashvika o nic nie pytała.

Ponad rok temu zobaczyła tatę ostatni raz. Obiecał, że niedługo przyjedzie z zabawkami. Miał zadzwonić po pracy, ale się nie odezwał. A potem, zamiast niego, przed seledynowym domem z zarwaną dachówką zjawili się krewni z wioski. Powiedzieli coś i mama zaczęła strasznie płakać. Rashvice też zrobiło się smutno, choć nie wiedziała wtedy, że chodzi o ojca.

- Nie przeprowadzałam z córką żadnej rozmowy. Domyśliła się. Czekała na telefony od Jagana, w końcu przestała. Któregoś dnia podeszła do mnie i powiedziała: "Ja wiem, że tata już nie wróci". Teraz codziennie powtarza mi: "Gdyby nie wyjechał do Kataru, ciągle by tu z nami był. W Indiach nic by mu się nie stało" - opowiada Pavani.

Dwie godziny po ostatnim telefonie do rodziny Jagan wskoczył z kolegą do tunelu, żeby naprawić uszkodzoną rurę.

Nagle osunęła się ziemia. Nie mieli szans.

Udusili się.

Po dwudziestu dniach krewni z wioski pojechali do Hajdarabadu. Odebrali ciało Jagana, które przyleciało z Kataru, i przewieźli je do Chittapur. Obmyli, skropili wonnymi olejami, owinęli w biały całun. A potem, zgodnie z hinduską tradycją, spalili kilometr za wioską, tuż nad brzegiem rzeki.

Krewni Jagana musieli jechać po trumnę na lotnisko.
Krewni Jagana musieli jechać po trumnę na lotnisko.
Jagan został przysypany przez ziemię. Nie miał szans na przeżycie.
Jagan został przysypany przez ziemię. Nie miał szans na przeżycie.

Najtrudniejsze zaczęło się później.

- Jak mam przetrwać? - pyta Pavani, która zamieszkała z teściami. Utrzymuje się z pracy w polu. - Szkoła Rashviki kosztuje 30 tysięcy rupii (ok. 1600 zł), to dla nas ogromne pieniądze. Do tego bilety autobusowe, córka dojeżdża w jedną stronę dziesięć kilometrów.

Rodzina w ramach zapomogi dostała od indyjskiego rządu 10 tysięcy rupii, czyli ok. 500 złotych. Od Kataru - ani riala.

Pavani: Był świetnym mężem i ojcem. Do dziś nie mogę się podnieść po jego śmierci.

Walczę tylko ze względu na dzieci.


Rajesh. Nie mogę zrozumieć śmierci ojca

Chcesz więcej takich historii? - pyta Bheem Reddy, prezes Emigrants Welfare Forum walczącego o prawa migrantów. I wysyła wycinki z indyjskiej prasy.

Madhu pracował na katarskiej budowie sześć lat. Pewnego wieczora współlokator znalazł go w baraku dla robotników nieprzytomnego. Atak serca. Dziś jego rodzina żyje w skrajnej nędzy. Żona Latha skręca papierosy, żeby ona i syn nie pomarli z głodu. Gdy ojciec wyjeżdżał, Rajesh miał trzynaście lat. Dziś mówi: Tata był zdrowy, nic mu nie dolegało. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nagle zmarł.

Prabhu obiecywali w Katarze 2,5 tysiąca riali miesięcznie. Na lotnisku nikt go nie odebrał, a kiedy dotarł na miejsce pracy, szefowie podsunęli pod nos nowy kontakt - tysiąc riali za tę samą robotę. - Załamał się, ale nie miał wyjścia. U nas nie było pracy. Mówił, że wróci, jak tylko spłaci długi - opowiada żona. - Niedługo później dostałam telefon od jednego z kolegów męża. Prabhu popełnił samobójstwo. Jego szefowie poprosili, bym wysłała im pieniądze za transport ciała. Pomogła mi indyjska ambasada - dodaje.

Została sama z siedmioletnią córką.

Kalladi był kierowcą pick-upa, dostarczał materiały do budowy dróg prowadzących na stadiony. Po kilku latach ściągnął nawet do Kataru syna. W Indiach rozpoczęli budowę domu, mieli jeszcze popracować kilka lat i wrócić. Ale z każdym miesiącem Kalladi czuł się coraz gorzej. - Tata bardzo podupadł na zdrowiu przez pracę w wysokich temperaturach. Dostał zawału serca, nie udało się go uratować - mówi syn. - Drogi i stadiony już dawno skończone. Tyle że życie naszej rodziny też.

Katarczycy przesłali do Indii miesięczną pensję mężczyzny i akt zgonu. Stwierdzili, że śmierć nastąpiła z przyczyn niezależnych.

Dom rodziny Kalladiego stoi niedokończony.
 

Popsute serca

- By rodzina zmarłego mogła dostać odszkodowanie od katarskiego pracodawcy, śmierć musi nastąpić w miejscu pracy i na skutek jej wykonywania. Jeśli pracownik umrze na przykład w bazie noclegowej dla robotników, bliscy nie mają szans na rekompensatę - tłumaczy Bheem Reddy.

Do Kataru wyjeżdżają z Indii mężczyźni w sile wieku, którzy przed podpisaniem umowy przechodzą badania. Tymczasem jedną z najczęstszych przyczyn śmierci jest atak serca. - Nikt nie robi wówczas pogłębionej analizy, co doprowadziło do zgonu. Rodzina zostaje z niczym. A przecież przepracowanie, stres i ciągłe przechodzenie z upału do klimatyzowanych pomieszczeń bardzo mocno wpływa na organizm - dodaje prezes Emigrants Welfare Forum.

Katar chwali się, że na przestrzeni lat sytuacja uległa znaczącej poprawie.

System kafala oficjalnie zniesiono już kilka lat temu. Zabroniono pracy w największych upałach, wprowadzono ośmiogodzinne zmiany, nadgodziny są płatne w wymiarze 120 (w dni powszednie) i 150 procent (w weekendy). Katarczycy twierdzą, że zapewniają pracownikom wyżywienie, transport, zakwaterowanie i opiekę medyczną. Średnia oferowana pensja to 1200 katarskich riali.

W teorii wszystko się zgadza, ale w praktyce niekoniecznie.

Jean-Claude Samouiller, szef francuskiego Amnesty w rozmowie z WP: W wielu miejscach pracy wprowadzone zmiany są pozorne. Wysokie koszty rekrutacyjne, niewypłacane wynagrodzenia i nadgodziny, praca w gorącu, mieszkanie w warunkach urągających godności - te problemy ciągle są obecne. Zdarza się, że kilkoro pracowników śpi na dziesięciu metrach kwadratowych. A ich paszporty są konfiskowane tuż po przybyciu. To się ciągle dzieje.

- Priorytetem jest utworzenie przez FIFA funduszu rekompensacyjnego dla robotników i ich rodzin. To w tej chwili najbardziej paląca kwestia - dodaje Samouiller.

FIFA już jakiś czas temu zadeklarowała, że taki fundusz powstanie.

Na razie na obietnicach się skończyło.


Madhu. Trudno być półsierotą  

- My name is Madhu. My father worked in Qatar – rzuca Madhu po angielsku, a potem od razu przechodzi na miejscowy język telugu. Czarne rozmierzwione włosy, niebieska koszula. Przypomina trochę aktora z produkcji Bollywood, ale jest cichy i małomówny.  
Po ojcu zostało mu tylko kilka zdjęć.

- Wyemigrował, kiedy miałem trzy lata. Dlatego mam z tatą tylko kilka wspomnień. Na przykład takie:

Jestem w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Ojciec przyjeżdża na kilka tygodni, zabiera mnie na dłuższą wycieczkę wokół wiosek. Innym razem jedziemy na zakupy. Pamiętam to jak przez mgłę.

Tłumaczył, że musi pracować, żeby nam żyło się lepiej. Ale niewiele wiem o jego pobycie w Katarze. Nie potrafię powiedzieć, czy miał bezpośredni związek z mundialem. Gdy idę przez wioskę i widzę kolegów z rodzicami, czasem o nim myślę. Trudno mi żyć bez ojca. Nie zawsze da się znaleźć kogoś, z kim można pogadać.

Madhu ma siedemnaście lat. - Tata tłumaczył, że musi pracować w Katarze, żeby rodzinie żyło się lepiej.
Madhu ma siedemnaście lat. - Tata tłumaczył, że musi pracować w Katarze, żeby rodzinie żyło się lepiej.

Sathyavva, matka Madhu: Sąsiedzi znają ludzi, którzy pracowali z mężem. Podobno jego samochód zderzył się z innym. Najpierw przyszła wiadomość, że jest połamany. Potem - że nie żyje.

Sathyavva się załamała. Przez kilkanaście dni nie wychodziła z domu. Nawet gdy do wioski dotarła trumna z ciałem Ramaiaha.

Pozbierała się dla syna.

I jako jedna z nielicznych w okolicy wygrała walkę o odszkodowanie. Katar wycenił życie jej męża na 100 tysięcy riali.

- I tak boję się o przyszłość Madhu. O to, jak sobie poradzimy bez Ramaiaha.

Dom Madhu i Sathyavvy.
Dom Madhu i Sathyavvy.

Jeszcze jedno ciało  

Niedziela, 20 listopada. Dzień rozpoczęcia mundialu.

Za kilkanaście godzin gospodarze zmierzą się w meczu otwarcia z Ekwadorem. Sen Katarczyków, na który wydali ponad 200 miliardów dolarów, wreszcie się spełni. W ekskluzywnych dzielnicach Doha, między nowoczesnymi wieżowcami, zabawa trwa już od kilku dni. Na głównym deptaku Lusajl ojcowie i synowie w tradycyjnych muzułmańskich strojach chętnie pozują z szalikami piłkarskimi. Kilka kobiet w czarnych tunikach gra z dziećmi w piłkę. Z głośników leci hymn mistrzostw świata.

Trzy tysiące kilometrów dalej, mała indyjska wioska. Cisza.

Sathyavva i jej syn wstają skoro świt. Ona – do pracy w polu. On – do szkoły zawodowej.

Madhu nie ma wielkich marzeń, chce po prostu zdobyć wykształcenie. Zajmie się rybołówstwem, trochę odciąży mamę. Nie zamierza oglądać mundialu. Nie, to nie przez śmierć taty. Po prostu od piłki nożnej woli krykieta.

Pavani wyprawia córkę na lekcje, a potem bawi się na betonowej posadzce z małym Rashwantem. Zaraz obierze mu jabłko, żeby zapchał czymś żołądek. Żyją w nędzy, ale przynajmniej nie są sami. Teściowie opiekują się wnukiem, a sąsiedzi z wioski co jakiś czas pytają, czy nie trzeba pomóc.

- Jeśli jestem dobrą matką, muszę zapewnić swoim dzieciom jakąś przyszłość.

Bheem Reddy z Emigrants Welfare Forum też nie ma głowy do mistrzostw.

Właśnie jedzie po ciało migranta pracującego w Dubaju. To nie Katar, mówi, ale jeśli chciałbyś dodatkowych informacji, jestem do dyspozycji

Trumna przylatuje do Hajdarabadu o 7:30.

Komentarze (8)
avatar
KotEnio
20.11.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
moj kolega tez zostal przysypany ziemia na budowie ..i to w ...Polsce !!! przestancie juz pisac o tym Katarze bo dostane sraczki !szczekacie na pustyni komu to potrzebne ? 
avatar
Mtb
20.11.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
I wszyscy I tak będą oglądać I cieszyć się, a po Mundialu będą mówić jaki to straszny kraj....szkoda,ze żadna reprezentacja nie ma kręgosłupa i nie bojkotuje tego g... 
avatar
pocalucie mnie w.......
20.11.2022
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
TO LUDOBÓJSTWO DOKONANE PRZEZ ARABOW ,KTORZY PLYWAJA PO OCEANIE ROPY I TAK NAPRAWDE TO TEN "MUNDIAL"NIC ICH NIE KOSZTOWAL.ZLOZYŁIY SIE NA TO PETRODOLARAMI PANSTWA Z CALEGO SWIATA.WSZYSTKIE REP Czytaj całość
avatar
Wojciech Boniecki
20.11.2022
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
wszyscy pobidolą a jak znam życie to nikt im nie pomoże. tak już jest. albano 
avatar
Odżo
20.11.2022
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
No i co z tego, jeśli za chwilę to ty ,,doktorze magistrze inżynierze" padniesz ofiarą współczesnego niewolnictwa? Nikt nie zareaguje, bo rozrywka nam się po prostu należy! Pomyśl, nim się obud Czytaj całość